piątek, 29 kwietnia 2016

10.

24 październik.

-Więc, kiedy przylatujesz dokładnie? – Zapytałam przyjaciółki rozmawiając przez telefon.
-Trzeci listopad dopiero. Odbierzesz mnie z lotniska?
-Jasne, daj znać tylko, o której masz planowane lądowanie. Uprzedzę szefa.
-Pana lepkie dłonie? – Zaśmiała się, a raczej ryknęła śmiechem. Wywróciłam oczami odwzajemniając jej śmiech.
-Słuchaj, nic Ci więcej nie powiem. – Zagroziłam nakrywając do stołu. – Nie po to Ci się zwierzam żebyś tak jawnie się z tego naśmiewała.
-Słuchaj, ale to jest mega komiczne. Pracujesz tam ledwo tydzień, a już rzucasz się na swojego szefa!
-Słuchaj, to nie moja wina, że między nami jest jakieś dziwne przyciąganie. On jest kurewsko przystojny, a zresztą sama się przekonasz jak go zobaczysz.
-Słuchaj, ale to nie zmienia faktu, że możesz tak jawnie pchać mu się do wyra.
-Słuchaj, ale ja jeszcze nigdzie się nie wepchnęłam. – Powiedziałam oburzona.
-Dzień dobry. – Usłyszałam za sobą Iana.
-Oho, Pan lepkie ręce przyszedł obmacać Ci dupsko. Baw się dobrze! – Zaśmiała się.
-Zgiń. – Szepnęłam do telefonu rozłączając połączenie. – Dzień dobry. – Uśmiechnęłam się w kierunku Iana. – Za chwilę będzie śniadanie.
-Umieram z głodu. – Zmierzył mnie siadając na krześle. Po chwili przy stole pojawiły się dzieciaki.
-Smacznego. – Powiedziałam stawiając na stole dzbanek z pomarańczowym sokiem i usiadłam na swoim miejscu.
-Od wtorku drugiego listopada idziecie do szkoły. – Powiedział Ian zerkając na swoje dzieci.
-Na miesiąc, a potem wrócimy do matki? – Zapytała Becky z przekąsem smarując tost z dżemem.
-Nie zaczynaj. – Upomniał ją ojciec pijąc kawę.
-Taka prawda. Wiecznie jesteśmy przerzucani. Co mam odpowiadać znajomym, kiedy pytają mnie gdzie mieszkam? Co drugi miesiąc w Nowym Yorku, a tak to w Chicago? – Spojrzała na niego z wyrzutem. Miałam pewność, że Bec się nie wyspała, ale z drugiej strony miała jak najbardziej rację w tym, co mówi.
-Nie mogę się oddać pasji, bo co rusz musze zmienić szkółki, treningi i znajomych. – Dodał Sebastian jedząc jajecznice.
-Dzieci mają rację. – Wtrąciłam widząc jak Ian zaciska pięść, aż jego kłykcie zrobiły się białe. – Nie mają czasu na samorealizację. Szkoła jest bardzo ważna, a oni wiecznie muszą zmienić szkołę, klasy, zajęcia. To nie wpływa na nich zbyt dobrze.
-Co ja mam zrobić? – Zapytał Ian uspokajając się.
-Zabrać nas od mamy i sprawować nad nami pełną kontrolę. – Powiedziała Becky. – Mam dość mieszkania w Chicago, z dala od rodziny, znajomych. Z dala od Ciebie. – Spojrzała na niego, a smutek malował się na jej twarzy.
-Ja też nie chce wracać do mamy. – Powiedziała Belle skupiając na sobie wzrok wszystkich osób przy stole. – Ona wcale się nami nie interesuje. Chce zostać z Tobą tatusiu i z niunią. Chce jeździć do babci i bawić się z wujkiem Chacem, chce bawić się lalkami z Melissą. – Zaczęła wyliczać oblizując palce od miodu. – Tutaj jest fajniej.
-Widzisz. – Powiedział Sebastian zerkając na ojca. Spojrzałam na Iana, który w tym samym momencie spojrzał na mnie. Na jego twarzy widniały emocje, których nie potrafiłam rozszyfrować. Uśmiechnęłam się pocieszająco wzruszając ramionami i wróciłam do jedzenia śniadania.

***

-Julia! – Do kuchni wpadła Becky. – Musimy jechać na zakupy.
-Coś się stało? – Zapytałam myjąc naczynia.
-Wiesz, co jest za osiem dni?! Halloween! Nie mamy kostiumów, ozdób. Tak mało czasu, na śmierć zapomniałam.
-To już za osiem dni? – Podniosłam na nią wzrok. – No dobrze pojedziemy, ale nie sądzę żeby Sebastian chciał z nami jechać. – Zaśmiałam się wycierając dłonie.
-Tata ma dziś wolne, na pewno zajmie się nim i Bells.
-No dobrze, porozmawiam z nim. –Wyminęłam ją idąc do salonu, w którym cała trójka oglądała coś w telewizji. – Becky chce jechać na zakupy związane ze zbliżającym się Halloween, zajmie się Pan Sebastianem i Belle?
-Halloween? O matko. – Ian podniósł się. – Zaprosiłem wszystkich na przyjęcie z tej okazji. Pewnie, niech Pani jedzie i proszę dla siebie też kupić przebranie.
-Jasne. – Uśmiechnęłam się. – Szykuj się, za dwadzieścia minut jedziemy. – Rzuciłam do Becky i poszłam do swojego pokoju. Godzinę później już chodziłam z nią po centrum handlowym.
-Jakie Ty masz plany na Halloween? – Zapytałam idąc obok blondynki i ściągając szal.
-Taki jak co roku. – Odparła, a po chwili stuknęła się w czoło. – No tak, nie wiesz jak to wygląda tutaj. Więc zawsze razem z Meg, Mel, Belle i Sebastianem chodzimy po domach zbierając cukierki. Potem Sebastian i Bells jadą do babci, która zawsze robi dyniowe ciasto i ciasteczka, a ja i Meg jedziemy do niej i robimy sobie całonocny maraton horrorów.
-Ambitnie. – Zaśmiałam się przeglądając półki.
-Tata w tym czasie bawi się w najlepsze w domu z nasza rodziną i znajomymi. Dobra imprezka, ale ja z Meg zawsze się nudzimy. – Zaśmiała się. – Masz pomysł na swój kostium?
-Worek po kartoflach i trampki? – Spojrzałam na nią, a ona tylko skreśliła mnie wzrokiem. – Ok, ok. Nie mam zielonego pojęcia za co się przebrać.
-Wiedźma.
-Nie wyzywaj mnie smarkulo. – Pogroziłam jej palcem.
-Masz się za nią przebrać, głupia. – Skwitowała wywracając oczami. – Chociaż i bez przebrania…
-Skończ. – Zaśmiałam się. – Mam się przebrać za wiedźmę? One są brzydkie.
-Ty będziesz seksowną wiedźmą, spójrz. – Pokazała mi fioletowy komplet. – Tata oszaleje.
-Słucham? – Spojrzałam na nią mrużąc oczy.
-Nie udawaj, lecicie na siebie. – Zaśmiała się przeglądając rozmiarówki. – Jaki nosisz rozmiar?
-Taki jak ty. – Powiedziałam opierając się o wózek. – Nikt na siebie nie leci, przestań. Jestem opiekunką jego dzieci, a nie kochanką. Poza tym zobacz jaka dzieli nas różnica wieku.
-Głupoty gadasz. – Stwierdziła. –Ostatni komplet, widzisz, jakie szczęście? – Zaśmiała się wrzucając foliową torbę do wózka.
-Raczej prawdę, nie baw się w swatkę droga panienko. – Zaśmiałam się idąc dalej.
-Nie muszę, sami się zabawicie. I to nie koniecznie w swatkę. – Poruszała zabawnie brwiami chowając się za regał.
-Jesteś chora psychicznie. Wariatka. – Krytykowałam ją idąc za nią.
-Możesz mieć rację. – Odparła lekko. – Pielęgniarka zombie czy stewardessa?
-Stewardessa. – Zaśmiałam się oglądając dekoracje.
-Mój ojciec Ci nie mówił o tych imprezach, które organizuje? – Spojrzała na mnie.
-Nic mi nie wspominał.
-Często robi imprezy tematyczne. Urodziny, domówki i tak dalej. Zaczynając od prehistorii, a kończąc na latach osiemdziesiątych. – Uśmiechnęła się ładując do wózka różnego rodzaju ozdoby.
-Jednym słowem lubi przebieranki.
-Nie wiem, co preferuje w łóżku i nie chce wiedzieć. – Zaczęła się śmiać, za co od razu dostała ode mnie w ramię. – W piwnicy mamy świetne nagrobki do postawienia przed domem i jeszcze inne ogrodowe ozdoby. Jedynie w Halloween trzeba będzie pojechać po dynie.
-Ciekawe, kto to wszystko będzie rozstawiał… - powiedziałam nadąsana pchając wózek.
-My. – Zaśmiała się Becky całując mnie w policzek.

