niedziela, 30 października 2016

39.

25 grudnia.

-Mamo! Tato! Wstawajcie! Święty Mikołaj zostawił całą górę prezentów! – Piszczała Bells skacząc po naszym łóżku. – Mamo, a wiesz…- zaczęła siadając na mnie okrakiem.
-Bells, skarbie…- jęczałam przecierając oczy.
-Mamusiu…Mikołaj rozlał mleko, ale zjadł wszystkie Twoje ciasteczka! Sebastian mówi, że wylizał nawet talerzyk…
-Naprawdę? – Zaśmiałam się zerkając kątem oka na Iana, który właśnie przekręcał się na plecy. – Leć do salonu, zaraz przyjdziemy, ale czekajcie na nas z prezentami.
-Dobrze! – Wybiegła w nie swoich kapciach.
-Ian, czy Ty wylałeś mleko? – Szepnęłam całując go w policzek.
-Wyślizgnęło mi się, ale nie sprzątałem, bo wiedziałem, że to uszczęśliwi Bell. Przepraszam. – Zaśmiał się przyciągając mnie do siebie. – Wesołych Świąt kochanie. – Szepnął całując mnie w czubek głowy. Ubrani w grube szlafroki weszliśmy do pokoju gdzie cała trójka łącznie z psami siedziała na dywanie w salonie oglądając całą masę pudełek.
-Tato…szybko…-ponaglał go Sebastian niecierpliwiąc się. Dwadzieścia minut później każdy już dostał swoje pakunki i z wielkim zaangażowaniem odwiązywał kokardy, wstążki i rwał papier. 
-Mamusiu, pomóż mi to wyjąć. – Powiedziała siłując się z pudełkiem. Od razu rozpoznałam najważniejszy prezent ode mnie i Iana. Wyjęłam bilecik z pudrowo różowej koperty.
- „Wielkie rzeczy mają zazwyczaj małe początki, dlatego też wierzę, że ten strój przyniesie Ci ogrom sukcesów i sławę, a Twój talent będzie się rozwijał i rósł w siłę. Niech ten strój będzie Twoim szczęściem, dbaj o niego i nigdy się nie poddawaj. Święty Mikołaj. „ – Uśmiechnęłam się patrząc na nią. Po chwili wyjęłam z kartonu pełny strój baletnicy i nowe, piękne baletki.
-Jakie śliczne! – Podbiegła szybko dotykając tiulowej spódniczki. – Tutaj jest jeszcze jedna koperta…-powiedział Ian otwierając większą kopertę. – Szkoła Baletowa im. Glorii Julian Warlow zaprasza na pierwsze zajęcia Panienkę Belle Somerhalder dziesiątego stycznia o godzinie siedemnastej. Proszę o zabranie kompletu baletnicy i szerokiego uśmiechu. Z pozdrowieniami, Gloria Julian Warlow.
-Skąd Mikołaj wiedział, że chce iść akurat do tej szkoły? – Powiedziała otwierając szeroko oczy i oglądając baletki z każdej strony.
-Mikołaj wie wszystko. – Uśmiechnęłam się do niej. – Sebastian, jak Ci się podoba Twój nowy snowboard?
-Jest świetny, nie mogę się doczekać aż polecę w góry z wujkiem Paulem. – Uśmiechnął się szeroko oglądając pozostałe prezenty.
-Becky, dla Ciebie skrył się jeszcze jeden prezent. – Uśmiechnęłam się podchodząc do niej z niewielkim, podłużnym pudełkiem. – Mamy nadzieję, że Ci się spodoba. – Dodała stając obok Iana.
-Kluczyki? – Zapytała wyjmując z pudełka.
-Wiem, że nie lubiłaś tego volvo, które stało w garażu, dlatego też postanowiłem z Julią kupić Ci nowy samochód. Saab. Srebrny. Stoi w garażu i mam nadzieję, że Ci się spodoba.
-O matko. – Pisnęła rzucając się nam na szyję. – Marzyłam żeby mieć saaba. – Szepnęła oglądając kluczyki.
-To nie wszystko…-uśmiechnęłam się zerkając na pudełko. – W środku są jeszcze dwa bilety dla Ciebie i Alexa, na dwutygodniowe wakacje na Kubie. Do wykorzystania do końca następnego roku.
-Jesteście genialni. – Powiedziała uśmiechając się szeroko. – A wasze prezenty?
-Nie zdążyliśmy odpakować. – Zaśmiałam się siadając na kanapie. Najbardziej urzekły mnie samorobne prezenty Bells i Sebastiana. Od małej piękny ręcznie malowany wazonik, a od Sebastiana glinianka ramka na zdjęcia z naszym rodzinnym zdjęciem.
-Dajemy i Tobie i tacie to samo żebyście nie byli wzajemnie zazdrośni. – Wytłumaczył Sebastian, kiedy Ian wyjął ten sam prezent.
-Postawie w firmie na biurku. – Uśmiechnął się oglądając rzeczy z każdej strony. Od Becky dostaliśmy trzydniowy wyjazd do hotelu spa. Ian podarował mi piękny zestaw biżuterii z białego złota, a ja natomiast kupiłam mu nową, skórzaną teczkę na dokumenty. Jeszcze pół godziny siedzieliśmy wspólnie w salonie oglądając wszystkie prezenty i ciesząc się magią świąt.

***

Po śniadaniu poszliśmy wspólnie na rodzinny spacer. W pobliskim parku roiło się od rodzin, które również postanowiły spędzić razem czas. Leniwe płatki śniegu otulały wszystko dookoła sprawiając, że otaczające nas widoki zapierały dech w piersiach. Bells i Sebastian biegli w przodu ganiając psy, Becky szła za rękę z Alexem, co jakiś czas uderzając go żartobliwie z ramie, a ja z Ianem szłam zupełnie z tyłu trzymając się za ręce.
-Mam nadzieję, że nasza Bells będzie kiedyś primabaleriną. Pęknę z dumy. – Uśmiechnął się Ian zerkając na mnie z góry.
-Nawet, jeżeli nią nie będzie, ale będzie spełniać się w tańcu również będę z niej dumna. – Odparłam patrząc przed siebie. – Mam ochotę płakać ze szczęścia, że mam was wszystkich. Moje serce rośnie dwukrotnie, kiedy słyszę jak dzieci mówią do mnie mamo. Miód na moje uszy, wiesz?
-Wiem, ale myślę, że gdyby większa gromadka tak do Ciebie mówiła, byłabyś jeszcze szczęśliwsza.
-Co to ma znaczyć? – Spojrzałam na niego przystając na chwilę.
-Chciałbym mieć z Tobą dziecko. Dzieci.  – Szepnął patrząc na mnie niepewnie. – Jesteś spełnieniem moich marzeń i chcę żebyś i Ty czuła się spełniona. Wiem, że Twoim marzeniem jest posiadanie dzieci. Swoich dzieci, które Ty urodzisz, a ja…nie marzę o niczym innym jak o tym żeby powiększyć rodzinę. – Pogładził swoją ciepłą dłonią mój zmarznięty policzek.
-Naprawdę? – Szepnęłam ze ściśniętym gardłem.
-Naprawdę. – Uśmiechnął się delikatnie patrząc na mnie z czułością. – Kocham Cię Julia, jesteś całym moim światem i zrobię wszystko abyśmy byli szczęśliwi i spełnieni. – Dodał całując delikatnie moje usta. Zawiesiłam mu się na szyi odwzajemniając pocałunek dopóki nie poczułam śnieżki na moich plecach.
-Co jest mięczaki? Koniec czułości. – Krzyknęła Becky oddalona od nas kilkanaście kroków.
-Wojna! – Krzyknął Ian w efekcie między nami latała cała masa śnieżnobiałych kulek.

