15 październik.
-Dla kogo naleśniki w kształcie myszki miki? – Pytałam
kładąc naleśniki z patelni na czarne, kwadratowe talerze.
-Dla mnie! –Usłyszałam słodki głos Bells siedzącej przy
stole.
-Dla małej królewny prosto z rozgrzanej patelni dwa
naleśniki, z czekoladą i truskawkami. – Za wiwatowałam stawiając przed nią
talerz. – Mleko czy kakao?
-Mleko. – Uśmiechnęła się machając wesoło nóżkami. –
Sebastian! Śniadanie czeka. – Krzyknęłam wychylając się z kuchni.
-Jest w toalecie, zaraz zejdzie. – Powiedziała Rebecca
siadając przy stole.
-Naleśnika czy zrobić Ci tosty? – Spojrzałam na nią.
-Nie jestem głodna. – Powiedziała podpierając głowę na
dłoni.
-Co się stało? – Spojrzałam na nią stawiając szklankę z
mlekiem przed Bell.
-Mam te dni. – Powiedziała cicho.
-Ah rozumiem. – Uśmiechnęłam się. – Zrobię ci szybko
owocową sałatkę, nie wypuszczę Cię do szkoły bez śniadania.
-Jestem. – Powiedział Sebastian wbiegając do kuchni.
-A Ty co taki zdyszany? – Spojrzałam na niego.
-Za chwilę będzie po mnie mama Carlosa.
-Zawiezie Cię do szkoły? – Zapytałam stawiając przed nim
naleśniki.
-Tak, mamy trening z rana, zapomniałem Ci powiedzieć. – Powiedział
z pełną buzią.
-No dobrze, dobrze to jedz. – Powiedziałam. – Proszę.
Banan, truskawki, maliny i nektarynka. – Postawiłam przed Becky miseczkę. -Bez
dyskusji. – Pomachałam jej palcem przed nosem, a ona tylko się zaśmiała.
-Zjadłam! – Powiedziała Bell przynosząc mi talerz. – Było
pyszneee!
-Cieszę się, że Ci smakowało. Leć umyć rączki. – Pocałowałam
ją w czoło. W podskokach wybiegła z kuchni śpiewając pod nosem. – Masz tutaj drugie śniadanie. – Położyłam
przy Sebastianie pudełko z kanapkami i zamknięty pojemnik z pokrojonym
jabłkiem.
-Dzięki, uciekam. – Wstał od stołu i w biegu pocałował
mnie w policzek. – Pa grubasie! – Krzyknął w stronę starszej siostry.
-Nienawidzę go. – Powiedziała Bec pijąc sok.
-Myślę, że z wzajemnością. – Śmiałam się wkładając
naczynia do zmywarki. – Mogłabyś pomóc Belle ubrać się do przedszkola? Ubrania
leżą na oparciu łóżka.
-Pewnie. – Wstała od stołu. – Załapię się na taką sałatkę
do szkoły? – Oparła się o lodówkę.
-Załapiesz. – Śmiałam się.
***
Tak wygląda w sumie każdy mój dzień. Anastasia – moja
szefowa i matka tej niesfornej trójki dała mi na czas mojej pracy białe audi. Tak,
więc wstaje rano, budzę dzieciaki, robię im śniadanie, odwożę do szkoły,
wracam, robię obiad, sprzątam, jadę po dzieci, jemy obiad, a potem w zależności
od dnia tygodnia albo spędzam z nimi czas w domu albo zawożę je na dodatkowe zajęcia.
Kocham to, co robię i nie wyobrażam sobie, abym była teraz gdzie indziej.
-W końcu wróciłaś. – W salonie o dziwo biorąc pod uwagę
wczesną porę siedziała Anastasia. Jak zwykle z miną rozkapryszonej księżniczki,
która wiecznie jest nadąsana.
-Coś się stało? – Zapytałam wchodząc z zakupami do
kuchni.
-Tak, proszę usiądź ze mną. – Wskazała na fotel niedaleko
sofy. Odłożyłam zakupy na kuchenny blat i usiadłam tuż obok swojej
pracodawczyni. – Wyjeżdżam. Mam ważną delegację, miesięczną. – Powiedziała
pijąc kawę z porcelanowej filiżanki.
-Rozumiem.
-Rozmawiałam dziś ze swoim mężem zmuszona przez sytuacje.
Boże, jak ja go nie cierpię. – Fuknęła odstawiając filiżankę na stolik. –Dzieci
na ten miesiąc lecą do ojca. Jutro wieczorem mają lot. Nie podoba mi się to
gdyż uważam, że im więcej czasu z nim tym są gorsze. Nie sądzisz?
-Myślę, że niewiele może Pani powiedzieć na ten temat
biorąc pod uwagę fakt, że spędza Pani z nimi bardzo mało czasu, a nawet
powiedziałabym, że śladowe ilości.
-Sugerujesz, że jestem złą matką?
-To już Pani opinia. – Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Wracając do tematu. – Powiedziałam chłodno patrząc na
mnie. – Składam Ci wypowiedzenie.
-Słucham?
-To co słyszałaś. Dzieci wracają do ojca, a on ma wokół
siebie szereg osób, które mu pomogą. Kiedy wrócę planuje się wyprowadzić stąd.
Wiesz jestem artystką, nie wiadomo gdzie delegacja mnie poniesie. Zresztą i tak
nie zrozumiesz, jesteś tylko gosposią.