***

-Wykupiłyście cały sklep? – Zaśmiał się Ian widząc jak wchodzimy do mieszkania obładowane zakupami.
-Na mnie niech Pan nie patrzy, ale pańska córka na pewno ma jakieś zaburzenia. – Zaśmiałam się ściągając jeansową kurtkę.
-Sama się rzucałaś na te małe pajączki, nie kłam. – Odgryzła się Rebecca stawiając siatki na stole. – Opowiadałam Julii o Twoim zamiłowaniu do imprez tematycznych.
-O tak. – Zaśmiałam się. – Nie mogę się doczekać.
-Najbliższa pewnie będzie na moje urodziny, ale może w listopadzie się coś uda zorganizować. – Powiedział Ian przeglądając siatki. – Dobrze moje drogie Panie, zapraszam do stołu. Przygotowałem z Sebastianem najpyszniejszy obiad pod słońcem. – Uśmiechnął się i zniknął za drzwiami. Spojrzałam na Rebecce podejrzanie i razem za swoim pracodawcą wyszłam z kuchni. Usiadłam przy stole, nad którym unosił się przepyszny i zachęcający zapach - kurczak w sosie curry.
-Kiedy was nie było rozmawiałem z tatą o wyjeździe w góry. Sezon narciarski czas zacząć. – Powiedział Sebastian.
-W sumie to nie głupi pomysł. Można by było skoczyć w tym roku znowu do jakiegoś ośrodka narciarskiego w Kanadzie. – Ian uśmiechnął się patrząc na mnie. – Jeździ Pani na nartach?
-Wole snowboard. – Uśmiechnęłam się w jego stronę.
-Dobrze! Narty są nuuuudne. – Powiedziała Becky pokazując kciuka skierowanego w dół.
-Nie znacie się. – Skwitował Sebastian.
-Ja to wole sanki. – Powiedziała Bells słodkim głosem jedząc kurczaka palcami. – Te deski wcale nie są kobiece. -Dodała unosząc głowę ku górze.
-Masz rację. – Zaśmiałam się. – Sanki są super kobiece.
-Owszem. Zwłaszcza różowe i z świecącymi diamencikami. – Oblizała palce uśmiechając się szeroko.
-Tata z pewnością się na takie przerzuci w tym roku. – Bec zaśmiała się patrząc to na młodszą siostrę, to na ojca.
-Widzisz mnie na różowych saneczkach? – Spojrzał na nią unosząc ku górze brew.
-Ja widzę. – Zaśmiałam się. – Do tego różowy kombinezon i gogle.
-Tak, też to widzę. – Sebastian parsknął śmiechem.
-No to jesteśmy umówieniu. – Powiedziała Bells wpychając kurczaka do buzi.



poniedziałek, 25 kwietnia 2016

9.

23 październik.

-Niech to szlag. – Zaklnęłem sam do siebie widząc jak brudna woda ciurkiem wypływała z kranu przy wannie. Znowu awaria kanalizacji. Muszę pamiętać, żeby zadzwonić do hydraulika. Wziąłem swoje ręczniki, szampon wraz z kilkoma potrzebnymi rzeczami i poszedłem do toalety na piętrze. Od razu otulił mnie słodki, zmysłowy zapach wody toaletowej Julii. Zdecydowanie widać, że ta łazienka jest w posiadaniu kobiet – pełno kosmetyków, suszarki, lokówki, prostownice. Rozłożyłem szklaną ściankę i wziąłem naprawdę szybki prysznic. Mam dziś ważne spotkanie i nie mogę się spóźnić, a chciałbym jeszcze zjeść śniadanie. Wysuszyłem szybko włosy, ogoliłem się, założyłem bokserki i już miałem wychodzić, gdy nagle drzwi do łazienki się otworzyły.
-O mój boże. – Julia od razu zasłoniła oczy wycofując się. – Co Pan tu robi?
-Mieszkam. – Zaśmiałem się widząc jej zażenowanie i czerwone poliki. – W łazience na dole jest awaria, zadzwonię potem do hydraulika. – Dodałem wrzucając ręczniki do kosza.
-Przepraszam. – Bąknęła pod nosem zerkając przez szparę między palcami.
-Nie ma za co. – Stanąłem naprzeciwko niej zabierając jej dłonie z twarzy. – Miłego dnia. – Uśmiechnąłem się zalotnie całując ją w policzek.
-Mi…miłego dnia. – Zająkała się chowając szybko w łazience. Bawiły mnie takie sytuacje jak te, ale z drugiej strony rumieniąca Julia miała w sobie coś naprawdę podniecającego. Zastanawiałem się czy w innych życiowych kategoriach także bywała wstydliwa.

***

Ten człowiek mnie kiedyś wykończy. Specjalnie wyszedł prawie nagi z tej łazienki, na pewno. Z drugiej strony takie widoki z rana zasługują na wysoką notę. W życiu bym się nie spodziewała, że facet przed czterdziestką, biznesmen z trójką dzieci może mieć tak fantastyczne ciało! Boże, Julia, o czym Ty myślisz. W łazience unosiła się wciąż para wodna i…jego zapach. Tak głęboko trafiał w moje nozdrza powodując, że moje kolana robiły się miękkie. Zaśmiałam się w duchu ze swojej głupoty i weszłam do wanny. Po niedługiej kąpieli ubrana w krótkie spodenki, czarną koszulkę i białe trampki zbiegłam na dół. W kuchni przy wysepce siedział Ian ubrany w garnitur czytając gazetę i jedząc śniadanie. Obok niego stał drugi talerz z kanapkami i herbata.
-Dobrze, że Pani jest. Dziś ja zrobiłem śniadanie. – Powiedział wciąż patrząc w gazetę. Usiadłam nieśmiało obok niego.
-Dziękuje. – Powiedziałam cicho biorąc kanapkę w dłoń.
-Nie ma za co. – Odparł lekko popijając kawę. Ktoś z boku na pewno pomyślałby, że jesteśmy po porannej kłótni i w życiu nie spodziewałby się faktu, iż jestem zawstydzona nakryciem swojego pracodawcy prawie, że nago w łazience, do której nigdy nie przychodził. –Wyspała się Pani?
-Tak, dziękuje. A Pan? – Zapytałam grzecznie pijąc herbatę.
-Tak, dziękuje. – Odparł. Komizm całej tej sytuacji rozbrajał nie tylko mnie. Widziałam kątem oka, że na twarzy bruneta maluje się delikatny uśmiech.
-Smakuje Pani herbata?
-Tak, a Panu kawa? – Powstrzymywałam śmiech.
-Świetna.
-Chleb dobry?
-O tak, zupełnie jak szynka. – Powiedział poważnie odstawiając filiżankę. –Po drodze z pracy zajadę po dzieci, nie musi Pani dziś wychodzić z domu.
-To dla mnie żaden problem.
-Paskudna pogoda, szkoda by było gdyby przeziębiły się takie nogi. – Powiedział przekładając stronę gazety.
-Proszę się nie martwić o moje nogi, umiem o nie zadbać. – Odgryzłam się.
-Nie wątpię jednak z kolana leci Pani krew. Uciekam do pracy, dziękuję za miłe śniadanie. – Uśmiechnął się pod nosem składając gazetę i nawet nie patrząc na mnie wyszedł z kuchni. Spojrzałam od razu na kolano – faktycznie, krew. Skubany, kiedy zdążył obczaić moje nogi?!