***

-Ian, no gdzie Ty znikasz? – Zapytałam, kiedy w końcu odebrał telefon. – Jesteś mi potrzebny, za trzy godziny będą goście.
-Wiem kochanie, wiem. Zaraz będę pod domem, wyjdziesz do mnie?
-Po co? Ian…nie mam czasu, siedzę w kuchni.
-Kochanie wiem, ale to zajmie Ci chwilę, a mam dla Ciebie świąteczny prezent.
-Kolejny? Zwariowałeś? – Zaśmiałam się. – Jak po prezent to wyjdę. Za ile będziesz?
-Już jestem, czekam na Ciebie. – Powiedział rozłączając się. Wsunęłam na nogi kozaki i założyłam płaszcz. Wyszłam z domu, pod którym stał Ian opierając się o maskę samochodu.
-Jaja sobie robisz? Ty myślisz, że ja mam czas na loterii wygrany? – Zmrużyłam oczy widząc jego uśmieszek. – Wracam do domu. – Krzyknęłam odwracając się napięcie.
-Poczekaj. – Usłyszałam za sobą damski głos i niepewnie odwróciłam się z powrotem. Obok Iana stał nie, kto inny jak…moja siostra!
-Boże. – Powiedziałam zakrywając usta dłonią. – Jess…
-No hej siostrzyczko. – Zaśmiała się poprawiając szal. – Nie przywitasz się ze mną?
-Co Ty tu robisz?! – Pisnęłam rzucając się jej na szyję. – Boże, tak się cieszę. – Gadałam jak najęta ściskając ją mocno.
-Twój chłopak to upierdliwa bestia wiesz? Od dwóch tygodni suszył mi głowę, w końcu kupił bilety i tak oto jestem. – Uśmiechnęła się klepiąc moje policzki. – A ty, ty pulpeciku. Dobrze wyglądasz.
-Spadaj. Idź do domu, w środku są dzieciaki. Weźmiemy Twoje walizki. – Uśmiechnęłam się podchodząc do bagażnika. Skinęła głową i ruszyła w stronę budynku.
-Nadal jesteś zła? – Zapytał Ian zachodząc mnie od tyłu.
-Oszalałeś? Jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. – Uśmiechnęłam się całując go w policzek. – Kocham Cię, dziękuje.
-Cała przyjemność po mojej stronie. –Odparł wyciągając walizkę.

***

Ubrana w czerwona sukienkę przed kolano, co rusz otwierałam drzwi gościom częstując ich na rozgrzanie napojem jajecznym z dodatkiem brandy i cynamonu. Moja siostra siedziała przy stole z dzieciakami, które podobnie jak mnie pokochały od pierwszego wejrzenia.
-Pomóc Ci w czymś kochanie? – Zapytała mama Iana zerkając na mnie, kiedy co rusz przynosiłam coś na stół.
-Teraz jest Pani u mnie, a więc proszę siedzieć i cierpliwie czekać. – Zaśmiałam się poprawiając serwetki.
-Myślę, że możesz już mówić do mnie mamo, czas najwyższy. Nie lubię tych oficjalnych zwrotów.
-Dobrze…mamo. – Uśmiechnęłam się wychodząc z powrotem do kuchni.
-Nie uwierzysz. – Do kuchni wszedł Ian poprawiając marynarkę. – Chace przyjedzie do nas ze swoją nową dziewczyną.
-Żartujesz? – Spojrzałam na niego wyciągając kukurydzę na półmisek.
-Poważnie, dzwonił, że chwilę się spóźni i pytał czy to nie będzie problem. – Podszedł do mnie całując mnie w ramie. – Wyglądasz prześlicznie.
-Mówisz mi to za każdym razem, kiedy się przebiorę. – Zaśmiałam się. – Ty też wyglądasz całkiem przystojnie.
-Odpowiadasz mi tak za każdym razem, kiedy mówię, że wyglądasz prześlicznie.
-Mówię to z grzeczności. – Wzruszyłam ramionami. – Jesteś najprzystojniejszym mężczyzną w tym domu. – Pocałowałam go uśmiechając się szeroko.
-Ej, jestem jedynym mężczyzną w tym domu, bo inni jeszcze nie dotarli.
-Właśnie o tym mówię. – Zaśmiałam się puszczając mu oczko i znikając za drzwiami.

***

Siedzieliśmy wszyscy przy jednym stole. Moja siostra, Paul i Pheobe, mama Iana, Emma ze swoim partnerem Charlesem i dziewczynkami oraz Chace i Corrine. Rozmawialiśmy między sobą, a więc w pomieszczeniu panował ogromny, szczęśliwi harmider. W tle leciały cicho kolędy, a światło zostało delikatnie przyciemnione na korzyść ogromnych świec na stole.
-Korzystając z okazji, że dzieci jeszcze nie odeszły od stołu…- Ian wstał z krzesła zapinając guzik od marynarki. – Chciałbym o coś zapytać… - powiedział drżącym głosem. Wyjął z kieszeni czerwone pudełeczko i uklęknął przy mnie na jednym kolanie. – Julio…każdego dnia kocham Cię mocniej i mam nadzieję, że każdy następny dzień będę mógł spędzić przy Tobie. – Spojrzał mi w oczy. – Wyjdziesz za mnie? – Szepnął biorąc moją dłoń w swoją. Przez chwilę myślałam, że zejdę na zawał. Wstrzymałam oddech zagłębiając się w piękne, błękitne oczy mężczyzny, który każdego dnia uszczęśliwia mnie coraz bardziej.
-Tak. – Odparłam uśmiechając się delikatnie. – Zostanę Twoją żoną. – Powiedziałam szybko łapiąc głęboki oddech. Wsunął mi na serdeczny palec elegancki pierścionek z ogromnym szafirowym oczkiem. Podniósł się podając mi rękę. Stałam naprzeciwko mężczyzny, którego kochałam nad życie. Wśród ludzi, których darzyłam takim samym uczuciem. Patrzyłam jak zahipnotyzowana w oczy mojego narzeczonego, w których dopiero teraz dostrzegłam łzy. Delikatne, małe łzy w oczach tak silnego i totalnie zakochanego we mnie faceta.
-Kocham Cię. – Szepnęłam mu do ucha przytulając go mocno. Gromkie brawa posypały się dookoła, a ja wciąż nie wierzyłam, w to, co właśnie się wydarzyło.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

niedziela, 23 października 2016

38.

22 grudnia.

