niedziela, 17 lipca 2016

26.

27 listopad.

Nie zmrużyłam w nocy oka. Cały czas kręciłam się z boku na bok chcąc zasnąć, ale moje starania poszły na marne. Chwilę po szóstej poszłam do sklepu po świeże bułki i kilka produktów na śniadanie, a po drodze spotkałam swojego sąsiada, Jensena.
-Cześć. – Uśmiechnął się wyciągając słuchawki z uszu. – Gdzie idziesz?
-Do sklepu, nie mam nic na śniadanie. – Odwzajemniłam jego uśmiech. – Może…dołączysz do mnie? Miło by było zjeść śniadanie w towarzystwie.
-Pewnie, ale pozwól, że dołączę do Ciebie potem, musze wziąć prysznic.
-Jasne. Lecę na zakupy, a Ty się ogarniaj w międzyczasie. W pół do ósmej u mnie?
-Nie ma sprawy, do zobaczenia. – Uśmiechnął się i wbiegł do klatki. Ruszyłam w kierunku osiedlowego sklepiku, który jak zawsze zaopatrzony był w najpotrzebniejsze artykuły spożywcze. Mimo tego, iż nie mieszkam tutaj długo zaczęłam rozpoznawać sąsiadów z okolicy. Kobieta po czterdziestce z dwójką dzieci, starsza kobieta wyjątkowo zadbana oraz starszy Pan zabiegający o jej względy i uśmiechający się do każdej napotkanej kobiety.
-Miłego dnia panienko! – Ukłonił się ściągając kapelusz.
-Nawzajem. – Uśmiechnęłam się serdecznie wchodząc do sklepu. Włożyłam do kosza wybrane artykuły i podeszłam do kasy.
-Zapowiada się na deszcz. – Kasjer zainteresował się moją osobą i skanując towary postanowił zacząć rozmowę. – Wole deszcz niż śnieg, a Pani?
-Zdecydowanie deszcz. – Uśmiechnęłam się. – Kartą zapłacę. – Dodałam widząc, że skanuje ostatnią rzecz.
-Dziękuję. Miłego dnia i zapraszam ponownie. – Powiedział podając mi ekologiczną torbę. Skinęłam głową i rzucając krótkie „wzajemnie” wyszłam ze sklepu. Ciekawe, kto jeszcze będzie życzył mi miłego dnia. Listonosz? Bezdomny pan pod sklepem monopolowym? Policjant przeprowadzający dzieci przez pasy? Kurde, nie oszukujmy się. Ten dzień wcale nie będzie miły. Moje myśli wiecznie krążą obok Iana i tego, co dowiedziałam się wczoraj. Pomimo tego, iż starałam się o tym nie myśleć, niestety wracało do mnie jak bumerang. Czułam dziwne ukłucie zazdrości, uczucie, które jest mi naprawdę obce. Myślałam, że po wczorajszym dniu wszystko wróciło do normy, ale niestety…normalność nie jest dla mnie. Ciągłe komplikacje, komplikacje i komplikacje. Zero stabilności. Odstawiłam zakupy na kuchennym blacie, spojrzałam na zegarek i mając jeszcze pół godziny do przyjścia Jensena poszłam szybko pod prysznic.

***

-Wiesz…zaskoczyłeś wszystkich tym ślubem. – Zacząłem przy lunchu patrząc na Paula.
-Pheobe też jest tego zdania. – Zaśmiał się. – Nie ma, na co czekać, lata lecą, a skoro wiem, że jest tą jedyną, na co mam czekać?
-Skąd w Tobie tyle mądrości?
-Wyssałem Twoją. – Odgryzł się krojąc steka. – O co chodzi z Julią? Dlaczego wczoraj wyszła tak nagle?
-Dowiedziała się czegoś, czego nie powinna. Julia jak to Julia nie dała mi nawet pięciu minut na wytłumaczenia, więc znów nie rozmawiamy.
-Co zrobiłeś? – Spojrzał na mnie, a raczej przeszywał mnie wzrokiem. – Co odjebałeś?
-Przespałem się z Candice.
-Żartujesz? – Zaśmiał się. – Jaja sobie robisz?
-Nie. – Uciąłem pijąc wodę. – Przyjechała do mnie pewnego dnia, krótko po wyprowadzce Julii. Byłem w trakcie picia, a ona jak zwykle przyjechała z jakimiś dokumentami. Dołączyła się do mnie i to ostatnie, co pamiętam. Rano obudziłem się obok niej, w moim łóżku, a potem powiedziała, że uprawialiśmy seks. Nie raz tej nocy.
-Ty kretynie.
-Dobra stary, wiem. Ok? Rozumiem, że zrobiłem źle i naprawdę chciałem powiedzieć o tym Julii, ale nie zdążyłem, bo posłyszała moją rozmowę z Bec. Wyszło jak wyszło.
-Musisz z nią pogadać, przeprosić ją. Powinieneś do niej pojechać.
-Ona na pewno nie będzie chciała ze mną rozmawiać, była wściekła. Widziałem to, a więc nie chce na razie wchodzić jej w drogę, bo wiem, że tylko bardziej ją rozzłoszczę.
-Stary, wiem, że nie jest Ci obojętna. Lepiej ją pilnuj tym bardziej, że jak sam mówiłeś w jej mieszkaniu był ten Jensen. Myślisz, że ona wiecznie na Ciebie będzie czekać?
-Nie. Nie wiem. Boże to takie skomplikowane, ona jest skomplikowana. Zołza totalna.
-Dlatego za nią latasz. Czas stary żebyś i ty sobie życie ułożył. Może jakiś ślub? Wieczór kawalerski w stylu Las Vegas?
-Śnisz.
-O tak, o Las Vegas prawie codziennie. – Zaśmiał się dokańczając obiad.

