niedziela, 3 lipca 2016

23.

24 listopad 

Nie mogłem zebrać myśli. Miałem okropne wyrzuty sumienia. Nie za słowa, nie za złość, ale za to, że ją uderzyłem. Czemu to zrobiłem? Boże, jestem podły. Julia była taka delikatna, a ja…na samą myśl mam mdłości. Nie miałem odwagi, aby jechać do niej i ją przeprosić. Nawet nie wiem, co miałbym jej powiedzieć w takiej chwili. Wszystko schrzaniło się totalnie. Becky nie chce ze mną rozmawiać, Sebastian też mnie unika, chociaż zapewne nie wie do końca, co się stało. Tylko Bells nieświadoma niczego cieszy się życiem. W domu panuję smutna, przygnębiająca i dość ciężka atmosfera. Mam wrażenie, że wraz z brunetką odeszła cała radość.
-Mogę? – Zza drzwi wychyliła się Bonnie.
-Wejdź. – Powiedziałem chłodno. – Jeżeli przyjechałaś do firmy, aby znów prawić mi morały to możesz już wracać.
-Też miło Cię widzieć, PRZYJACIELU. – Spojrzała na mnie krzywo siadając przy biurku. – Zamierzasz wiecznie siedzieć w tej pracy? Nie ma już Julii, Becky nie będzie robić Ci za gospodyni.
-Przyjechałaś się czepiać?
-Przyjechałam przemówić Ci do rozsądku. Byłam u Julii, rozmawiałam z nią. Czemu nawet nie chcesz poznać jej zdania?
-Mówiłem Ci już. Temat tej osoby jest dla mnie zamknięty. Nie mam ochoty poznawać jej zdania. Zrozum to wreszcie.
-Twoja własna córka ma do Ciebie żal. Nie wspominając o matce, której włosy posiwiały zaraz po tym jak dowiedziała się, że uderzyłeś kobietę.
-Nie przypominaj mi. – Szepnąłem wstając od biurka.
-Ian, wiem, że Ci na niej zależy. Czemu jesteś taki uparty?
-Oszukała mnie Bonnie. Rozumiesz? – Spojrzałem na nią. – W jakim mnie to świetle stawia? Zostałem oszukany. Nic tego nie zmieni.
-Czy ludzie nie zasługują na drugą szansę?
-Nie wiem, nie praktykowałem tego i praktykować nie zamierzam. Czy możemy wreszcie skończyć ten temat?
-Jak chcesz. – Wstała zabierając torebkę. – Jednak przemyśl to nim Julia wyjedzie z Chicago na dobre.
-Co? – Spojrzałem na nią zdziwiony. – Ma tu mieszkanie, nie wyjedzie.
-Zastanawia się nad tym. W końcu nic ani nikt jej tu nie trzyma, a mieszkanie może sprzedać bądź wynajmować. Miłej pracy, na razie. – Rzuciła krótko wychodząc z gabinetu. Opanował mnie strach. Naprawdę boję się tego, że ona wyjedzie? Nonsens.

