niedziela, 21 lutego 2016

1.

15 październik.

-Dla kogo naleśniki w kształcie myszki miki? – Pytałam kładąc naleśniki z patelni na czarne, kwadratowe talerze.
-Dla mnie! –Usłyszałam słodki głos Bells siedzącej przy stole.
-Dla małej królewny prosto z rozgrzanej patelni dwa naleśniki, z czekoladą i truskawkami. – Za wiwatowałam stawiając przed nią talerz. – Mleko czy kakao?
-Mleko. – Uśmiechnęła się machając wesoło nóżkami. – Sebastian! Śniadanie czeka. – Krzyknęłam wychylając się z kuchni.
-Jest w toalecie, zaraz zejdzie. – Powiedziała Rebecca siadając przy stole.
-Naleśnika czy zrobić Ci tosty? – Spojrzałam na nią.
-Nie jestem głodna. – Powiedziała podpierając głowę na dłoni.
-Co się stało? – Spojrzałam na nią stawiając szklankę z mlekiem przed Bell.
-Mam te dni. – Powiedziała cicho.
-Ah rozumiem. – Uśmiechnęłam się. – Zrobię ci szybko owocową sałatkę, nie wypuszczę Cię do szkoły bez śniadania.
-Jestem. – Powiedział Sebastian wbiegając do kuchni.
-A Ty co taki zdyszany? – Spojrzałam na niego.
-Za chwilę będzie po mnie mama Carlosa.
-Zawiezie Cię do szkoły? – Zapytałam stawiając przed nim naleśniki.
-Tak, mamy trening z rana, zapomniałem Ci powiedzieć. – Powiedział z pełną buzią.
-No dobrze, dobrze to jedz. – Powiedziałam. – Proszę. Banan, truskawki, maliny i nektarynka. – Postawiłam przed Becky miseczkę. -Bez dyskusji. – Pomachałam jej palcem przed nosem, a ona tylko się zaśmiała.
-Zjadłam! – Powiedziała Bell przynosząc mi talerz. – Było pyszneee!
-Cieszę się, że Ci smakowało. Leć umyć rączki. – Pocałowałam ją w czoło. W podskokach wybiegła z kuchni śpiewając pod nosem.  – Masz tutaj drugie śniadanie. – Położyłam przy Sebastianie pudełko z kanapkami i zamknięty pojemnik z pokrojonym jabłkiem.
-Dzięki, uciekam. – Wstał od stołu i w biegu pocałował mnie w policzek. – Pa grubasie! – Krzyknął w stronę starszej siostry.
-Nienawidzę go. – Powiedziała Bec pijąc sok.
-Myślę, że z wzajemnością. – Śmiałam się wkładając naczynia do zmywarki. – Mogłabyś pomóc Belle ubrać się do przedszkola? Ubrania leżą na oparciu łóżka.
-Pewnie. – Wstała od stołu. – Załapię się na taką sałatkę do szkoły? – Oparła się o lodówkę.
-Załapiesz. – Śmiałam się.

***

Tak wygląda w sumie każdy mój dzień. Anastasia – moja szefowa i matka tej niesfornej trójki dała mi na czas mojej pracy białe audi. Tak, więc wstaje rano, budzę dzieciaki, robię im śniadanie, odwożę do szkoły, wracam, robię obiad, sprzątam, jadę po dzieci, jemy obiad, a potem w zależności od dnia tygodnia albo spędzam z nimi czas w domu albo zawożę je na dodatkowe zajęcia. Kocham to, co robię i nie wyobrażam sobie, abym była teraz gdzie indziej.
-W końcu wróciłaś. – W salonie o dziwo biorąc pod uwagę wczesną porę siedziała Anastasia. Jak zwykle z miną rozkapryszonej księżniczki, która wiecznie jest nadąsana.
-Coś się stało? – Zapytałam wchodząc z zakupami do kuchni.
-Tak, proszę usiądź ze mną. – Wskazała na fotel niedaleko sofy. Odłożyłam zakupy na kuchenny blat i usiadłam tuż obok swojej pracodawczyni. – Wyjeżdżam. Mam ważną delegację, miesięczną. – Powiedziała pijąc kawę z porcelanowej filiżanki.
-Rozumiem.
-Rozmawiałam dziś ze swoim mężem zmuszona przez sytuacje. Boże, jak ja go nie cierpię. – Fuknęła odstawiając filiżankę na stolik. –Dzieci na ten miesiąc lecą do ojca. Jutro wieczorem mają lot. Nie podoba mi się to gdyż uważam, że im więcej czasu z nim tym są gorsze. Nie sądzisz?
-Myślę, że niewiele może Pani powiedzieć na ten temat biorąc pod uwagę fakt, że spędza Pani z nimi bardzo mało czasu, a nawet powiedziałabym, że śladowe ilości.
-Sugerujesz, że jestem złą matką?
-To już Pani opinia. – Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Wracając do tematu. – Powiedziałam chłodno patrząc na mnie. – Składam Ci wypowiedzenie.
-Słucham?
-To co słyszałaś. Dzieci wracają do ojca, a on ma wokół siebie szereg osób, które mu pomogą. Kiedy wrócę planuje się wyprowadzić stąd. Wiesz jestem artystką, nie wiadomo gdzie delegacja mnie poniesie. Zresztą i tak nie zrozumiesz, jesteś tylko gosposią.
-Zapewne ma Pani rację. – Syknęłam uśmiechając się sztucznie.
-Tak, więc. Potem podpiszesz dokumenty, sowicie Cię odprawię. Chcę żebyś spakowała ubrania dzieci. Nie wiem czy mój mąż czasami nie wyrzucił wszystkiego.
-Dobrze. – Odparłam patrząc na nią.
-Widzisz, jakie są problemy z tymi dziećmi? Muszę kombinować żeby się ich pozbyć na czas mojej pracy. Okropne, prawda? Zresztą, co Ty możesz wiedzieć. Nie znasz tego problemu i w sumie Ty tez problemem nie byłaś, bo i dla kogo? – Zaśmiała się wzruszając ramionami. – Idę do siebie. Jak dzieci wrócą niech będą cicho. Głowa mnie boli od rana. – Powiedziała wymijając mnie i idąc do góry.
-Żmija. – Powiedziałam pod nosem. Wyjęłam komórkę z kieszeni i poszłam do kuchni.
-Halo? – Usłyszałam w słuchawce głos przyjaciółki.
-Wiesz co ta zołza wymyśliła? – Szepnęłam do słuchawki wypakowując zakupy. –Zwolniła mnie!
-Tak z dnia na dzień? Zołza jak się patrzy.
-Wyjeżdża w super ważną delegację, a dzieci jak śmieci wyrzuca do ojca uważając to za jakiś mus. Nie mam pracy, nie mam mieszkania. Co ja mam zrobić Sarah?
-Słuchaj, spokojnie. Popatrz na ogłoszenia w gazecie, a jeżeli nic nie znajdziesz do wyjazdu dzieciaków zawsze możesz spać u mnie, nie ma sprawy.
-Dzięki. Zadzwonię wieczorem, muszę zrobić obiad. Buziaki, kocham Cię. – Rozłączyłam się wsuwając telefon w tylną kieszeń.