***

Leżałam na kanapie pijąc zieloną herbatę i czytając jedną z powieści Nicholasa Sparksa. Cały dzień spędziłam na sprzątaniu – znowu, a teraz mam zasłużoną chwilę na odpoczynek. Podczas tych kilku godzin zastanawiałam się nad całym swoim życiem. Doszłam do jednego, bardzo ważnego wniosku i planu, jednocześnie. Chcę odnaleźć moich biologicznych rodziców. Nie chcę, aby byli w moim życiu, ani żeby nagle zaczęli udawać jak bardzo za mną tęsknili i jak bardzo żałowali swojej decyzji przez te wszystkie lata. Chce ich poznać i zadać kilka pytań. Dlaczego mnie zostawili? Czy nie czuli się winni? Chce zobaczyć czy oczy mam po mamie, a może po tacie. Chce ich poznać, po prostu. Kiedy dopijałam drugą filiżankę herbaty na moim stole zadzwoniła komórka. Numer nieznany.
-Halo? – Odebrałam po kilku sygnałach.
-Witam. Rozmawiam z Panią Julią Morrison?
-Tak, przy telefonie. Z kim rozmawiam?
-Lauren Holton, dyrektorka szkoły, do której uczęszcza Sebastian i Belle.
-Coś się stało? – Zaniepokoiłam się od razu odstawiając filiżankę na blat.
-Właśnie w moim gabinecie siedzi ta cudowna dwójka, niestety oby dwoje bardzo chorzy, proszę jak najszybciej po nie przyjechać.
-Oczywiście, już wychodzę z mieszkania. – Powiedziałam pośpiesznie zabierając z komody klucze i dokumenty. Podczas drogi do szkoły próbowałam dodzwonić się do Iana, ale nie odebrał żadnego z moich telefonów. Pod budynek zajechałam po dwudziestu minutach i jak najszybciej pobiegłam do szkoły. Zapukałam do gabinetu dyrektorki i po chwili weszłam do środka.
-Niunia. – Usłyszałam Bells, która siedziała na kanapie wyglądając jak po trzech nieprzespanych nocach.
-Skarby, co się dzieję? – Podeszłam do nich uprzednio kłaniając się Pani Holton. – Bardzo źle się czujecie? – Przyłożyłam dłoń do czoła Bells.
-Zimno mi. – Skarżyła się.
-A mnie boli gardło. – Dodał Sebastian trzęsąc się zimna.
-Nie wiem, co się stało, wczoraj czuli się świetnie. – Zwróciłam się do dyrektorki zakładając Bells kurtkę.
-Taka pogoda, proszę zabrać dzieci do lekarza. Mam nadzieję, że przez weekend wyzdrowieją i nie jest to nic poważnego.
-Też mam taką nadzieję. – Uśmiechnęłam się do niej delikatnie.

***

Oczywiście nadal nie dodzwoniłam się do Iana. Nie mogłam zabrać dzieci do lekarza, bo nie wiedziałam gdzie jest ich przychodnia oraz nie miałam żadnych ich dokumentów ani numeru ubezpieczenia. Dzieciaki leżały w salonie pod kołdrą i oglądały bajki. Temperatura znacznie zmalała, ale niestety wciąż nie było dobrze. Chwilę po osiemnastej do domu wpadł Ian.
-Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś?! – Krzyknął na mnie odstawiając na podłogę aktówkę. – Jak się czujecie? – Podszedł do dzieci, a ja w między czasie ulotniłam się do kuchni po ciepłą herbatę dla Sebastiana i kakao dla Bells. – Odpowiesz mi czy nie?! – Wszedł do kuchni buchając złością.
-Dzwoniłam. Kilkakrotnie. W drodze do szkoły, w drodze powrotnej i będąc już w domu, ale zapewne miałeś ciekawsze zajęcie niż odebranie telefonu.
-Miałem zebranie. – Powiedział ze skruchą wyciągając telefon z kieszeni. – Rozładowany.
-Oh. Może po prostu pieprzyłeś na biurku swoją sekretarkę? – Uśmiechnęłam się ironicznie wymijając go, ale po chwili wróciłam po syrop. – Jedź z nimi do lekarza. Podam im syrop na zbicie gorączki i ciepły napój. Sebastian skarży się na ból gardła, a Bells ma podejrzany kaszel.
-Nie pojedziesz ze mną? – Zapytał zaskoczony nalewając do szklanki soku.
-Nie, ale zapewne Candice z Tobą pojedzie. – Odparłam biorąc buteleczkę do ręki.
-Czy Ty jesteś zazdrosna? – Zaśmiał się upijając łyk.
-Ja? Nie. Po prostu oszukana i zawiedzona, ale przecież Tobie wszystko wolno, nie? – Spojrzałam na niego i wyszłam z kuchni.