-Zapewne ma Pani rację. – Syknęłam uśmiechając się
sztucznie.
-Tak, więc. Potem podpiszesz dokumenty, sowicie Cię
odprawię. Chcę żebyś spakowała ubrania dzieci. Nie wiem czy mój mąż czasami nie
wyrzucił wszystkiego.
-Dobrze. – Odparłam patrząc na nią.
-Widzisz, jakie są problemy z tymi dziećmi? Muszę
kombinować żeby się ich pozbyć na czas mojej pracy. Okropne, prawda? Zresztą,
co Ty możesz wiedzieć. Nie znasz tego problemu i w sumie Ty tez problemem nie byłaś,
bo i dla kogo? – Zaśmiała się wzruszając ramionami. – Idę do siebie. Jak dzieci
wrócą niech będą cicho. Głowa mnie boli od rana. – Powiedziała wymijając mnie i
idąc do góry.
-Żmija. – Powiedziałam pod nosem. Wyjęłam komórkę z kieszeni
i poszłam do kuchni.
-Halo? – Usłyszałam w słuchawce głos przyjaciółki.
-Wiesz co ta zołza wymyśliła? – Szepnęłam do słuchawki
wypakowując zakupy. –Zwolniła mnie!
-Tak z dnia na dzień? Zołza jak się patrzy.
-Wyjeżdża w super ważną delegację, a dzieci jak śmieci
wyrzuca do ojca uważając to za jakiś mus. Nie mam pracy, nie mam mieszkania. Co
ja mam zrobić Sarah?
-Słuchaj, spokojnie. Popatrz na ogłoszenia w gazecie, a
jeżeli nic nie znajdziesz do wyjazdu dzieciaków zawsze możesz spać u mnie, nie
ma sprawy.
-Dzięki. Zadzwonię wieczorem, muszę zrobić obiad.
Buziaki, kocham Cię. – Rozłączyłam się wsuwając telefon w tylną kieszeń.
***
Chicago.
-Co się stało? Jesteś strasznie zdenerwowany. – Zauważyła
Bonnie, gdy wróciłem do gabinetu.
-Anastasia dzwoniła. Wyjeżdża na miesiąc w delegację.
Niczym zbędny bagaż wysyła dzieciaki do mnie. – Powiedziałem siadając za
biurkiem.
-Nie cieszysz się Ian? – Spojrzała mrużąc oczy.
-Cieszę się, oczywiście, że się cieszę. Denerwuje mnie
fakt, że moja była żona traktuje je strasznie przedmiotowo. Ponadto przylatują
same. Anastasia tylko wpycha je do samolotu i się zmywa. Wiem, że Becky jest
mądra i odpowiedzialna, ale myślę, że wciąż jest za mała a raczej za młoda na
takie podróże z dwójką młodszego rodzeństwa.
-A ich niania? Podobno Anastasia zatrudniła kogoś do
zdjęcia z niej obowiązku matki.
-Tak, Becky o niej opowiadała. Julia. Nie miałem nigdy
okazji jej poznać, bo gdy tylko przylatywałem do dzieci Ana od razu dawała jej
wolne. Jednak z tego, co wiem zwolniła ją. – Spojrzałem na przyjaciółkę.
-Co to za problem żebyś ją zatrudnił?
-Bon-bon. – Westchnął wstając. – Czy dla Ciebie zawsze
wszystko musi być takie klarowne i proste?
-Owszem, bo tam gdzie Ty wynajdujesz kolejne minusy ja
znajduję plusy. Dlatego się przyjaźnimy. – Uśmiechnęła się również wstając. –
Posłuchaj. – Oparła się obok mnie o parapet. – Masz duży dom, masz trzy
gościnne pokoje. Masz gdzie ulokować Julię, a dodatkowo masz najlepszą i
zaufaną opiekę dla swoich dzieci. Przy okazji ktoś dotrzyma Ci towarzystwa.
Ktoś inny niż rodzina i pracownicy. Kobieta. – Uśmiechnęła się gładząc moje
plecy.
-Nie jestem gotowy na mieszkanie z kimś. Co innego
dzieci, a co innego dorosła osoba.
-Wywijasz się. – Stwierdziła. – Znasz moje zdanie i
obydwoje wiemy, że mam rację. Co z tym zrobisz to Twoja sprawa, ale uciekam.
Mam kilka spraw. Do jutra. – Pocałowała mnie w policzek i wyszła z gabinetu.
Westchnąłem. Bonnie znów ma rację. Usiadłem do laptopa i bez namysłu
zabukowałem bilet dla opiekunki moich dzieci. Zadzwoniłem do Anastasi – jak
zawsze nie odbiera.
-Cześć tu Anastasia Winnick Somerhalder. Nie mogę teraz
odebrać, zostaw wiadomość. Oddzwonię.
-Cześć, tu Ian. Uważam, że twoje zachowanie jest
nieodpowiedzialne, że chcesz puścić dzieci same do mnie. Dlatego zabukowałem
bilet dla ich opiekunki, którą zwolniłaś. Niech się spakuje i przyleci razem z
dziećmi. Będę spokojniejszy i Ty także powinnaś. Trzymaj się.
___
No i mamy pierwszy rozdział.Mam nadzieję, że spodoba się tak jak i prolog. Buziaki :)
No i mamy pierwszy rozdział.Mam nadzieję, że spodoba się tak jak i prolog. Buziaki :)