Siedziałam na kanapie w towarzystwie dzieciaków i pijąc kakao oglądaliśmy wspólnie telewizję przegryzając korzenne ciasteczka. Ian oczywiście musiał pojechać pilnie do firmy i nasze świąteczne zakupy zostały przełożone na popołudnie, późne popołudnie. Oczywiście, że byłam zła, bo zaczynało mnie już to męczyć. Ciągle coś mu wyskakiwało i w efekcie nasze plany zawsze musiały zostać przesunięte. Wiem, że taką ma prace. Wiem, że na to się pisałam, ale czasami powinien zrzucić z tonu, jak nie dla mnie to dla dzieci czy też własnego zdrowia.
-Wiesz, co, myślałam żeby założyć na święta piękną sukienkę, którą widziałam na wystawie w galerii.
-W czym problem? - Zapytałam patrząc na nią. -Skończyło Ci się kieszonkowe i nie masz już pieniędzy?
-Dokładnie. - Zaśmiała się. - Pożyczysz mi? Oddam jak uzbieram, obiecuję.
-Daj spokój, żadnego pożyczania. Dam Ci te pieniądze albo jak chcesz to Ci ją od razu dziś kupie jak tam będę. - Uśmiechnęłam się.
-Naprawdę? Jesteś kochana! Pokaże Ci potem zdjęcie. - Odparła zadowolona. - Kiedy poznamy Twoją siostrę?
-Też chciałabym wiedzieć. - Westchnęłam. - Jest nieugięta, jeśli chodzi o przyjazd tutaj, czasami mam wrażenie jakby w ogóle nie chciała mieć ze mną kontaktu. - Powiedziałam smutno obracając w dłoni telefon.
-Jest pewnie trochę zagubiona, ale nie martw się, w końcu jej przejdzie. Potrzebuje tylko czasu, trochę więcej niż przewidujesz.
-Tak myślisz?
-Owszem. - Odparła pewnie patrząc ponownie na telewizję.
-Co dziś na obiad robimy? - Zapytałam na głos patrząc po dzieciakach.
-Naleśniki! - Pisnęła Bells. - Z dżemem, nutellą i bananami! - Dodała żwawo aż w odpowiedzi za wiwatowały jej psy.

***

-Jestem! - Usłyszałam z przedpokoju, kiedy po obiedzie sprzątałam w kuchni.
-Brawo, tylko 4 godziny spóźnienia, to chyba Twój najkrótszy dystans. - Powiedziałam chłodno chowając talerze.
-Przepraszam, wiem, że nawaliłem, ale nie mogłem się wyrwać wcześnie. - Podszedł do mnie i chciał mnie pocałować, ale odsunęłam twarz. - Kotku...
-Naleśniki masz na stole, zjesz, z czym będziesz chciał. - Rzuciłam szmatkę na blat i wymijając go bez słowa poszłam do piwnicy złożyć pranie. Pół godziny później przyszedł Ian z wymalowaną skruchą na twarzy.
-Gdzie są dzieci? - Zapytał cicho schodząc niepewnie po schodach.
-Twoja mama zabrała je do kina i na pizzę. - Odpowiedziałam nie patrząc na niego.
-Bardzo jesteś zła? - Podszedł stając w bezpiecznej odległości. Nie odpowiedziałam.-Julio...Wiem, że schrzaniłem, ale nie cierpię myśli, że się gniewasz. - Dotknął moich ramion podchodząc bliżej.
-Ian, jestem zajęta. - Mruknęłam wyswobadzając się z jego uścisku.
-Kochanie...
-Nie, Ian. Nie będziesz znowu załagadzał sprawy jednym, słodkim słówkiem. Mam tego dość, jestem zmęczona wiecznym czekaniem na Ciebie. Jestem zmęczona wiecznym zmienianiem planów, bo Ty znowu nawaliłeś. Rozumiesz? Jeżeli nie chcesz zrywać się z pracy dla mnie, spoko. Masz jeszcze dzieci, które też chciałyby spędzić z Tobą czas. Trójkę wspaniałych dzieci, które są chore na Twoim punkcie. Może warto się zatrzymać, chociaż na chwilę?
-Ja...
-Daruj sobie Ian, naprawdę. - Mruknęłam zabierając ubrania i wychodząc z pomieszczenia. Poszłam prosto do garderoby na piętrze, która potrzebowała jeszcze trochę czasu, aby być w pełni ładnie i funkcjonalnie zapełniona. Po kolejnych minutach zeszłam na dół i chciałam uniknąć Iana siedzącego w salonie.
-Moja mama dzwoniła, że dzieci zostając u niej na noc. Robi sobie wieczór z wnukami i dziewczynki Emmy też będą, prosiła tylko żebyśmy podrzucili im piżamy i ubrania.
-Spoko. Zaraz zawiozę. - Powiedziałam idąc do sypialni.
-Nie jedziemy na zakupy?
-Mieliśmy jechać trzy godziny temu, jutro pojadę sama.
-Nie bądź taka. - Krzyknął za mną, gdy zniknęłam za drzwiami.
-Jaka?
-Naprawdę mi przykro. Mam urwanie głowy w pracy, do tego ten projekt w Karolinie, koniec roku, podatki. Cała masa spraw.
-A ja? Kiedy poświęciłeś mi chwile uwagi? Kiedy się ostatnio kochaliśmy? Od przyjęcia w pracy widuje Cię przelotnie. Dzieci praktycznie wcale. Nie rozumiesz?
-Rozumiem.- Szepnął wstając. - Przepraszam, naprawdę. - Podszedł do mnie łapiąc moją twarz w swoje dłonie. - Wybaczysz mi?
-Mam wyjście? - Spojrzałam na niego. - Mieszkamy pod jednym dachem.
-Kocham Cię moja przepiękna złośnico i z racji tego, że nie ma dziś dzieci, nie spuszczę z Ciebie oka. Dzisiejszy wieczór i całą noc jestem do Twojej dyspozycji.
-Naprawdę?
-Oczywiście. - Pocałował mnie unosząc ponad ziemię.
-Co Ty robisz?
-Sama mówiłaś, że dawno się nie kochaliśmy. Muszę to szybko naprawić. - Zamruczał przegryzając moją wargę.

***

-Dobra, więc teraz taki duet George Clooney z grzybicą czy Brad Pitt z próchnicą?
-Żartujesz? - Śmiałam się krojąc paprykę. Z racji tego, że mój ukochany postanowił zamknąć swój domowy gabinet na klucz i poświęcić mi wieczór ustaliliśmy, że przygotujemy wspólną kolację. - Chyba wybiorę Clooneya. - Powiedziałam zrezygnowana.
-O fu, z grzybem? - Skrzywił się krojąc obok mnie pomidory.
-No założyłabym mu skarpetki i było ok, a próchnice bym dotykała językiem całując się z nim. Chyba nie pozostawiłeś mi wyboru! - Śmiałam się szturchając go biodrem. - Britney Spears bez jednego cycka czy Christina Aguilera z przerośniętymi wargami sromowymi?
-Co Ty masz w głowie? - Śmiał się na głos opierając o blat. - Serio? - Spoważniał po chwili.
-Serio, serio. Nie mam dla Ciebie litości.
-Christina Aguilera.
-O fu, jesteś chory! Taka wielka cipke byś wpuścił do łóżka? Boże, z kim ja żyje.
-Wiesz jak lubię cycuszki. - Śmiał się wycierając dłonie w ręcznik. - Ale wiesz, co? - Zapytał stając za mną.
-No, co? Już niczym się nie wybronisz, nie próbuj...
-Dobrze, że Twoje cycuszki są dwa, a cipka jak najbardziej w porządku. - Zaśmiał się całując mnie w szyję. Parsknęłam śmiechem uderzając go lekko tyłkiem.
-I tak jesteś chory, do tego maksymalnie sprośny. - Zachichotałam, kiedy gryzł moje ucho. - Wyjmiesz z zamrażalki krewetki?
-Oczywiście moja szefowo. - Uśmiechnął się podchodząc do lodówki. - Pojedziemy jutro na zakupy?
-Przecież i tak będziesz w pracy.
-Nie będę, wezmę sobie wolne do świąt, miałaś rację. - Powiedział kładąc opakowanie krewetek na stole. - Muszę poświęcić wam trochę czasu, bo inaczej mnie znienawidzicie, a jeszcze nie daj boże mi uciekniesz do innego.
-Nie martw się. - Odparłam pewnie. - Gdzie ja znajdę drugiego takiego naiwnego? - Zaśmiałam się całując jego usta.