***

-Masz wyjątkowo dobry humor. – Zauważył Paul w drodze do firmy.
-Wyspałem się. – Odparłem lekko patrząc na drogę.
-Spałeś sam czy może z czarującą opiekunką Twoich dzieci?
-O co Ci chodzi? – Zaśmiałem się zerkając na niego.
-Widzę jak pożeracie się wzrokiem przy każdej możliwej okazji. – Odpowiedział bawiąc się telefonem. – Myślałem, że Pan czarujący w końcu złowił rybkę na swoją magiczną wędkę.
-Czekam aż rybka złapie za przynętę. To bardzo samowystarczalna rybka.
-Czyli jednak?
-Co? – Spojrzałem na niego.
-Pan czarujący ma ochotę na romans z opiekunką. –Zaczął się śmiać. – Epickie.
-Bujaj się, nie będę z Tobą o tym gadać. Jesteś gorszy niż moja matka. – Wywróciłem oczami.
-Powiem jej, jakie okrutne zdanie ma o niej jej własny, rodzony syn.
-Jesteś gorszy niż sraczka.
-Wypraszam sobie. Nie chce być gorszy, chce być we wszystkim najlepszy! – Śmiał się. – Tak sobie myślę czy się nie oświadczyć Pheobe.
-Stary, kosmici Cię w nocy porwali? – Spojrzałem nagle na niego. –Myślałem, że ten moment nigdy nie nastanie.
-A jednak. – Odciął się z uśmiechem patrząc w okno.

***

Zegar wskazywał już dwudziestą. Rebecca jak zawsze postanowiła ulotnić się z domu i pojechała do swojej kuzynki. Sebastian czytał komiksy w swoim pokoju, a Ian siedział zamknięty w gabinecie. Siedziałam na wystającej części kanapy czytając książkę. W salonie panował półmrok, który oświetlała jedynie mała lampka tuż nad moją głową.
-Niuniu…-do salonu weszła zaspana Bells tuląc misia.
-Co się stało królewno? – Zamknęłam książkę patrząc na nią.
-Boli mnie brzuszek. – Powiedziała cicho wchodząc na kanapę. – Przytulisz mnie?
-No chodź. – Uśmiechnęłam się wyciągając ręce. – Myślisz, że kakao wyleczyłoby Twój brzuszek? – Zapytałam tuląc ją do siebie.
-Tak. – Spojrzała na mnie. – Bajka też by pomogła. – Powiedziała słodko bawiąc się moimi włosami.
-To ja mam propozycję. Leć po swój kocyk do pokoju, a ja włączę bajkę i zrobię dla Ciebie czekoladowe lekarstwo. – Pocałowałam ją w głowę. Uśmiechnęła się szeroko i pobiegła po kocyk. Kiedy wróciłam z kuchni z kakao już siedziała na kanapie czekając na bajkę. Usiadłam w poprzedniej pozycji. Belle po wypiciu napoju położyła głowę na moich udach i tuląc misia zapatrzyła się na myszkę miki w telewizji. Okryłam ją kołdrą i gładząc po głowie wróciłam do czytania książki.

***

Zmęczenie brało nade mną górę. Od kilku godzin siedziałem z nosem w papierach nie wychodząc z gabinetu. Myślę, że na dziś starczy pracy. Nawet nie rozebrałem się z garnituru. Jedynie marynarka i krawat leżą na kanapie. Zamknąłem laptopa, zgasiłem światło i opuściłem pomieszczenie. W drodze do kuchni zauważyłem, że w salonie pali się światło. Wszedłem do środka i uśmiechnąłem się sam do siebie. Julia gładziła włosy śpiącej obok niej Bells. W telewizji po cichu leciały bajki, a sama brunetka z zaciekawieniem czytała książkę.
-Może zaniosę ją do łóżka? – Zapytałem po cichu.
-Nawet nie wiem, kiedy zasnęła. – Odszepnęła zamykając książkę. Podszedłem po cichu do śpiącego aniołka i na rękach zaniosłem ją do jej łóżka. Wracając zaszedłem do kuchni biorąc dwie lampki czerwonego wina.
-Śpi? – Spojrzała na mnie podciągając nogi pod brodę.
-Jak zabita. – Uśmiechnąłem się podając jej lampkę. Odwzajemniła uśmiech upijając łyk. Usiadłem obok niej zarzucając nogi na stolik. Oparłem się wygodnie o poduszki zamykając oczy. Poczułem na sobie wzrok Jules. Przekręciłem głowę patrząc na nią uważnie.
-Wygląda Pan na zmęczonego. – Powiedziała cicho sącząc trunek.
-Ciężki dzień. – Uśmiechnąłem się delikatnie. – Jak Pani minął dzień?
-Spokojnie, a nawet nudno. Rozglądałam się za dodatkowymi zajęciami dla dzieciaków, w Nowym Yorku mieli zajęty praktycznie każdy dzień.
-Jest Pani niezastąpiona. – Spojrzałem na nią wypijając resztkę wina i podnosząc się do pozycji siedzącej.
-Same komplementy. – Zaśmiała się cicho odstawiając pustą lampkę na stolik. – Pójdę chyba do łóżka, jutro mam do zrobienia kilka rzeczy. – Przeciągnęła się ziewając. Nachyliłem się całując ją w policzek. Zastygła w miejscu, gdy moja ręka spoczęła na jej policzku. Zatrzymałem się na chwilę przy jej twarzy. Delikatna woń jej perfum otulała moje nozdrza. Musnąłem jej usta, a one rozchyliły się pod ciepłem moich ust. Zamknęła oczy oddychając szybko. Przyciągnąłem ją bardziej do siebie. Podniosła nagle powieki opierając dłonie o moją klatkę piersiową. Jej oczy wpatrywały się w moje. Błyszczały. Pocałowałem ją tym razem pewnie i zdziwiłem się, gdy z równą pewnością oddała ten pocałunek. Po chwili pożądanie wzięło górę i nie mogłem się powstrzymać przed niczym. Jednym ruchem pociągnąłem ją na swoje kolana. Usiadła na mnie w rozkroku kładąc dłonie na moim karku. Całowaliśmy się z jeszcze większą zachłannością. Moje dłonie szalały po jej ciele chcąc dotknąć każdy możliwy skrawek. Wsunąłem ręce pod czarny materiał jej koszulki i zwariowałem, gdy okazało się, że nie ma na sobie stanika. Przywarła do mnie jeszcze bardziej, kiedy palcami jeździłem po jej żebrach. Pieściła językiem mój język ze stuprocentową dokładnością. Ścisnęła mocno moje ramie, gdy kciukami przejechałem po jej twardych sutkach. Podobało jej się to, a na mnie działało ze zdwojoną siłą. Już miałem ją zabrać do sypialni, gdy usłyszeliśmy szloch.
-Bells. – Szepnęła odrywając się ode mnie. W jednej chwili czar prysł, a ona pośpiesznie wstała ze mnie i pobiegła na górę. Dziesięć minut później dostałem od Julii wiadomość. „Miała koszmar, będę dziś z nią spać. Dobranoc P. Somerhalder.”.