***

Chicago.

-Co się stało? Jesteś strasznie zdenerwowany. – Zauważyła Bonnie, gdy wróciłem do gabinetu.
-Anastasia dzwoniła. Wyjeżdża na miesiąc w delegację. Niczym zbędny bagaż wysyła dzieciaki do mnie. – Powiedziałem siadając za biurkiem.
-Nie cieszysz się Ian? – Spojrzała mrużąc oczy.
-Cieszę się, oczywiście, że się cieszę. Denerwuje mnie fakt, że moja była żona traktuje je strasznie przedmiotowo. Ponadto przylatują same. Anastasia tylko wpycha je do samolotu i się zmywa. Wiem, że Becky jest mądra i odpowiedzialna, ale myślę, że wciąż jest za mała a raczej za młoda na takie podróże z dwójką młodszego rodzeństwa.
-A ich niania? Podobno Anastasia zatrudniła kogoś do zdjęcia z niej obowiązku matki.
-Tak, Becky o niej opowiadała. Julia. Nie miałem nigdy okazji jej poznać, bo gdy tylko przylatywałem do dzieci Ana od razu dawała jej wolne. Jednak z tego, co wiem zwolniła ją. – Spojrzałem na przyjaciółkę.
-Co to za problem żebyś ją zatrudnił?
-Bon-bon. – Westchnął wstając. – Czy dla Ciebie zawsze wszystko musi być takie klarowne i proste?
-Owszem, bo tam gdzie Ty wynajdujesz kolejne minusy ja znajduję plusy. Dlatego się przyjaźnimy. – Uśmiechnęła się również wstając. – Posłuchaj. – Oparła się obok mnie o parapet. – Masz duży dom, masz trzy gościnne pokoje. Masz gdzie ulokować Julię, a dodatkowo masz najlepszą i zaufaną opiekę dla swoich dzieci. Przy okazji ktoś dotrzyma Ci towarzystwa. Ktoś inny niż rodzina i pracownicy. Kobieta. – Uśmiechnęła się gładząc moje plecy.
-Nie jestem gotowy na mieszkanie z kimś. Co innego dzieci, a co innego dorosła osoba.
-Wywijasz się. – Stwierdziła. – Znasz moje zdanie i obydwoje wiemy, że mam rację. Co z tym zrobisz to Twoja sprawa, ale uciekam. Mam kilka spraw. Do jutra. – Pocałowała mnie w policzek i wyszła z gabinetu. Westchnąłem. Bonnie znów ma rację. Usiadłem do laptopa i bez namysłu zabukowałem bilet dla opiekunki moich dzieci. Zadzwoniłem do Anastasi – jak zawsze nie odbiera.
-Cześć tu Anastasia Winnick Somerhalder. Nie mogę teraz odebrać, zostaw wiadomość. Oddzwonię.
-Cześć, tu Ian. Uważam, że twoje zachowanie jest nieodpowiedzialne, że chcesz puścić dzieci same do mnie. Dlatego zabukowałem bilet dla ich opiekunki, którą zwolniłaś. Niech się spakuje i przyleci razem z dziećmi. Będę spokojniejszy i Ty także powinnaś. Trzymaj się.

___
No i mamy pierwszy rozdział.Mam nadzieję, że spodoba się tak jak i prolog. Buziaki :)