__

Zanudzę Was tą sielanką, ale....musicie to przecierpieć :>

sobota, 15 października 2016

37.

Zielona suknia wisiała na wieszaku czekając aż w końcu ją założę. Siedziałam w szlafroku na łóżku patrząc przed siebie. Rozmowa z Panią Evelyn dała mi do myślenia. Ślub? Dzieci? Kurczę, wszystko to wydawało mi się takie odległe, nigdy głębiej o tym nie myślałam. Jasne, wiedziałam, że w końcu przyjdzie ten czas na mnie, ale nigdy przenigdy nie siedziałam i tego nie planowałam. Teraz – marzę o pięknej białej sukni, cudownym ślubie i ciąży. Czemu naszło mnie to tak nagle?
-Nie ubierasz się? – Zapytał Ian wchodząc do pokoju i zapinając koszulę.
-Zaraz się ubiorę. – Uśmiechnęłam się delikatnie poprawiając loki. –Jestem trochę zmęczona, to wszystko.
-Może chcesz zostać w domu? – Kucnął obok mnie. – Nie musimy tam iść.
-Daj spokój, chcesz żeby te piękne loki się zmarnowały? – Zaśmiałam się poprawiając jego kołnierz. – Odzyskam tam siły, na pewno.
-Jesteś pewna? – Spojrzał na mnie z dołu i miałam wrażenie, że zakochuje się w nim ponownie. Jego błękitne oczy były teraz jakby ciemniejsze i roztapiałam się patrząc w nie. Uśmiechnęłam się całując jego delikatne usta.
-Na sto procent. – Odpowiedziałam wstając. Zamknęłam drzwi do pokoju i rozwiązałam szlafrok. – Zapniesz mi sukienkę? – Zapytałam stojąc tyłem ściągając ją z wieszaka. Wsunęłam się w nią delikatnie i poczułam ciepły oddech Iana na moim ramieniu. Pocałował je delikatnie i powoli zasunął błyskawiczny zamek. Objął mnie w pasie muskając szyję.
-Wyglądasz zjawiskowo.
-Dziękuje. – Uśmiechnęłam się skradając mu buziaka. – Za ile wychodzimy?
-Masz jeszcze jakieś piętnaście minut. – Podał mi swój czarny krawat. – Czyń powinność, kochanie.
-Czy to nie jest już ten czas, w którym powinieneś nauczyć się to robić? – Zaśmiałam się wiążąc pętelkę.
-Umiem to robić, ale wole, kiedy robisz to Ty. Lubię patrzeć, z jakim skupieniem coś robisz. – Uśmiechnął się kokieteryjnie trzymając dłonie na moich biodrach. – Nie zakładaj za wysokich butów, uwielbiam Cię taką malutką.
-Spadaj. – Uderzyłam go lekko w tors.
-Oh, co za ból. – Wydał syk. – Taka mała, a bije jak bokser. – Dodał ledwo oddychając.
-Wal się. – Mruknęłam mierząc go wzrokiem. Przyciągnął mnie do siebie mocniej i pocałował namiętnie.
-Kocham Cię. – Uśmiechnął się gładząc mój policzek.
-Wiem. – Odparłam pewnie podziwiając jego błękitne tęczówki.

***

-Mogę? – Zapytałem podając rękę Julii. Uśmiechnęła się i wsunęła mi swoją delikatną rękę pod ramie ruszając ze mną ku restauracji. Cała sala mieniła się od ogromnej ilości przyciemnionych świateł, świec i kryształowej zastawy. W tle cichutko grała świąteczna, nastrojowa muzyka. Wszyscy wyglądali elegancko stojąc w skupisku i rozmawiając ze sobą. Przedstawiłem Julię najważniejszym osobą w mojej firmie i tak jak się spodziewałem, wszyscy byli nią oczarowani. Pękałem z dumy, że kobieta, która stoi tuż obok mnie nie dość, że jest piękna i elegancka to wykazuje się ogromnym poczuciem humoru i bez problemu rozmawia ze wszystkimi gośćmi, którzy jak zaczarowani śmieli się z jej dowcipów i życiowych historyjek. Chodziła od jednej grupki osób do drugich częstując ich tą samą porcją zabawy, co poprzednich, którzy z utęsknieniem za nią patrzyli. Dobrze, że Julia nie pracuje w mojej firmie, bo chyba z zazdrości nie zniósłbym tych wszystkich wygłodniałych oczu samców alfa.
-Ian Somerhalder. Największa szycha w firmie, prawda? – Usłyszałem za sobą męski, głęboki głos. Obejrzałem się przez ramie i zauważyłem mężczyznę mojego wzrostu. – Joseph Morgan, prezes Simson Company z Karoliny Północnej.
-Miło mi, mnie już Pan zna. – Uśmiechnąłem się podając dłoń.
-Owszem i nie bez przyczyny tutaj jestem. Przyjechałem na święta do rodziny i postanowiłem przy okazji załatwić sprawy biznesowe, a wiele o Panu słyszałem.
-Miło mi to słyszeć, może usiądziemy? Pójdę tylko po moją partnerkę. – Uśmiechnąłem się wskazując stolik. – Kochanie, chodź ze mną. – Szepnąłem na ucho Julii, która akurat rozmawiała z kimś przy szwedzkim bufecie. Usiedliśmy razem naprzeciwko Josepha.
-To Joseph Morgan prezes firmy z Karoliny Północnej, a to moja partnerka Julia.
-Dobry wieczór, miło mi Pana poznać. – Uśmiechnęła się.
-Właśnie mówiłem Panu Ianowi o tym, że przyleciałem tutaj przedstawić moją ofertę współpracy. Bardzo mi przykro, że robimy to na świątecznym przyjęciu, które powinno być dalekie od spraw biznesowych, ale jestem akurat w pobliżu i postanowiłem spróbować ubić targu.
-Zamieniam się w słuch. – Odpowiedziałem patrząc na niego uważnie.
-Mieszkam oraz pracuje w niewielkim, portowym miasteczku New Bern. Nad jeziorem jest piękny plac, totalnie pusty i nieużytkowany. Zainteresowałem się już nim jakiś czas temu, nie ma tam żadnej zagrożonej roślinności ani nietypowej fauny, a więc nic nie stoję na przeszkodzie, aby zaaranżować to miejsce.
-Jaki ja mam w tym udział?
-Chciałbym, aby to Pan nabył to miejsce w swoje użytkowanie, postawił tam piękny, ale nie za bardzo rzucający się w oczy hotel utrzymany w stylu żeglarskim, a ja go oczywiście kupię za naprawdę dobrą cenę. Nie mam limitu pieniędzy, jestem otwarty na wszelkie pomysły.
-Jaki jest haczyk?
-Właściciel żąda bardzo dużo pieniędzy za to miejsce, ale sądzę, że kiedy znajdzie się kupiec z innej części naszego kontynentu znacznie opuści cenę.
-Czy mam czas do zastanowienia się? Firmę prowadzę razem z moim bratem i chciałbym, aby ta decyzja była wspólna.
-Oczywiście, tutaj jest moja wizytówka, proszę się ze mną skontaktować i mam nadzieję, że ubijemy razem interes.