***

-Dobra Sarah, ja kończę, bo stoję w samym ręczniku i marznę. – Zaśmiałam się. – Zadzwonię jutro wieczorem to pogadamy dłużej.
-Boże, jak Ci nie wstyd rozmawiać ze mną pół nago. Żegnam ekshibicjonistko. – Zaśmiała się. Odłożyłam telefon na stół i poszłam w kierunku swojej sypialni, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Kogo niesie o tej porze? Jest grubo po dwudziestej trzeciej. Poprawiłam ręcznik i otworzyłam drzwi.
-Dobrze, że nie śpisz. – Uśmiechnął się Ian opierając jedną ręką o futrynę. – Zawsze otwierasz drzwi tak skąpo ubrana?
-Czekam na kogoś, czego chcesz? – Spojrzałam na niego trzymając mocniej ręcznik.
-Ciebie, to proste. – Uśmiechnął się robiąc krok w przód. – Wiem, że na nikogo nie czekasz. Słyszałem Twoją rozmowę z Sarah. Te ściany są naprawdę cieniutkie.
-Somerhalder. Spadaj, co? – Mruknęłam chcąc zamknąć drzwi jednak on sprawnie mi to uniemożliwił i wtargnął do środka zamykając za sobą drzwi na wszystkie możliwe zamki. Chciałam już protestować, ale jednym ruchem pchnął mnie na ścianę.
-Przestań udawać tą złość, obojętność. Nie do twarzy Ci w takich emocjach. – Mruknął obserwując moją twarz. – Mam dość tych ciągłych kłótni, cichych dni. Chce Cię mieć przy sobie. – Szepnął opierając swoje czoło o moje. Wpatrywałam się w jego oczy oddychając ciężko. Bałam się go? Nie, raczej nie. Czułam narastające podniecenie czując jego bliskość. Objął mnie jedną ręką w talii przyciągając do siebie mocniej. Myślałam, że mnie pocałuje, w końcu to była jego taktyka na wszystko, ale nie tym razem. Położył głowę na moim ramieniu wtulając nos w moją szyję. Oddychał głęboko masując dłonią moje plecy. Wysunęłam spod niego swoje dłonie i położyłam je na jego ramionach.
-Kocham Cię. – Szepnął spoglądając na mnie. Podniosłam wzrok ponownie patrząc w jego oczy. Czułam się tak jakby odebrało mi mowę. Bez słowa przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam mając nadzieję, że ten pocałunek wyrazi wszystkie moje odczucia, które nie byłam w stanie obrać w słowa. Zrozumiał mnie bezbłędnie rzucając mój ręcznik w kąt.

***

Przebudziłam się w nocy lekko zdezorientowana. Spojrzałam na zegarek – 2:34. Rozejrzałam się po pokoju, ale po Ianie nie było śladu. Wstałam przeciągając się, a po założeniu na siebie szlafroku wyszłam z sypialni. W salonie na kanapie siedział Ian z laptopem na kolanach.
-Nie za późno na pracę? – Oparłam się o ścianę wkładając dłonie do kiszeni.
-Wyjeżdżam jutro w delegację, muszę dokończyć kilka rzeczy. – Uśmiechnął się delikatnie.
-Wyjeżdżasz? – Podeszłam bliżej niego przyglądając mu się uważnie. Miał na sobie tylko spodnie i przy delikatnym świetle stojącej nieopodal lampy wyglądał, co najmniej uroczo.
-Tak, wieczorem. Lecę do Luizjany razem z bratem. Duży, duży naprawdę duży kontrakt się szykuję. Jeżeli zawale…przejdzie mi koło nosa ogromna kasa. – Wytłumaczył patrząc w laptop.
-Czemu mi nie powiedziałeś?
-Byłem zajęty. – Zaśmiał się mierząc mnie od stóp do głów. – Chodź… - wyciągnął dłoń w moją stronę zamykając komputer. Usiadłam obok niego wtulając się w jego klatkę piersiową. – Wrócę za pięć dni, zajmiesz się dziećmi? – Pocałował mnie w czubek głowy.
-Oczywiście. – Odpowiedziałam. – Kiedy im powiemy? No wiesz, o nas…
-Jak wrócę, w moje urodziny. To będzie świetna okazja, cała rodzina razem. Co o tym myślisz?
-Tak, masz rację. Twoje urodziny będą odpowiednią porą. – Uśmiechnęłam się całując go w brodę.