***

Postanowiłam wziąć się w garść. Sarah wyjechała wczoraj i dała mi porządnego kopa. Mówi się trudno i idzie się dalej. Mam piękne mieszkanie, a nawet okazało się, że są ludzie, którym na mnie zależy. Czas ogarnąć swoje życie i wziąć je do kupy. Zaczęłam od zakupów – wazony, świeczki, talerze, miski, doniczki i cała masa innych rzeczy, które upchałam w dwa, ogromne kartony. Oczywiście ja – silna i niezależna postanowiłam wnieść do mieszkania na raz pudła. Wychodziłam z windy, kiedy na kogoś wpadłam i jedno z pudeł osunęło mi się na jedną stronę.
-Mam je, trzymam. – Usłyszałam męski, głęboki głos. Po chwili zrobiło mi się znacznie lżej gdyż mój wybawca zabrał jeden z kartonów. – Gdzie mieszkasz?
-Mieszkanie 45. – Uśmiechnęłam się. Puścił mnie przodem, a ja starałam się zakodować w myśli jego twarz. Wysoki, dobrze zbudowany i elegancki. – To tutaj. – Rzuciłam krótko otwierając drzwi. Wszedł za mną pewnym krokiem i postawił pudło na stole.
-Nowa sąsiadka, miło. – Uśmiechnął się. Jego zielone, głębokie oczy otoczone były ledwo widocznymi zmarszczkami, które stawały się wyraźniejsze przy szerokim uśmiechu, jakim mnie obdarzał.
-No nie taka nowa, ale fakt. Mieszkam tu krótko. Dziękuję za pomoc, gdyby nie Ty pewnie straciłabym trochę „szklanej” gotówki.
-Cała przyjemność po mojej stronie. Jestem Jensen Ackles, mieszkam pod 40. – Wyciągnął w moją stronę dłoń.
-Julia Morrison. – Uśmiechnęłam się ściskając jego rękę.
-Niestety śpieszę się na spotkanie, ale mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli okazję porozmawiać.
-Również mam taką nadzieję. – Powiedziałam odprowadzając go do drzwi. – Jeszcze raz dziękuje za pomoc.
-Miłego dnia. – Pomachał mi znikając za drzwiami windy. Kopnęłam nogą drzwi i wróciłam do mieszkania. Wystawiłam kilka naczyń na wierzch, kiedy zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz – Pani Somerhalder.
-Pani Evelyn? Miło, że Pani dzwoni. – Powiedziałam pogodnie odbierając.
-Witaj Julio, nie przeszkadzam?
-Nie, oczywiście, że nie.
-Chciałabym się z Tobą spotkać, mogę do Ciebie przyjechać?
-No jasne. Mieszkam tam gdzie Chace, mieszkanie 45.
-Świetnie. Przyjadę za dwadzieścia minut. – Powiedziała radośnie rozłączając się. W między czasie wsadziłam nowe naczynia do zmywarki i ogarnęłam względnie salon. Punktualnie dwadzieścia minut od telefonu usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Zapraszam. – Uśmiechnęłam się otwierając drzwi. – Przepraszam za nieład, ale dopiero się urządzam.
-Nic nie szkodzi. W końcu ja wpadłam prawie bez zapowiedzi. – Uśmiechnęła się stawiając torebkę na szafce i ściągając płaszcz. Odwiesiłam go na wieszak i gestem zaprosiłam ją do środka.
-Herbaty?
-Nie dziękuje. Ja tylko na chwilę, muszę jechać do Emmy. – Uśmiechnęła się siadając na kanapie.
-Rozumiem. – Odparłam siadając obok niej. Milczała przez chwilę, a potem złapała mnie nagle za dłoń.
-Becky wszystko mi opowiedziała. – Szepnęła przełykając ślinę. – Nie mam słów, aby wyrazić to jak bardzo zawiodłam się na moim synu. Nie tak go wychowałam, ale wiedz, że dla mnie jesteś wciąż cudowną, piękną i mądrą Julią.
-Dziękuję. –Powiedziałam cicho spuszczając głowę. – Nie chciałam o tym mówić. Chciałam to ukryć, ale niestety, ktoś zadecydował za mnie.
-Zawsze możesz na mnie liczyć. – Położyła dłoń na moim policzku. – Zawsze.
-Wiem. – Uśmiechnęłam się przytulając ją mocno. – Jest Pani niezastąpiona.
-Oh kochana, żebyś wiedziała. – Śmiała się gładząc moje plecy. – Mam nadzieję, że w święto dziękczynienia usiądziesz z nami przy stole.
-Dziękuje za zaproszenie, ale chyba polecę do mojej przyjaciółki. Nie sądzę, aby Ian chciał ze mną spędzać wieczór. – Spojrzałam na nią.
-Nigdzie nie polecisz. Masz przyjść dla mnie, dla dzieci i dla tych wszystkich ludzi, którzy Cię wspierają. Rozumiemy się?
-Postaram się, ale nie chce nic Pani obiecywać.
-Dobrze, ale gdybyś jednak się zjawiła to wiesz…z plackiem dyniowym. – Śmiała się zakładając kosmyk moich włosów za ucho.
-Oczywiście. – Odparłam uśmiechając się szeroko.