***

Stałam na tarasie lokalu z Iana marynarką na ramionach. Zegar wskazywał już prawie jedenastą w nocy i zmęczenie brało nade mną górę. Musiałam złapać trochę świeżego powietrza i pod regenerować siły.
-Cześć.
-Chace? – Odwróciłam się. – Kiedy przyjechałeś?
-Niedawno, prosto z delegacji. Szukałem Iana, powiedzieli mi, że jest tutaj z Tobą.
-Był, ale miał pilny telefon i wrócił do środka. Dawno się nie widzieliśmy.
-Owszem. – Podszedł do mnie opierając się o barierki. – Musiałem ułożyć sobie kilka spraw.
-Rozumiem. – Szepnęłam patrząc przed siebie.
-Pięknie wyglądasz. – Powiedział po chwili milczenia. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi poprawiając marynarkę. – Posłuchaj, chciałbym wyjaśnić sytuacje między nami…
-Nie musisz. – Przerwałam mu. – Nie mam żalu, pretensji ani pytań bez odpowiedzi.
-Zależy mi na Tobie i jeżeli nie mogę Cię mieć tak jak ma Cię mój brat, chce żebyśmy byli przyjaciółmi.
-Jesteśmy i to się nie zmieni nawet biorąc pod uwagę fakt, że jestem z Twoim bratem, ale proszę, szanuj nasz związek, nie chce żadnych kłopotów, niedomówień i rodzinnych sporów.
-Szanuję. Mój brat zasługuje na kogoś takiego jak Ty. To dobry facet, trochę zagubiony, ale szaleńczo w Tobie zakochany. Życzę Wam jak najlepiej, naprawdę.
-Cieszę się. To wiele dla mnie znaczy. Lubię Cię i traktuje jak brata. Już dawno tak było i nawet, jeżeli nie byłabym z Twoim bratem, z Tobą także bym nie była. Szkoda mi tego, co nas łączy, tej przyjaźni, oddania i zaufania.
-Dlaczego mi to mówisz?
-Po prostu chce żebyś wiedział, że Ian nie jest winny temu, że „nam” się nie udało. Ja i ty, my, nigdy nie mieliśmy prawa bytu, ale życzę Ci wszystkiego, co najlepsze i wierzę, że w końcu i ty znajdziesz miłość swojego życia.
-Dziękuje. – Uśmiechnął się delikatnie, wyraźnie zmieszany. Przytuliłam go mocno kładąc głowę na jego ramieniu. – Zawsze możesz na mnie liczyć, wiesz?
-Wiem. Ty na mnie też. – Odparł cicho przytulając mnie mocniej.

***

-Jestem taka zmęczona. – Ziewałam kładąc się do łóżka. Ian siedział jak zwykle ubrany do połowy z laptopem na kolanach. – Ty nie?
-Tylko troszkę, ale jeżeli nie sprawdzę tego Morgana, nie zasnę spokojnie. – Odparł patrząc w laptopa.
-Pracoholik. – Podsumowałam opierając głowę o jego ramie. – Dowiedziałeś się czegoś niepokojącego?
-Właśnie nie, wszystko jest piękne i klarowne. – Westchnął. – Jak się bawiłaś na przyjęciu?
-Cudownie. – Odparłam ponownie ziewając. – Genialni ludzie, ale nie wszyscy. Jednak czas jak najbardziej udany. Dlaczego Candice nie było?
-Nie mam pojęcia, wyjechała chyba do rodziny. – Wzruszył ramionami. – Dziwne, że mój brat się pojawił, miało go nie być.
-Tak? Jednak był. – Zaśmiałam się.
-Może przyjechał specjalnie dla Ciebie? – Zapytał z przekąsem.
-Słucham? – Podniosłam się. – Co to ma znaczyć?
-Widziałem Was na tarasie. – Wziął głębszy oddech zamykając laptopa. – W romantycznym uścisku. – Dodał.
-To nie tak. Rozmawialiśmy i powiedziałam mu, że nawet jakbym nie była z Tobą on i tak nie miałby szans.
-Co on na to?
-Przyjął to na klatę aczkolwiek ze smutkiem w oczach, dlatego go przytuliłam i powiedziałam mu, że może zawsze na mnie liczyć, ale tylko, jako przyjaciel.
-Naprawdę tak mu powiedziałaś? – Spojrzał na mnie.
-Owszem. – Uśmiechnęłam się całując go w policzek. – Wszystko pod kontrolą, a teraz przytul mnie i idziemy spać. – Przeciągnęłam się kładąc na bok. Przywarł do mnie cały ciałem całując w czubek głowy.
-Dobranoc królewno. 

niedziela, 9 października 2016

36.

16 grudnia.

Stałem przy kuchennym blacie i pijąc poranną kawę spoglądałem jak za oknem prószył śnieg. Musiał padać całą noc, bo wszystko dookoła było otulone białym puchem. Wypuściłem psy na dwór i wróciłem z powrotem do kuchni. Postanowiłem, że dzisiaj to ja przyszykuje śniadanie. Becky została na noc u mojej mamy, a więc znowu ranek spędzę z miłością mojego życia. Wsadziłem tosty do tostera, usmażyłem jajka, nalałem do szklanki soku, a do filiżanki kawę. Kiedy psy z powrotem były w domu, zaniosłem tacę ze śniadaniem do naszej sypialni. Julia spała smacznie na brzuchu chrapiąc cichutko.
-Wstawaj ślicznotko. – Szepnąłem jej do ucha delikatnie je całując.
-Jeszcze chwila…-jęczała. – Która godzina?
-Zaraz dziewiąta. Zrobiłem Ci śniadanie. –Przekręciłem ją delikatnie na plecy odgarniając jej włosy z twarzy. – Dzień dobry.
-Cześć. – Uśmiechnęła się leniwie przeciągając się. –Wyspałeś się? – Usiadła zawiązując włosy w koński ogon.
-Owszem.
-Mm, pięknie pachnie. Dziękuje. – Pocałowała mnie delikatnie w usta stawiając tacę na swoich nogach. – Jadłeś już?
-Piłem tylko kawę, nie jestem głodny.
-Zjedz ze mną, proszę. – Szepnęła podając mi kawałek tostu. – Ładnie proszę…
-Dlaczego nie potrafię Ci odmówić? – Zaśmiałem się biorąc kęs i siadając obok niej. – Gdzieś za trzy godzinki będą dzieci, a na piętnastą jedziemy do mamy.
-Super. – Uśmiechnęła się jedząc i karmiąc jednocześnie mnie. – Na którą jest to świąteczne przyjęcie w Twojej firmie?
-Na dwudziestą. Wyrobimy się spokojnie. Tą suknie chcesz założyć wieczorem? – Zapytałem patrząc na sukienkę wiszącą na drzwiach.
-Tak, co o tym myślisz?
-Jest śliczna, a na Tobie na pewno będzie jeszcze piękniejsza.
-Oj Ian, Ty to uwielbiasz mnie czarować, hm? – Zaśmiała się. Tak dobrze mnie zna. 