***

-Niuniu…-szepnęła Bells.
-Tak skarbie?
-Zostaniesz ze mną już na zawsze? – zapytała cicho wtulając się w moją pierś.
-Nie wiem maleńka. Życie jest pełnie niespodzianek, wiesz? Czasami jak coś zaplanujemy niekoniecznie może się udać. Nie mogę Ci obiecywać złotych gór, bo nie chce żebyś się na mnie zawiodła kiedy coś się nie uda.
-Rozumiem. – powiedziała smutno.
-Nie smuć się. – pocałowałam ją w czoło. – Ciesz się tym co jest tu i teraz, dobrze?
-Dobrze niuniu. – podniosła głowę całując mnie w policzek. – Kocham Cię.
-Ja Ciebie też kocham księżniczko, śpij już. – okryłam ją kołdrą mocniej do siebie tuląc. Zaskakiwała mnie każdego dnia – swoją szczerością, odwagą i pomysłowością. Kochałam ją najmocniej na świecie, była dla mnie jak córka i z całą pewnością wskoczyłabym za nią w ogień, bez dwóch zdań.

___
Po lewej stronie bloga możecie zobaczyć dom Pani Somerhalder - mamy Iana.

czwartek, 21 kwietnia 2016

8.

21 październik.

Głupia ja. Nie zasłoniłam w nocy rolet i w efekcie październikowe słońce postawiło mnie na nogi. Wzięłam do ręki telefon, niech to szlag – 8:24. Czy ja kiedyś wstanę w granicach między dziesiątą a jedenastą? Przeciągnęłam się leniwie i wstałam z łózka. Nigdzie nie mogłam znaleźć swoich kapci. W samych bokserkach i powyciąganej koszulce zeszłam po cichu na dół. Jedyne, o czym marzyłam to szklanka zimnego, pomarańczowego soku. Zdziwiłam się widząc przy kuchennej wysepce brata Iana.
-Chace? Czemu Ty nie śpisz? – Zapytałam wchodząc do kuchni i wyciągając z lodówki sok.
-Boli mnie głowa. – Powiedział cicho podnosząc głowę.
-Kac? – Zaśmiałam się wyciągając szklankę.
-Tak.
-Woda z cukrem i cytryną, polecam. – Podałam mu po chwili drugą szklankę. – Wypij, będzie Ci lepiej.
-A głowa? – Zapytał niczym małe dziecko wąchając napój.
-Gdzieś wkładałam olejek na ból głowy, o jest. – Powiedziałam podchodząc do niego. – Nasmaruje Ci skronie, za dwadzieścia minut powinno być lepiej. – Uśmiechnęłam się wylewając trochę olejku na opuszek palca środkowego i wskazującego.
-Jesteś aniołem. – Powiedział cicho zamykając oczy, gdy delikatnymi, okrężnymi ruchami pasowałam obolałe miejsce.
-Idź się połóż jeszcze. – Uśmiechnęłam się.
-Raczej pójdę wziąć kąpiel, dziękuje. Jesteś najlepsza. – Pocałował mnie w policzek i biorąc swoją szklankę wyszedł z kuchni. Uśmiechnęłam się sama do siebie – lubię być doceniana.
-Zapomniałeś czegoś? – Zapytałam słysząc jak ktoś ponownie wchodzi do kuchni.
-Nie. – Usłyszałam za sobą Iana.
-Matko, przepraszam. Pański brat był tu przed chwilą. – Powiedziałam patrząc na niego uważnie. – Pana też boli głowa?
-Dlaczego miałaby mnie boleć? – Zaśmiał się siadając na hokerze.
-Chace przed chwilą się skarżył i masowałam mu skronie olejkiem. – Wytłumaczyłam.
-Też się załapie na taki masaż? – Podparł głowę na dłoni. Uśmiechnęłam się i po ówczesnym wylaniu olejku na palce podeszłam do niego kładąc palce na skronie. – Już mi lepiej.
-Jasne. – Śmiałam się masując delikatnie jego skórę. Położył dłonie na moich biodrach i zamknął oczy. Wpatrując się w jego twarz zauważyłam niewielką bliznę na brodzie, kilka piegów na nosie i olśniewające, długie rzęsy. – Już. – Powiedziałam po chwili zabierając dłonie.
-Można jeszcze raz? – Zapytał wciąż z zamkniętymi oczami. Pokiwałam głową śmiejąc się pod nosem i ponownie zaczęłam masować jego skronie. Poczułam jak jego dłonie zjeżdżając po moich biodrach na uda i zatrzymują się tuż pod pośladkami. Przeszedł mną dreszcz. – Zimno Pani?
-Trochę. – Skłamałam wciąż wykonując kuliste ruchy.
-Co do wczoraj… chciałem Panią przeprosić. – Powiedział w końcu.
-Nie ma za co. – Odparłam zabierając dłonie. – Nie jestem zła.
-Wie Pani, ten alkohol. – Powiedział zabierając także swoje ręce. –Strasznie mi głupio.
-Jest ok. – uśmiechnęłam się myjąc pod kranem dłonie. – Pójdę pod prysznic. – Dodałam zabierając swój sok i wychodząc z kuchni.

***

Leżałem na swoim łóżku wpatrując się w sufit. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułem motyle w brzuchu całując jakąś kobietę. Tracę orientację i zdrowy rozsądek będąc przy Julii. Wydaje się być tak idealna, a zarazem tak krucha, że boję się, że mogę zrobić jej krzywdę. Gestem, spojrzeniem, słowem. To chore, ale z drugiej strony wiem, że wprowadziła do mojego domu i mojego życia iskierkę szczęścia i radości. Jestem jej za to wdzięczny z całego serca.
-Śpisz? – Do sypialni wszedł Chace.
-Nie. – Podniosłem się na łokciach. –Fajna koszulka, mam taką samą.
-Bo to Twoja. – Odparł lekko siadając na fotelu.
-Zajebiście. – Stwierdziłem kładąc się z powrotem. – Co chcesz?
-Słuchaj. Jest taka piękna pogoda. Darujmy sobie dziś pracę. Zabierzmy Julię i Bonnie na wycieczkę. Do lasu. Nad jezioro.
-A ty co? Niespełniony romantyk? Tak czy siak nie zamoczysz.
-Ty też nie. – Odgryzł się. – No weź. Nie chce marnować takiego wyjątkowo pięknego, październikowego dnia na siedzenie w firmie i patrzenie na cierpiąca twarz mojej eks. Bracie, nie rób mi tego. – Powiedział błagalnym tonem.
-Co dziewczyny na to?
-Nie pytałem, bo, po co skoro nie wiem, co Ty postanowisz.
-Dobra, jak one się zgodzą to robimy sobie dziś w pracy wagary. Tylko dziś. – Ostrzegłem go. – Teraz ja idę się wykąpać.
-Idź, idź, bo za dwadzieścia minut mamy przyjść na śniadanie. – Powiedział Chace rzucając się na moje łóżko. Wyjąłem z komody świeżą bieliznę, koszulkę i dresowe spodnie i poszedłem do łazienki. Szybki, zimny prysznic od razu postawił mnie na nogi. Spojrzałem na siebie w lustrze, nie muszę się golić. Ten dzień zdecydowanie należy do mnie. Ubieram na siebie szybko ubrania i boso idę w kierunku jadalni. Przy stole siedzi już mulatka ze skąpo ubraną Julią i Chace jak zawsze czarujący.
-Dobrze, że jesteś. – Powiedział mój brat pijąc kawę. – Wpadliśmy z Ianem na pomysł żeby zabrać was na wycieczkę.
-Paryż? Rzym? Amsterdam? – Zapytała Bonnie od razu z wielkim uśmiechem.
-Hola, hola. Wycieczkę a nie wyprawę kilkudniową. – Zaśmiałem się.
-Las. Jezioro. Świeże powietrze.– Powiedział Chace teatralnie zamykając oczy.
-Gdzie? – Zapytała Julia jedząc tosty.
-Nad jezioro Skokie Lagoons. – Powiedział otwierając jedno oko. – Niecała godzinka drogi stąd, a widoki przepiękne!
-Zgoda. – Powiedziała Bonnie. – Musisz mi pożyczyć buty, bo mam same obcasy. – Zwróciła się do Julii, która z uśmiechem przytaknęła i jej i mojemu bratu.