***

Zegar wskazywał już wyjątkowo późną godzinę. Siedziałem w gabinecie przy laptopie przeglądając dokumenty. Towarzyszyła mi szklanka whisky, bo tylko przy niej potrafiłem się skupić.
-Proszę. – Powiedziałem słysząc delikatne pukanie do drzwi.
-Mogę? – Zapytała Becky uchylając je lekko. Skinąłem głową odkładając dokumenty. Weszła niepewnie do środka siadając na fotelu.
-Coś się stało?
-Tęsknie za Julią. Wszyscy tęsknimy. – Powiedziała drżącym głosem.
-Bec. Rozumiem, ale jest tak jak jest i musisz się z tym pogodzić.
-Ty nie tęsknisz? – Spojrzała na mnie z żalem w oczach.
-To nie ma znaczenia.
-Nie udawaj. Nie przede mną. Brakuje Ci jej. Brakuje Ci jej tak bardzo jak nam! Dlaczego nam to robisz? Dlaczego tak się zachowujesz?
-Córciu. Wiem, że bardzo ją kochacie, wiem, że spędziliście z nią masę czasu, ale taka jest kolej rzeczy. Niektóre sprawy po prostu się dzieją.
-Nie rozumiesz. Ona jest dla nas jak matka. Bells i Sebastian potrzebują matki.
-Przypominam Wam, że macie matkę. – Spojrzałem na nią opierając się o biurko.
-Tak? – Zaśmiała się ironicznie. – Gdzie ona jest? No proszę. Gdzie jest moja mama? Nawet mieszkając z nami nie interesowała się naszym życiem. Zapominała o naszych szkolnych występach. Nie odrabiała z nami lekcji. Nie spędzała z nami czasu. Wszystko robiła Julia. To Julia przygotowywała nam śniadania, to Julia oglądała z nami bajki, to Julia robiła z nami lekcje, to Julia zabierała nas do kina i na basen, to Julia opatrywała nam rany i uczyła jak się zachowywać. Julia, wszystko Julia. To Julia ocierała moje łzy, kiedy pierwszy raz się zakochałam, to Julia czytała bajki Bells, to Julia dopingowała Sebastiana na wszystkich zawodach. Gdzie w tym wszystkim była mama? Nie było jej, jak zawsze. Nie usunę z życia Jules tylko, dlatego, że ma smutną i przygnębiającą przeszłość. Rozumiesz? Będę przy niej tak jak ona była i jest przy mnie. Może Ty tego nie rozumiesz, ale nie zabieraj nam kogoś, kto jest dla nas prawie wszystkim. – Płakała wycierając policzki.
-Rebecca…-szepnąłem wstając z fotela.
-Nie. – Wstała szybko. – Nie będziesz znowu puszczał mi tej idiotycznej i żałosnej gadki. Idę spać, a Ty przemyśl to wszystko. Dobranoc. – Powiedziała zamykając drzwi. Przechyliłem szklankę wypijając duszkiem jej zawartość. Łzy moich dzieci to najgorszy widok w moim życiu. Chciałem wyjść już z gabinetu, kiedy zadzwoniła moja komórka.
-Somerhalder. – Warknąłem.
-Cześć, Candice z tej strony. Jesteś w biurze?
-Na łeb upadłaś? W domu jestem, późno już.
-Będę za dziesięć minut, mam coś ekstra. – Powiedziała rozłączając się. Pewnie, po co pytać się o zdanie. Wyszedłem z pomieszczenia do kuchni po butelkę alkoholu, po czym znów wróciłem do „siebie”. Zanim przyjechała Candice wypiłem jeszcze dwie szklanki szkockiej, która w pewien sposób ukoiła moje nerwy. Po chwili do gabinetu z hukiem wpadła blondynka.
-Halo, ciszej. Mam trójkę śpiących dzieciaków w domu. – Burknąłem nalewając kolejną szklankę.
-Boże, jesteś pijany, a ja przyjechałam do Ciebie z projektami.
-Przepraszam Pani doskonała, ale jestem tylko człowiekiem, który ma czasami gorsze dni. Uwierzysz?
-Uwierzę. – Zaśmiała się kładąc dokumenty. Obeszła biurko i stanęła naprzeciwko mnie. – Może dotrzymam Ci towarzystwa?
-Spoko, alkoholu starczy nam na całą, długą noc. – Zaśmiałem się ironicznie.