***

-Mama! – Krzyknęła Bells wbiegając do salonu. – Tęskniłam! – Rzuciła mi się na szyję przytulając mocno.
-Cześć ślicznotko. – Przytuliłam ją mocno. – Ja też tęskniłam. Ściągaj szybko czapkę i opowiadaj, co robiłaś.
-Nudziłam się i tęskniłam. Gdzie Shilla i Shaggy? – Zapytała rozglądając się dookoła.
-Pewnie w Twoim nowym pokoju, leć zobaczyć. – Uśmiechnęłam się ściągając jej płaszczyk. Rzuciła swoje kozaki w kąt i pobiegła na górę. Wstałam, gdy do salonu weszła Anastasia ciągnąc za sobą walizkę.
-Dzień dobry. – Powiedziała chłodno. – Musiałam kupić Belle nową walizkę, tamta się popsuła zanim zdążyłam wyjąć ją pod domem z taksówki.
-Dziwne, wydawała się sprawna. – Odparłam. – Hej Sebastian. – Uśmiechnęłam się widząc bruneta.
-Cześć. –Podbiegł do mnie przytulając mnie mocno. – Tata zaraz przyjdzie, rozmawia przez telefon. Mogę iść zobaczyć pokój?
-No pewnie, leć i znajdź go, trochę zmienił miejsce. – Uśmiechnęłam się zabierając jego kurtkę. Przez chwilę stałam w milczeniu obserwując Anastasię, która rozglądała się po pomieszczeniu.
-Tutaj też będzie remont? – Zapytała w końcu patrząc na mnie z góry.
-Tak, w styczniu całe piętro będzie remontowane.
-Szkoda, lubię ten salon.
-Jest ładny, ale czas na coś nowego.
-No tak. Nowy związek, nowa rodzina to i nowy salon, prawda? – Uśmiechnęła się ironicznie. – Wkręciłaś się już w rodzinę?
-Nie rozumiem Twojego pytania. – Burknęłam mrużąc oczy.
-Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszły sobie na „ty”.
-Ja nie przypominam sobie, abyśmy były przyjaciółkami, aby zwierzać się sobie z takich rzeczy.
-Wyszczekana jak zawsze.
-Wyszczekany to jest pies, a ja jestem po prostu szczera. Nie życzę sobie takich komentarzy do mojej osoby, w moim domu.
-Nie jesteś u siebie, ale naciesz się, długo tutaj nie pobędziesz. – Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy do salonu wszedł Ian.
-Przepraszam, miałem pilny telefon. – Powiedział przepraszająco patrząc na mnie. – Wszystko w porządku? – Spojrzał na mnie.
-Oczywiście, Anastasia już wychodzi. – Uśmiechnęłam się mierząc ją wzrokiem.
-Tak, czas na mnie. – Powiedziała po chwili poprawiając szal. – Będziemy w kontakcie. – Położyła delikatnie dłoń na torsie Iana mijając go.
-Żmija. – Syknęłam.
-Co się stało? – Ian podszedł do mnie kładąc dłoń na moich biodrach.
-Nic, puść mnie. Pójdę do dzieciaków. – Powiedziałam odpychając go lekko.
-Ej, ej. Co jest? – Przyciągnął mnie mocniej. – Co ona Ci powiedziała?
-Nic mi nie powiedziała, sama jej obecność mnie denerwuje. – Mruknęłam. – Będziemy w kontakcie…-zaczęłam ją naśladować. – Ugh, nienawidzę jej.
-Jesteś zazdrosna.
-Nawet jeśli, to co? Nie mogę? Nie mam prawa? Panoszy się tutaj jakby była u siebie i na każdym możliwym kroku Cię dotyka. No kurwa. – Powiedziałam zbulwersowana.
-Jesteś taka seksowna jak się denerwujesz. – Zamruczał całując mnie w ucho.
-Mnie to wcale nie śmieszy, wcale. – Burknęłam odpychając go, ale on w odpowiedzi tylko się zaśmiał i pocałował mnie namiętnie.
-Kocham Cię złośnico. – Powiedział po chwili gładząc mój policzek. – Olej ją, nie działają na mnie te gierki, możesz być spokojna.
-Na pewno? – Zapytałam cicho patrząc na niego z miną zbitego psa.
-Na pewno. – Uśmiechnął się.

***

Ubrana w czarne obcisłe rurki, czarną koszule i czarne ciężkie buty siedziałam przy stole obok Iana w domu Pani Evelyn.
-Może w czymś Pani pomóc? – Zapytała po chwili wstając od stołu i idąc do kuchni.
-Zapomnij. Jesteś moim gościem, to ja mam Ci usługiwać.
-Wiem, ale ja chętnie pomogę. – Uśmiechnęłam się stając obok niej.
-Nie ma mowy, nie denerwuj mnie. – Zmierzyła mnie wzrokiem, a po chwili szeroko się uśmiechnęła. – Nie mogę wyjść z podziwu, jaka jesteś cudowna. Mój syn wygrał los na loterii.
-Tak Pani myśli? – Uśmiechnęłam się opierając się o blat.
-Oczywiście. Ma cudowne dzieci, mądrego przyszłego zięcia i Ciebie, lepiej nie mógł trafić. – Odpowiedziała wyciągając żeberka z piekarnika. Rozejrzałam się po salonie. Belle leżała na dywanie z psami, Sebastian siedział na kanapie, a przy stole Ian razem z Bec i Alexem zawzięcie o czymś rozmawiali. To chyba jednak ja wygrałam los na loterii.
-Tak, ma Pani rację. – Dodałam po chwili.
-Idź usiądź, zaraz podam obiad. – Powiedziała wyganiając mnie z kuchni. Zaśmiałam się pod nosem i usiadłam z powrotem obok Iana delikatnie drapiąc go po karku.
-Infrastruktura Kanady jest naprawdę dobrze zaplanowana. Mieszkałem w prowincji Ontario, w Toronto i naprawdę genialne miejsce. Korki? Tylko wtedy, kiedy był wypadek, co też rzadko się zdarzało. Wszystko blisko, w wygodnym miejscu, kompatybilne z otoczeniem. Genialna sprawa. – Powiedział Alex obejmując Bec.
-Byłem tam kilka razy, ale nie miałem czasu się na tym skupić, ale będę miał to na uwadze przy najbliższej podróży w tamtym kierunku. – Odparł Ian i zerknął na mnie. – Czyżby moja mama pogoniła Cię z kuchni?
-Nic nie mów. – Westchnęłam wywracając oczami.
-Podano do stołu. – Powiedziała Pani Evelyn stawiając na stole obiad. – Żeberka w sosie musztardowo chrzanowym, mam nadzieję, że będzie Wam smakowało.
-Dzieciaki, chodźcie. – Powiedział Ian i po chwili wszyscy siedzieliśmy przy jednym stole śmiejąc się i rozmawiając.
-Wiesz coś na temat przygotowań do ślubu Pheobe i Paula? – Zapytała Pani Evelyn patrząc na mnie.
-Oczywiście, jestem na bieżąco. – Zaśmiałam się. – Wybrałyśmy już suknię, kwiaty, tort, menu i orkiestrę. Jeszcze tylko suknie dla druhen i nic tylko czekać na marzec. – Dodałam uśmiechając się.
-Teraz tylko czekać na wasz ślub. – Powiedziała krojąc mięso. – I dzieci. Planujecie prawda? – Spojrzała to na mnie to na Iana. Zmieszana ścisnęłam mocniej jego dłoń, która spoczywała na moim udzie.
-Babciu. – Odezwała się Bec. – Jak tylko będą takie plany pierwsza się dowiesz.
-Dokładnie. – Powiedział Ian czując podobną ulgę jak ja. –Na wszystko przyjdzie pora.
-Owszem, ale Ty już swoje lata masz. Julia jest młoda, pełna wigoru, a Ty synku zaraz upadniesz trochę z wiekiem. Wiesz, starość.
-Spokojnie. – Fuknął urażony. – Jestem jeszcze równie pełny wigoru jak Julia.
-Tak sobie mów. – Zachichotała, a w ślad za nią wszyscy w salonie.
-To może Becky, kochanie. Ty planujesz za mąż pójście? – Spojrzała na wnuczkę.
-Babciu…-wywróciła oczami. – Kiedy Alex dojrzeje do tego, że skarpetki układa się w pary, na pewno porozmawiamy o ślubie.
-Hej, wcale tak nie jest…-obronił się od razu, ale Bec tylko gestem ręki go uciszyła.
-Nie wyciągajmy tych brudów przy obiedzie, kochany. – Powiedziała popijając sok. – Po co Cię upokarzać? – Uśmiechnęła się szeroko z czułością gładząc go po policzku.
-Swoją drogą, nie wiem czy wiesz, ale Twoja siostra się z kimś spotyka. – Powiedziała Pani Evelyn patrząc na syna.
-Emma? Nasza Emma? Przecież zarzekała się, że nikogo nie potrzebuje.
-Widzisz, kobieta zmienną jest. Może zmieniła zdanie? Na razie powiedziała, że nie będzie go nam przedstawiała żeby nie zapeszać, ale podobno jest bardzo dla niej dobry.
-Przystojny też. – Dodała Bec śmiejąc się. – Uroda drwala jak to określiła Meg.
-Uroda drwala? Jest coś takiego? – Zapytał Ian ze śmiechem.
-No wiesz, broda, ciemne włosy, umięśniony. – Wytłumaczyła.
-Czyli ja mam urodę drwala?
-Nie, ty masz tylko ciemne włosy tato, nie dodawaj sobie. – Uśmiechnęła się pocieszająco, na co brunet znowu tylko fuknął z oburzeniem. 