***

Nie lubię przyznawać racji facetom, ale Chace miał rację. Miejsce, do którego przyjechaliśmy zapierało dech w piersiach. Rozciągające się krajobrazy były przepiękne. Cisza, spokój i słońce, które przebijało się przez chmury. Czego chcieć więcej?
-Mówiłem, że będzie cudownie. – Powiedział Chace wyciągając z samochodu koszyk z jedzeniem.
-No raz Ci się udało. – Powiedział Ian śmiejąc się. – Zabierasz tutaj laski na swój pierwszy raz?
-Co Ty, już w samochodzie nie mogą wytrzymać. – Zaśmiał się zamykając samochód.
-Świetne te trampki. – Powiedziała Bonnie idąc koło mnie i łapiąc mnie pod ramię. – Zaaklimatyzowałaś się tutaj?
-Tak. – Uśmiechnęłam się poprawiając swoją koszulkę w paski. – Chociaż denerwuje mnie jeżdżenie z nawigacją.
-Przywykniesz. Chicago nie jest aż tak skomplikowane. No i masz ten plus, że w sumie mieszkamy wszyscy blisko siebie. Musisz mnie odwiedzić, mieszkam w pięknej okolicy.
-Wpadnę, pewnie. – Uśmiechnęłam się.
-Mam nadzieję, szczerą nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. Jesteś świetną dziewczyną. – Powiedziała zerkając na mnie.
-Też mam taką nadzieję. –Puściłam jej oczko idąc jedną z wydeptanych alejek. – Długo się przyjaźnisz z Ianem?
-Poznaliśmy się właśnie, gdy kupowałam mieszkanie. Byłam totalnie zielona w tych sprawach. Też nie jestem z Chicago tylko z Teksasu. Zostałam przeniesiona z pracy. Ian bardzo pomógł mi odnaleźć się tutaj i tak to już chyba z szósty rok jak jesteśmy nierozłączni. – Uśmiechnęła się. – Jednak kierownictwo centrum handlowego to nie jest to, co mnie kręci. Uwielbiam antyki, stare rzeczy i chciałabym kiedyś otworzyć niewielki sklepik z takimi rzeczami.
-Świetny pomysł. – Powiedziałam uśmiechnięta. – Najważniejsze jest to by robić to, co się lubi.
-Też jestem tego zdania. Mówiłam, że się zaprzyjaźnimy? – Śmiała się opierając głowę o moje ramię. Chodziliśmy po lesie oglądając najpiękniejsze zakątki dobrą godzinę, w końcu znaleźliśmy wydzielone miejsce gdzie stały stoliki i ławki. Usiedliśmy wygodnie i rozpakowaliśmy z kosza smakołyki, które przygotowałam w domu.
-Widzisz Ian, czasami warto zrobić sobie wagary. – Śmiała się Bonnie nalewając z termosu kawę.
-Czasami. – Zauważył Ian śmiejąc się.
-Na kaca najlepsze świeże powietrze. – Uśmiechnęłam się w stronę Chacea, który tylko wystawił mi język i postanowił tego nie komentować.
-Szkoda, że nie możemy zostać tu na dłużej. Mogłabym nawet pod drzewem śmiać. – Śmiałam się jedząc kanapkę.
-Przykryć się liśćmi i wypatrywać dziki. – Dodała Bonnie podając mi kubeczek z kawą. – Sama nie wiem.
-Natura jest super. – Śmiałam się.
-Dopóki nie jesteśmy pożerani przez niedźwiedzia. – Powiedział młodszy Somerhalder, na co wszyscy się roześmiali. Poczułam się jak „w domu”. W końcu jestem we właściwym czasie, we właściwym miejscu z właściwymi ludźmi.

***

-Jak podobała Ci się wycieczka? – Zapytał Chace, gdy w drodze powrotnej siedzieliśmy razem na tylnej kanapie samochodu.
-Bardzo. – Uśmiechnęłam się szeroko. – Lubię spacery, wycieczki. Marzę o podróżowaniu, zwiedzaniu i poznawaniu.
-Ambitnie.
-Cała ja. – Zaśmiałam się. – Liczę, że kiedyś mi się uda. Europa, Azja, Afryka albo nie. Wszystkie kontynenty, każdy zakątek świata.
-Życia Ci nie starczy. – Zaśmiał się patrząc na mnie uważnie.
-W takim razie zwiedzę to, na co życie mi pozwoli, nie można do wszystkiego podchodzić aż tak negatywnie.
-Kiedyś zabiorę Cię na wycieczkę, taką w moim stylu.
-Twoim stylu?
-Sporty ekstremalne. Spinaczki. Ciasne, wilgotne miejsca.
-Trzymam Cię za słowo. – Uśmiechnęłam się.
-Mam szanse, że potrzymasz za coś innego?
-Spadaj zboczeńcu. – Zaczęłam się śmiać na całe gardło.
-A Tobie co? – Śmiała się Bonnie odwracając do nas.
-Dobre żarty Chace opowiada, ale na pewno drugi raz tego nie powtórzy. – Śmiałam się wycierając łzy. – Dowcipniś, mówię Ci.

-Kobiety. – Chace wywrócił oczami śmiejąc się razem ze mną. 

środa, 13 kwietnia 2016

7.

20 październik.