sobota, 1 października 2016

35.

15 grudnia.

Muszę przyznać, że remont faktycznie poszedł całkiem sprawnie. Nie jestem w stanie doliczyć się ile osób krzątało się po naszym domu w szarych, roboczych i brudnych kombinezonach, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że odwalili kawał dobrej roboty. Podczas gdy oni burzyli, stawiali, szlifowali i malowali ściany, ja razem z Bec spędzałam większość czasu poza domem na szukaniu nowych mebli i dodatków oraz z Pheobe pomagając jej w przygotowaniach do ślubu. Miałam ogromną nadzieję, że gdy dzieci wrócą do domu ucieszą się na widok nowych, pięknych i zupełnie innych pokoi. Pokój Sebastiana zgodnie z jego wolą został przeniesiony pod skos i znacznie się zmniejszył. Becky również miała mniejszy, ale za to przytulniejszy pokój niż poprzednio. Natomiast sypialnia Bells stała się słodsza niż była no i w końcu miała w niej swój upragniony telewizor. Moja ówczesna sypialnia poszła w niepamięć i teraz jest tam tylko pokój gościnny, a wszystkie moje ubrania zostały w większej części przeniesione w kartonach do sypialni Iana, a raczej naszej wspólnej sypialni. Jeden z pokoi gościnnych również został inaczej umeblowany, a drugi pozostał na razie bez zmian. Łazienka także dostała nowe życie i z całą pewnością mogę powiedzieć, że pomysł Iana na odświeżenie mieszkania był strzałem w dziesiątkę.
-Myślę, że dzieciaki będą zachwycone nowymi pokojami. - Powiedziała Bec, gdy razem układałyśmy ubrania w komodach w pokoju Bells.
-Mam nadzieję, nie ma już czasu na poprawki. - Zaśmiałam się myjąc okno. - Swoją drogą, mam nadzieję, że po powrocie nie będą jakieś zbuntowane czy też oschłe do mnie. Wiesz, że Twoja matka ma wyjątkowo cudowny urok osobisty.
-Nie przejmuj się na zapas. Dzieciaki Cię kochają, a odkąd mogą mówić na Ciebie mamo myślę, że są najszczęśliwsze pod słońcem. - Odparła uśmiechając się pocieszająco, chociaż wcale nie miałam pewności czy na pewno jej osobiste zdanie pokrywa się ze słowami.
-Może byśmy coś zjedli? - Do pokoju wszedł Ian ubrany wyjątkowo w dres i starą koszulkę. - Paul i ja jesteśmy strasznie głodni i zupełnie nie mamy siły skręcać dalej mebli.
-Zamówimy coś? - Zapytałam schodząc z drabiny.
-Pizzę! - Wtrąciła Becky. – Lecę zamówić. – Powiedziała wybiegając z pokoju.
-Wszystko w porządku? - Zapytał Ian podchodząc do mnie i obejmując w talii.
-Jak najbardziej, jestem trochę zmęczona. - Uśmiechnęłam się zarzucając dłonie na kark. - Tęsknie za dzieciakami, pusto mi bez nich.
-Jutro już będą całe do Twojej dyspozycji. - Pocałował mnie w czoło przytulając mocno.

***

-Pheobe totalnie wariuje na punkcie tego ślubu. Mówi, że rozumie, iż muszę pomóc Ianowi, ale powinienem na pierwszy plan wziąć to jakże ważne wydarzenie. Tłumacze jej, że zostało jeszcze tyle czasu, że bez problemu znajdę go i dla niej i dla was, ale ona jakby w ogóle mnie nie słuchała. -Powiedział Paul z żalem w głosie dolewając pepsi do szklanki.
-Powinieneś ją zrozumieć, to naprawdę ważny dzień dla kobiety, która chce zapamiętać ten dzień, jako najpiękniejszy moment w życiu. Nie miej o to do niej pretensji. - Powiedziałam patrząc na niego uważnie. - To także Twój wielki dzień, nie zapominaj o tym...
-W końcu godzisz się na życie pod jednym dachem z kobietą, której drugie imię to „jadowita żmija 2” - powiedział Ian obejmując mnie ramieniem.
-Kto jest „jadowitą żmiją 1”? - Zapytał Wesley opierając się wygodnie.
-Moja druga połówka.- Odparł lekko. Spiorunowałam go wzrokiem i ostentacyjnie zrzuciłam jego rękę z mojego ramienia.
-Wypraszam sobie. Jestem najcudowniejszym człowiekiem pod słońcem.
-Zaraz po mnie. - Powiedziała skromnie Becky przeżuwając pizzę. - Swoją drogą, trzeba już planować wieczór panieński i kawalerski. Nie może mnie to ominąć.
-Ta, wy baby to tylko tych fagasów z fujarami na wierzchu byście oglądały. - Burknął Paul przeczesując włosy.
-Pewnie, bo wy faceci to w ogóle nie macie ochoty popatrzeć na cycate baby wijące się na rurach. - Parsknęłam śmiechem.
-Chociaż nie machają nam penisami przed twarzą. - Zauważył Ian popijając napój.
-Chyba, że jesteście w Tajlandii, a wasze striptizerki to transwestyci. Wtedy smyrganie penisem po nosie nie jest już takie okropne, co nie? - Spojrzałam na swojego ukochanego, który wymownie wywrócił oczami.