Chwilę po dziesiątej nacisnęłam dzwonek do domu Pani Somerhalder. Od razu usłyszałam pisk Belle i szybkie kroki.
-Witaj, wchodź. – Powiedziała Pani Evelyn zapraszając gestem do środka.
-Niunia! – Krzyknęła Bells rzucając mi się w ramiona.
-Cześć kwiatuszku. – Pocałowałam ją w czubek głowy przytulając mocno. – Tęskniłaś?
-Bardzo. – Pocałowała mnie w policzek.
-Cześć młody. – Powiedziałam widząc kopie Iana na kanapie.
-Cześć! –Pokiwał mi z salonu wpatrując się w ekran.
-Gdzie Melissa? – Zapytałam zerkając na starszą kobietę.
-Śpi jeszcze, nie mam serca jej budzić. – Uśmiechnęła się. – Gdzie są dziewczynki?
-Poszły do drogerii kupić jakieś kosmetyki, ale zaraz przyjdą. – Odparłam stawiając torbę przy schodach.
-Usiądź przy stole. Upiekłam przed chwilą placek z jabłkami. Herbaty?
-Chętnie. – Uśmiechnęłam się siadając przy stole. Dopiero teraz miałam okazję rozejrzeć się po pomieszczeniu. Jasne wnętrze urządzone w bardzo eleganckim stylu sprawiało wrażenie naprawdę przytulnego. Dodatkowo zapach placka, który unosił się w powietrzu dodawał uroku. – Będzie Pani miała gdzie pomieścić tyle osób? – Zaciekawiłam się gdyż z opowieści Becky wiedziałam tylko o dwóch dodatkowych sypialniach.
-Tak, oczywiście. Sofa w salonie się rozkłada, a że jest tutaj telewizor Meg i Becky bardzo chętnie będą tutaj spały. – Postawiła na stole dzbanek z filiżankami. – Na górze są dwie sypialnie. W jednej śpi Sebastian, a w drugiej gdzie są dwa łóżka dziewczynki. – Dodała.
-Nie zamęczą Pani? – Zaśmiałam się nalewając herbatę do filiżanek.
-Gdzież tam. – Zaśmiała się stawiając na stole ciasto. – Dawno nie miałam ich w takim komplecie u siebie. Cieszę się każdą minutą z nimi. – Uśmiechnęła się nakładając mi kawałek.
-Dziękuje. – Odparłam biorąc kęs. – Mm, pyszne. – Uśmiechnęłam się.
-Powiedz mi skąd jesteś? Twój akcent Cię zdradza.
-Urodziłam się w Wielkiej Brytanii i tam dorastałam. – Wytłumaczyłam ściągając z siebie czerwony, długi sweter.
-Przeprowadziłaś się tutaj z rodzicami?
-Nie. – Odpowiedziałam szybko. – Wychowywałam się w domu dziecka, nie znam swoich rodziców.
-O matko, tak mi przykro. Plotę głupoty zamiast najpierw się zastanowić. – Zmieszała się upijając herbatę.
-Nic się nie stało. – Uśmiechnęłam się. – Skończyłam szkołę gastronomiczną i wyruszyłam świat aż znalazłam się u Pani synowej, a teraz tutaj. – Wytłumaczyłam.
-Jak ona Cię traktowała? – Spojrzała na mnie przejęta. – Wiem, jakim jest człowiekiem.
-Cóż mogę powiedzieć… Nie była zbyt przychylna, traktowała mnie z góry, ale w końcu byłam tam dla dzieci nie dla niej.
-Dobrze, że mój syn wziął Cię pod skrzydła. To dobry człowiek. Zresztą wszystkie moje dzieci są kochane, bo tak je wychował w dużej mierze mój świętej pamięci mąż. – Przeżegnała się szybko patrząc na fotografię wiszącą tuż nad kominkiem. – Niestety życie ich nie rozpieszcza.
-A kogo rozpieszcza? – Uśmiechnęłam się pocieszająco. Nie zdążyłam uzyskać odpowiedzi gdyż do domu weszły dziewczyny.
-Cześć babciu. – Powiedziały chórkiem całując ją w oba policzki. – Co tak pięknie pachnie? – Zapytała Melissa.
-Placek z jabłkami. Julia mówi, że pyszny a wiem, że ma nosa do kulinarnych spraw. – Pani Evelyn zaśmiała się wstając od razu po dodatkowe talerzyki i filiżanki.
-Nie męczyła Cię za bardzo? – Becky spojrzała w moim kierunku. – Potrafi zasypać pytaniami.
-Nie. – Zaśmiałam się pijąc herbatę. – Bardzo miło nam się rozmawiało.

***

- Dobrze, że jesteś. – Powiedział Ian, gdy weszłam do domu. Właśnie szykował się do wyjścia. – W kuchni jest moja siostra, Pheobe i Bonnie. Szykują przekąski na wieczorną domówkę.
-Mam się zmyć? – Spojrzałam na niego.
-Co? Nie. – Zaśmiał się. – Możesz iść, pogadać z nimi, pomóc im, a wieczorem wyglądać pięknie i bawić się z nami. Jest co świętować. Ja lecę z bratem i Danielem na siłownie. – Uśmiechnął się zadowolony.
-Dobrze. – Odpowiedziałam wieszając kurtkę na wieszak.
-Do zobaczenia. – Musnął mnie szybko w policzek i wyszedł z domu. Zdziwił mnie ten gest gdyż raczej trzymał mnie na dystans. Poszłam w kierunku kuchni, z której dobiegała muzyka i rozmowy.
-Dzień dobry. – Weszłam do środka uśmiechając się serdecznie.
-Jakie dzień dobry! – Zbeształa mnie brunetka. – Mów mi Emma.
-A ja jestem Pheobe, halo zapomniałaś? – Zaśmiała się krojąc kurczaka.
-Ian Ci mówił o wieczorze? – Zapytała Bonnie.
-Tak, przed chwilą. W czym mogę pomóc? – Uśmiechnęłam się zakładając fartuszek.

***

-Ale przypakowałeś braciszku. – Zaśmiała się Emma ściskając moje bicepsy.
-Gdzie tam na niego patrzysz, tu na mnie patrz. – Powiedział Chace prężąc się.
-Daj spokój, Ian jest lepszy. – Śmiała się Pheobe pijąc wodę. Usłyszałem stukot obcasów o panele. Przeniosłem wzrok na schody. U szczytu stała Julia poprawiając marszczenia różowej spódniczki. Pomimo niskiego wzrostu miałem wrażenie, że jej nogi pną się do nieba.
-Może być? – Zapytała przegryzając wargę i odgarniając włosy na plecy odsłaniając tym samym swoje nagie ramiona. Ogromny wisiorek błyszczał na jej dekolcie i chcąc nie chcąc przykuwał wzrok.
-Przyćmisz nas wszystkie! – Zaśmiała się Bonnie.
-Idealnie. – Powiedział Chace podnosząc w jej kierunku kciuka.
-Dobra, za chwilę będzie reszta gości. Trzeba nakryć do stołu. – Powiedziała Emma klaszcząc w dłonie i wychodząc do kuchni.
-Ślicznie Pani wygląda, nie wiedziałem, że kucharki mogą być tak seksowne. – Uśmiechnąłem się podając jej lampkę z białym winem.
-Pan też wygląda całkiem przyzwoicie jak na kogoś przed czterdziestką. – Uśmiechnęła się zadziornie upijając łyk trunku.
-Nie wyglądam za sztywno? – Poprawiłem koszulkę zerkając na nią z dołu.
-Jest dość elastycznie. – Zaśmiała się wesoło. – Otworzę. – Powiedziała szybko słysząc dzwonek do drzwi. Patrzyłem na jej tył, gdy odchodziła – perfekcyjna. Po chwili do salonu przyszli pozostali goście – Paul, Daniel z żoną i Candice.

***

-Jak się bawisz? – Koło mnie stanął Chace, gdy opierałam się o komodę w jadalni. Zegar wskazywał już kilka minut po drugiej, a mnie dopadało zmęczenie.
-Świetni ludzie, chociaż ta blondynka gdyby mogła spaliłaby mnie żywcem i to wzrokiem. – Zaśmiałam się dopijając wino.
-To moja była. Wariatka. Jedyne, w czym jest dobra to biznes, we wszystkim płytka jak to zaschnięte oczko wodne Iana w ogrodzie. – Wybuchnął śmiechem.
-Serio? – Śmiałam się. – Współczuje, ale wierzę, że była wartościową osobą. Wymknę się już do spania, padam. – Podałam mu swoją pustką lampkę po winie.
-Dobranoc i pewnie do jutra, zostaje tutaj na noc.
-Zrobisz mi śniadanie? – Zaśmiałam się zerkając na niego.
-Do łóżka?
-Może być do stołu. Dobranoc. – Pocałowałam go w policzek i niezauważalnie wyszłam z jadalni. Po drodze na górę ściągnęłam szpilki i wrzuciłam je do pokoju. Leniwym krokiem poszłam w stronę łazienki. Spojrzałam na siebie w lustrze. Zmęczenie malowało się na mojej twarzy. Ściągnęłam wisiorek z szyi i już miałam się rozbierać, gdy uświadomiłam sobie, że nie wzięłam z pokoju piżamy. Wyszłam z łazienki i idąc w kierunku swojej sypialni natknęłam się na Iana.
-Szuka Pan czegoś? – Zapytałam związując włosy w niedbałego koka.
-Idę do toalety, bo ta na dole zajęta. – Uśmiechnął się. Widać było, że nie szczędził alkoholu. Włosy w nieładzie. Policzki zaczerwienione. Na szarek koszulce widoczne ślady potu.
-Rozumiem. – Odparłam i zeszłam mu z drogi. Minął mnie chwiejnym krokiem i wszedł do łazienki. Wzięłam swoją piżamę i czekałam przed drzwiami aż w końcu będę mogła wejść pod prysznic.
-Wolne. – Uśmiechnął się wychodząc z łazienki i zapinając pasek. – Dobranoc Pani Morrison. – Kiwnął głową i pocałował mnie w policzek, a raczej chciał gdyż jego usta zatrzymały się tuż pod moim uchem. Zaśmiałam się tylko i uśmiechając w jego stronę zrobiłam krok w kierunku drzwi. Poczułam jak łapie mnie za rękę. Odwróciłam się. Jego twarz zmieniła się od razu. Oczy stały się bardziej błękitne, a mięśnie na twarzy naciągnęły się. Nawet nie wiem, kiedy przyparł mnie do ściany i pocałował. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co zrobić, ale kiedy poczułam jak jego język pieści moje podniebienie wszystko odeszło. Wypuściłam z ręki piżamę i niepewnie położyłam dłonie na jego karku odwzajemniając pocałunek. Jednym ruchem podrzucił mnie do góry trzymając ręce na moich pośladkach. Objęłam go mocno w szyi i odwzajemniałam jego pieszczoty. Pocałunek przerodził się w dzikość i pożądanie. Sekundę później już całował moją szyję, obojczyki i piersi. Przyjemność ogarnęła moje ciało. Wzdychałam cicho, gdy jego dłonie wsunęły się pod moją spódniczkę i delikatnie ściskały pośladki. Znowu odnalazł moje usta. Znowu połączyliśmy się w namiętnym pocałunku.
-Ian, zasłabłeś tam? – Usłyszeliśmy z dołu krzyk Bonnie.
-Idę. – Oderwał się ode mnie. Spojrzał mi w oczy i delikatnie postawił mnie na ziemi. – Marzyłem o tym od chwili, w której Cię ujrzałem. Dobranoc. – Szepnął całując mój policzek blisko ust.