***

-Chciałabym wpaść, chociaż na dzień, dać prezenty dzieciakom i Tobie, ale nie wiem czy wyrwę się z pracy. - Usłyszałam smutny głos Sarah w telefonie.
-Rozumiem, ale jak mus to mus. Przecież nie zawali mi się z tego powodu świat. - Zaśmiałam się pocieszająco. - Mam nadzieję, ze nowy rok spędzimy razem niezależnie od tego gdzie nas wywieje życie. Jednak przy wolnej rozmowie Ian powiedział, że chce urządzić zabawę u nas. Wiesz jak on uwielbia tematyczne imprezy. - Dodałam wzdychając.
-Nie ma opcji, że mnie tam nie będzie. Uwielbiam przebieranki! Czy zdradził Ci już tematykę?
-Niestety, wciąż się nad nią zastanawia, ale jak znam go będzie śmiesznie i totalnie szalone.
-Bardzo dobrze! Nie ma, co się ograniczać, z jego głową pełną pomysłów na pewno będzie super. Już się nie mogę doczekać. Rozmawiałaś z siostrą?
-Tak, codziennie rozmawiamy i piszemy wiadomości. Zapraszałam ją milion razy do siebie, ale ona wciąż jest uparta i tłumaczy, że nie chce siedzieć mi na głowie, a oprócz mnie zna tutaj tylko Iana, a tam wiesz ma prace, dom, znajomych, sąsiadów i uważa, że by się nie odnalazła. Nie będę jej przekonywać, w końcu to musi być tylko i wyłącznie jej decyzja.
-Masz rację, ale podejrzewam, że prędzej czy później się przekona. Chciałabym ją poznać.
-Uwierz, ja też chciałabym, aby wszyscy tutaj ją poznali, ba, ja sama chciałabym ją dostatecznie poznać. Tyle lat byłyśmy oddzielnie, a rozmowy telefoniczne czy pisemne wiadomości nie zwrócą nam tego czasu. - Westchnęłam głęboko. - Święta spędzasz w domu?
-Nie, w tym roku spędzamy święta u siostry mojej mamy, co jak najbardziej jest mi na rękę, bo nie będę musiała spędzać czasu w kuchni, a wiesz, że tego nie cierpię. - Zaśmiała się. - A wy?
-Wszystkich zaprosiliśmy do nas. Chciałam tak, ze względu na to, że to moja pierwsza, rodzinna wigilia. Chce ją przygotować po swojemu, dla całej masy osób.
-Ile będzie osób?
-Matko, około 20! Jednak nie wiemy czy kuzyn Iana z żoną i córką na pewno przyjdzie.
-Przecież Ty z kuchni nie wyjdziesz przez trzy dni...
-Właśnie o to chodzi! Nie mogę się doczekać. - Zachichotałam i poczułam dłonie na swoich biodrach. Ian wtulił twarz w moje włosy i bez słowa tulił mnie do siebie. - Muszę kończyć i zrobić jeszcze kilka rzeczy przed przyjazdem dzieci. Zadzwonię jutro, całuję. - Zacmokałam w słuchawkę chowając telefon do kieszeni. - Coś się stało?
-Nie. - Mruknął całując moją szyję. - Stęskniłem się, siedzisz w tym pokoju już drugą godzinę. Na pewno wszystko jest gotowe na przyjazd Bells. - Dodał masując moje ramiona.
-Wiem, ale chciałam przejrzeć i ułożyć zabawki, lepiej się czuję wiedząc, że osobiście je przejrzałam. - Odparłam przymykając oczy. - A Ty skończyłeś już pokój Sebastiana?
-Tak, tylko musisz założyć świeżą pościel, bo ja nie mam pojęcia gdzie jest, a wiem, że kupiłaś nową. Wygląda świetnie, ale pewnie młody i tak ustawi wszystko po swojemu, wiesz, że on ma swój świat i swoje kredki.
-Wiem, wiem. - Uśmiechnęłam się odwracając do niego. - Cieszę się, że przekonałeś mnie do tego remontu. W końcu, w jakimś procencie czuje się jakbym była u siebie.
-Mówiłem, że to dobry pomysł. - Pocałował mnie w ramie. - Jeszcze tylko dół i mam nadzieję, że będziesz przekonana już, w 100%, że jesteś u siebie. Kocham Cię.
-Wiem. - Szepnęłam opierając się o jego klatkę piersiową.

***
-Jutro jesteśmy zaproszeni do mojej mamy na obiad, znalazła jakiś cudowny przepis na żeberka i stwierdziła, że to my będziemy królikami doświadczalnymi. - Powiedział Ian siadając obok mnie na kanapie.
-Cudownie. Może nie dożyjemy świąt i nie trzeba będzie generalnie sprzątać. - Zaśmiałam się popijając wino.
-Powiem to mojej mamie, na pewno u niej zaminusujesz.
-Ja? Zaminusować? Coś Ty, Twoja mama mnie uwielbia!
-Wiem i to przykre, że uwielbia Cię bardziej od jej uroczego i bystrego syna.
-Cóż, widocznie zawsze chciała mieć córkę, ale pocieszyła się Tobą. - Wzruszyłam bezradnie ramionami.
-Wredota. - Zaśmiał się przyciągając mnie do siebie. - Wiesz, że idziemy także na uroczystą imprezę świąteczną w mojej firmie.
-Tak, wspominałeś rano. Już nawet wybrała sukienkę na ten cudowny wieczór. Na pewno Ci się spodoba.
-Kochanie...Tobie we wszystkim jest cudownie. - Uśmiechnął się szeroko. Odwzajemniłam jego uśmiech czując jak moje serce zalewa fala miłości, szczęścia i zadowolenia.
-Myślałem o jakiejś wycieczce, w ciepłe miejsce, na kilka dni.
-Kiedy?
-Styczeń, a może luty. Marzę o spokoju, ciszy i regeneracji. Potem czeka mnie masa projektów w pracy i dużo stresu.
-To tak odległy czas, potem będziemy myśleć o wycieczkach. Na razie zastanawiam się nad wieczorem panieńskim Pheobe. Muszę zgadać się z dziewczynami i wymyślić coś fajnego.
-Tylko bez gołych siusiaków. - Mruknął dopijając wino.
-Jak to? W tym cała frajda. Popatrzeć na inne, zapewne większe siusiaki zanim utknie się na całe życie z tym jednym siusiakiem. - Śmiałam się głośno ze swojego żarciku. Po chwili dobry humor udzielił się także Ianowi, które razem ze mną śmiał się na całe gardło.
-Teraz poważnie. Żadnych siusiaków. - Powiedział po chwili poważniejąc.
-A jak będą mniejsze niż Twój?
-To możecie. - Powiedział dumnie.
-Kurczę, to faktycznie bez siusiaków. Nie znajdę już mniejszych... - Powiedziała smutno wychylając do końca wino z mojej lampki.
-Jak możesz? - Powiedział urażony. - Ranisz moją duszę, moje ego, moją męskość...
-Małą męskość. - Poprawiłam wzdychając. - Nie martw się Ian, tak Cię kocham. Nawet z mała fujarą. Nigdy nie umiałam grać na dużym flecie.
-Boże. - Zaśmiał się. - Jesteś niemożliwa. - Dodał przyciągając mnie do siebie.
-Wiem, ale za to mnie kochasz. - Odparłam pewnie robiąc dzióbek.
-Bardzo. - Mruknął wpijając się w moje usta.