***

Leżałem w łóżku nie mogąc zasnąć. Przed oczami wciąż miałem delikatną i promienną twarz Julii, kiedy zmysłowo mnie całowała. W tamtej chwili nie mogłem się powstrzymać przez pocałowaniem jej. Kusiła mnie na każdym krokiem, każdym gestem i słowem. Była uwodzicielska w każdym calu, mimo, że nie robiła tego z premedytacją. Zastanawiałem się czy miała w ogóle świadomość tego jak działa na mężczyzn, jak działa na mnie. W głowie nie mieścił mi się fakt, że taka kobieta jak ona jest sama. Przecież niczego jej nie brakowało, no może odrobiny odwagi, ale oprócz tego była doskonała. Chociaż do takich idealnych ludzi trzeba podchodzić z przymrużeniem oka, w końcu życie to teatr, a ludzie są tylko aktorami. 

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

6.

19 październik.

-Marzenia? Każdy ma marzenia. – Uśmiechnęła się patrząc na mnie uważnie.
-Ja nie mam marzeń. – Powiedziałem pewnie obserwując jej twarz.
-Nie prawda. Wszyscy mamy marzenia, ale często wydaje nam się, że są one nie do osiągnięcia i wykluczamy je z listy.
-Buja Pani w obłokach.
-Możliwe. – Odparła. – Jednak nie uważam, że jest to coś złego. Jak Pan uważa?
-Uważam, że trzeba twardo stąpać po ziemi.
-A ja uważam, że czasami dobrze jest być ponad smutną rzeczywistością i uciekać w marzenia czy snucie planów, łapać wiatr w żagle i rozwijać swoje skrzydła. Trochę mniej „dorosłości”, a więcej fantazji proszę Pana. – Uśmiechnęła się szeroko.

-Halo, ziemia. – Paul pomachał mi ręką przed oczami. – Mówiłem do Ciebie.
-Wybacz, zamyśliłem się. – Przetarłem oczy prostując się na krześle. – O czym rozmawialiśmy?
-Raczej powiedz mi, o czym tak namiętnie myślałeś. – Powiedział z przekąsem.
-O jednej inwestycji, ale jeszcze wam nie zdradzę mojego szatańskiego planu. – Skłamałem uśmiechając się.
-Przepraszam za spóźnienie. – Do gabinetu wpadła Candice. – Co to za kobieta, która otworzyła mi drzwi?
-Julia. – Odparłem. – Zajmuję się moimi dziećmi i mieszka tutaj.
-Mieszkasz w jednym domu z obcą kobietą? – Spojrzała na mnie karcąco.
-Nie jest obca. – Zauważył Paul. – Zajmuje się dzieciakami sporo czasu.
-Poza tym to chyba moja sprawa. – Spojrzałem na nią. – Zajmijmy się tym, co istotne, masz projekty?
-Tak. – Powiedziała siadając i wyciągając dokumenty. – Budynek przy pięćdziesiątej czwartej stoi pusty od wielu lat. Rozglądnęłam się w budynku pomimo zakazu wstępu i po okolicy. Wyjątkowo przytulnie i czysto. Spokojnie można by było zrobić tam cztery spore mieszkania.
-To, że jest przytulnie i czysto nie znaczy, że się to opłaca. – Powiedział Paul.
-Myślę, że właśnie, ze względu na okolice te mieszkania poszłyby jak ciepłe bułeczki.  – Powiedziała Candice patrząc na mnie. Po chwili rozległo się pukanie.
-Proszę.
-Dzień dobry. – Wychyliła się Julia. Ubrana w sukienkę w paski idealnie podkreślającą jej figurę i białe trampki. – Potrzebują państwo czegoś? Kawy, herbaty?
-Kawę. – Uśmiechnął się Paul.
-Dla mnie też. – Powiedziała Accola chłodno mierząc ją wzrokiem. Napotkałem spojrzenie Julii, które przeszyło mnie całkowicie.
-Dla mnie też. – Uśmiechnąłem się widząc jej uśmiech.
-Kochana. – Stwierdził Paul, kiedy zamknęła za sobą po cichu drzwi.
-Bez przesady, to jej obowiązek. – Powiedziała blondynka patrząc w papiery.
-Nie, ona jest tutaj od pilnowania dzieci. Całą resztą zajmuje się z własnego, dobrego serca. – Warknąłem w stronę dziewczyny, która już nie odezwała się słowem.

***

-Sarah, no cześć. – Odebrałam telefon wchodząc do kuchni. – Co tam powiesz?
-Mam zlecenie w Chicago! – Pisnęła do telefonu. –Spotkamy się?
-No jasne! – Ucieszyłam się. – Kiedy przylatujesz?
-W następnym tygodniu, dam znać Ci jeszcze dokładniej. Jak tam w nowym domu?
-Cudownie. Zresztą sama się przekonasz. – Zaśmiałam się wyciągając filiżanki z szafki.
-A szef? Jaki jest?
-Przystojny. Sympatyczny i dość…sztywny. Typowy facet przed czterdziestką, z trójką dzieci i rozwodnik. Wiesz, stereotypowo. – Śmiałam się. – Kończę, bo muszę zanieść kawę. Jesteśmy w kontakcie! – Powiedziałam rozłączając się.
-Więc jestem przystojny, sympatyczny, ale sztywny? – Usłyszałam za sobą, zamarłam. – Typowy facet przed czterdziestką? – Dodał po chwili.
-Znaczy… - odwróciłam się zakłopotana. – Nie na pewno ma pan inne zdanie.
-Mam takie samo zdanie. – Zaśmiał się po chwili widząc moją minę.
-Kawa gotowa. – Zmieniłam szybko temat wskazując na tacę na blacie.
-Wezmę ją dla moich sympatycznych, ale sztywnych gości. – Puścił mi oczko i wyszedł z kuchni. Roześmiałam się sama do siebie, może jednak nie jest aż tak sztywny? Zegar wskazywał już dwunastą, a dziewczyny dalej spały jak zabite. Przygotowałam im szybkie śniadanie mając nadzieję, że Meg lubi to samo, co Becky i z tacą w dłoni pomaszerowałam do góry. Zapukałam po cichu do pokoju, ale nikt się nie odezwał. Weszłam do środka. Dziewczyny spały smacznie zwinięte w kłębek. Postawiłam śniadanie na stoliku obok ich łóżka i po cichu wyszłam z pokoju.
-A Ty, co się tak szwendasz? – Usłyszałam schodząc po schodach, przestraszona podskoczyłam tracąc równowagę. – Co Ty piłaś? – Zaśmiał się Chace łapiąc mnie.
-Strasz mnie więcej głupcze! – Skarciłam go.
-Halo, jestem bohaterem. Złapałem Cię jak na mnie leciałaś! – Powiedział oburzony puszczając mnie.
-Nie leciałam na Ciebie tylko ze schodów, nie schlebiaj sobie. – Machnęłam ręką wymijając go. – Twój brat jest w gabinecie.
-Tak wiem, byłem tam przed chwilą, jednak marzę o kawie…- powiedział patrząc na mnie słodko.
-Mam Ci ją niby zrobić?
-Poproszę?
-Dobra. – Wywróciłam oczami wchodząc do kuchni. – Twój brat pod słyszał dziś moją rozmowę z przyjaciółką. Nazwałam go sztywniakiem przed czterdziestką. Myślisz, że mnie za to wyleje?
-Myślę, że nie. – Zaśmiał się obserwując mnie.
-Czy Ty patrzysz mi na tyłek? – Odwróciłam się w jego stronę mierząc wzrokiem.
-Jestem tylko facetem! Mam problem z patrzeniem w oczy, kiedy jakaś laska chodzi przy mnie w tak krótkiej sukience. Sorry! – Podniósł ręce w górę, na co roześmiałam się.
-Jesteś głupszy niż ustawa przewiduje. – Skwitowałam stawiając przed nim filiżankę na spodeczku. – Smacznego.
-Dziękuje o Pani. Idę do mojej wyroczni. – Pocałował mnie w policzek i wyszedł z kuchni. Pokręciłam głową i w tym samym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi. Po otwarciu drzwi ujrzałam uśmiechniętą mulatkę.
-Cześć. – Uśmiechnęła się w moim kierunku.
-Proszę. – Otworzyłam szerzej drzwi. – Pan Ian jest w gabinecie.
-Sam? – Zapytała ściągając płaszczyk.
-Nie. Pan Paul, Chace i jakaś blondynka.
-A to poczekam aż skończą. – Uśmiechnęła się.
-Zrobić Pani kawę, herbatę? – Spojrzałam na nią idąc do kuchni.
-Hej. Mów mi Bonnie, jaka ja tam Pani. – Zaśmiała się siadając przy wysepce.
-W takim razie Bonnie, czego się napijesz? – Uśmiechnęłam się.
-Herbaty.

***

-Dobra jak to wszystko to widzimy się jutro w firmie. Lecę, bo pewnie Pheobe już na mnie czeka. Podrzucić Cię? – Paul spojrzał na Candice
-Nie, przyjechałam samochodem. – Powiedziała zbierając dokumenty do teczki. – Do zobaczenia jutro.
-Na razie. – Powiedział Chace przeglądając jakieś kartki. Odprowadziłem Paula i Candice do drzwi i wróciłem do gabinetu.
-Myślę, że już na dziś wystarczy. – Spojrzałem na brata zamykając swój laptop. –Zadzwonię do mamy, bo dzwoniła do mnie. – Zakomunikowałem bardziej do siebie i wykręciłem numer mojej rodzicielki. – Cześć mamo, pracowałem i nie mogłem odebrać. Coś się stało? Dzieci dokazują?
-Nie synku. Chciałam się zapytać czy mogą zostać u mnie jeszcze dwie noce.
-Nie męczą Cię? Jeżeli one chcą to oczywiście. – Powiedziałem opierając się o biurko.
-Nie, są kochane. Może dziewczynki będą chciały jeszcze przyjechać? Zapytaj je i poproś Julię, aby podrzuciła ubrania dla Bells i Sebastiana.
-Dobrze mamo, porozmawiam z nią. Jesteśmy w kontakcie, kocham Cię. – Rozłączyłem się. – Stary zgłodniałem, chodź do kuchni.
-Jakoś ten projekt mi się nie podoba. – Powiedział pod nosem i wstał po chwili. W drodze do kuchni usłyszeliśmy głośne śmiechy. W kuchni w najlepsze Bonnie i Julia piły herbatę i śmiały się w głos.
-Paniom co tak wesoło? – Zapytałem całując przyjaciółkę w policzek.
-A tak sobie rozmawiamy. – Powiedziała chichocząc.
-Obiad? – Chace spojrzał na Julię.
-Zapomniałam! – Zakryła usta dłonią.
-Dobra, zamówimy coś. – Powiedziałem widząc jej przerażenie na twarzy. – Mała odskocznia od garów. – Puściłem jej oczko wyciągając swoją komórkę.

***

-Candice wynalazła jakiś opuszczony budynek i twierdzi, że mieszkania by się tam sprzedawały jak tanie bułeczki. – Powiedziałem patrząc na Bonnie.
-Paul uważa natomiast, że budynek jest za bardzo oddalony od centrum i nie będzie zainteresowania. – Dodał mój brat przeglądając dokumenty.
-Sama nie wiem. Wiesz to zależy od tego jak te mieszkania będą wyglądać i w ogóle. Decyzja jest trudna.
-A ja myślę, o ile mogę się wtrącić, że coraz więcej ludzi marzy o życiu poza miejskim gwarem. Piękne, spokojne otoczenie. Sympatyczni sąsiedzi, kawałek trawki i ławeczka. Coraz częściej słyszy się o nagonce na ekologię i tak dalej. Ludzie bzikują i zmieniają dotychczasowy tryb życia. Uważam, że blondynka ma rację. – Uśmiechnęła się Julia siedząc obok mnie na kanapie.
-Może powinieneś wziąć ją na swoją prawą rękę? – Zaśmiał się Chace. – Taki świeży umysł zawsze jest pożądany.
-Wole zajmować się dziećmi. – Zaczęła się śmiać.
-Myślę, że Julia ma dużo racji. – Wtrąciła Bonnie oglądając zdjęcie. – Spójrzcie. – Rozłożyła zdjęcia na stoliku. – Całą elewacje zrobić w delikatnych, jasnych barwach. Powiększyć niewiele balkony. Przed budynkiem zrobić porządek, zasiać trawę, postawić ławkę. Całość ogrodzić, a w tym miejscu postawić budkę z ochroniarzem, który byłby odpowiedzialny za szlaban oddzielający osiedle od drogi. Strzeżone, skromne…
-Nie drogie. – Dodała Julia. – Można byłoby wprowadzić to osiedle na „rynek”, jako miejsce przeznaczone głównie dla osób starszych chcących uciec od miejskiej duszności. Niewielki procent zniżki, ale jak wiadomo reklama dźwignią handlu.
-Kurczę. – Powiedział Chace prostując plecy. – Dobrze mówią. Widzę to wizualnie i to naprawdę może się sprzedać.
-Muszę się z tym przespać, ale dzięki Wam za pomoc. – Uśmiechnąłem się do dziewczyn. – Jutro powiem o planach Paulowi i zobaczę jak on się będzie na to zapatrywał.
-Candice na pewno będzie miała jakiś problem. – Zaśmiała się Bonnie wstając z kanapy. – Lecę do siebie, muszę zrobić jeszcze kilka rzeczy. Trzymajcie się. – Pocałowała Julię w policzek, a potem mnie i mojego brata.
-Dobranoc. – Krzyknęliśmy za nią zgodnie.
-Też będę się zbierać do łóżka, jestem padnięta. – Julia ziewnęła słodko przeciągając się.- Dobranoc. – Uśmiechnęła się do nas wychodząc z salonu.