11 lipca
Czasem przychodzi taki moment, że bez powodu w moich oczach
pojawiają się łzy. Początkowo wypływają z nich pojedyncze krople, które
ocierane zostają rękawem mojej ulubionej bluzy przesiąkniętej jego perfumami.
Strumyki, które po jakimś czasie zmieniają się w górskie potoki nie są już do
zatrzymania. Siedzę i zastanawiam się, dlaczego tak się dzieje. Przyciągam
kolana do klatki piersiowej by, choć trochę uspokoić dygoczące ciało. Opanowuje
łzy i dociera do mnie, że tęsknie. Tęsknie za jego oczami, uśmiechem, silnymi
ramionami - za Nim. Uświadamiam sobie, że tęsknota bez żadnych skrupułów zżera moje
serce. Świadomość tego, co utraciłam jest istotna, aż w końcu zaczyna boleć.
Odczuwam braki, widzę jak niedoskonała jestem i jak bardzo tęsknota wyżera ze
mnie życie. Upadam i nie podnoszę się. Leżę na samym dnie, bo tak lepiej, bo
wszystko ze mnie wypływa, bo jestem, a zarazem mnie nie ma. Już się nie staram,
nie ubiegam o więcej, nie emanuje ciepłem, nie darze miłością. Nie istnieje.
Już od dawna, jest tylko ciało i oczy, cholernie puste, przepełnione porażką
oczy. I już się nie podnoszę, nie walczę. To koniec. Widocznie taki był plan –
moje szczęście nigdy nie miało trwać wiecznie i nigdy niedane było mi
szczęśliwe zakończenie. Właśnie tak miało być. Namiastka radości i długie
tygodnie rozczarowania. Płacę cenę za przeszłość. Za moje życie. Za kłamstwa.
Kradzieże. Zatargi z policją. Narkotyki. Próby samobójcze. Za wszystko, co
zrobiłam źle. Za wszystko, co myślałam, że robiłam dobrze, ale teraz wiem, że
to i tak nie odpokutowało mojego życia. Właśnie tak miało być, a ja…muszę się z
tym pogodzić czy tego chcę czy nie.
-Jesteś tam
szczęśliwa? – Zapytała Bonnie dzwoniąc do mnie po dwóch miesiącach od
wyprowadzki. Odwróciłam się od morza i patrzyłam w stronę domu. Śnieżnobiałe
ściany. Brązowe ramy okien. Drewniany taras ozdobiony kwiatami wychodzący na
plażę. To wszystko, co teraz miałam.
-Czy szczęście jest
dla mnie? – Zapytałam w odpowiedzi. – Bonnie, wiesz jak jest. Moje szczęście
odeszło, jakiś czas temu. Nie mogę powiedzieć, że jestem super szczęśliwa, ale
mogę powiedzieć, że jestem spokojna. Zaznałam spokoju, ciszy i pogody ducha.
-Zamierzasz tu
wrócić? – Kolejne pytanie. Kolejne, cholernie trudne pytanie, które w kilka
sekund przewracało wszystko o sto osiemdziesiąt stopni.
-Nie wiem Bonnie,
za wcześnie na takie deklaracje. – Głos mi się załamał. – Odwiedzisz mnie
kiedyś?
-Postaram się,
obiecuję.
Odwiedziła razem z Becky i Alexem. Nie sądziłam, że moje
serce może tak bardzo pękać z radości. Dopiero widok blondynki i jej ukochanego
jak i widok mulatki uświadomił mi jak bardzo tęsknie za tym wszystkim, co
zostawiłam w Chicago. Patrzyłam ze łzami w oczach jak Bec bawi się w wodzie i
śmieje na całe gardło. Wzdychałam cicho za każdym razem, kiedy widziałam, z
jaką miłością w oczach patrzył na nią Alexander.
-Jest mi tak
strasznie przykro, że to wszystko się wydarzyło…-zaczęła Bonnie, kiedy piłyśmy
drinka leżąc na piasku.
-Niepotrzebnie,
przecież to nie Twoja wina, że tak wszystko się potoczyło.
-Owszem, ale…wiedziałam,
co się dzieje, a tylko całą tą sytuacje usprawiedliwiałam. Nie chciałam
dostrzec prawdy, która tak bardzo zraniła Ciebie i popchnęła Cię w kierunku
takiej, a nie innej decyzji.
-Chcesz powiedzieć,
że źle zrobiłam? – Spojrzałam na nią z wyrzutem. – Nie wiesz jak to wszystko wyglądało,
kiedy drzwi się zamykały. Nic nie wiesz. Co Ty byś zrobiła na moim miejscu?
-Nie wiem, naprawdę
nie wiem i mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała się przekonywać.
Czy zrobiłam dobrze? Szukałam odpowiedzi patrząc w morze.
Tylko ono tak bardzo mnie uspokajało i tylko ono kierowało mnie na tor
prawidłowych odpowiedzi. Spojrzałam na swój serdeczny palec gdzie jeszcze nie
tak dawno cudownie prezentował się pierścionek. Tak bardzo marzyłam o założeniu
białej sukni. Tak bardzo marzyłam o tych wszystkich ślubnych przygotowaniach.
Tak bardzo marzyłam o tym żeby powiedzieć „tak” w obliczu Boga mężczyźnie,
którego tak bardzo kochałam. Kochałam? Kocham nadal. Odkąd żyjemy na dwóch
innych kontynentach mam wrażenie, że moja miłość zamiast zmaleć stała się
jeszcze silniejsza, wręcz dusząca.
***
-Na pewno nie jesteś zmęczona? – Zapytałam swojej
przyjaciółki, kiedy od razu po przyjeździe z lotniska wyciągnęła mnie na
spacer.
-Jestem, ale tutaj jest tak pięknie, że byłabym głupia
jakbym spędziła czas w łóżku. – Zaśmiała się. – Opowiesz mi w końcu wszystko,
co się wydarzyło?
-Nie szkoda Ci tak pięknych widoków na tak poważne rozmowy?
– Zaśmiałam się zanurzając stopy w wodzie.
-Hej, po to przyleciałam. Słońce, widoki, drinki i chłopacy to na potem. – Puściła mi oczko. – Opowiedz mi wszystko. – Powiedziała z troską w głowie obejmując mnie ramieniem.
-Hej, po to przyleciałam. Słońce, widoki, drinki i chłopacy to na potem. – Puściła mi oczko. – Opowiedz mi wszystko. – Powiedziała z troską w głowie obejmując mnie ramieniem.
-Może najpierw Ty? Potrzebuje zebrać w sobie siłę na
takie otwarte wyznania…
-Dobrze. – Powiedziała zrezygnowana. – W pracy układa mi
się znakomicie, a wiesz, że żyję tylko tym.
-A jak w sferze uczuciowej?
-No wiesz…
-To, że jestem najbardziej cierpiącą osobą w chwili
obecnej po utraconej miłości to nie znak, że nie mogę pocieszyć się Twoim
szczęściem. – Uśmiechnęłam się patrząc w morze. – No mów, widzę, że ciśnie Ci
się na język…-zaśmiałam się zerkając na nią, a potem znowu w daleki horyzont.
-Ma na imię David. – Podjęła po chwili patrząc również
przed siebie. – Jest ode mnie kilka lat starszy i jest architektem wnętrz.
Poznaliśmy się przy wspólnym projekcie dla jednego z klientów. Zaprosił mnie na
kawę w celu omówienia spraw służbowych, a następnego dnia już na kolację,
prywatnie. Trzymam go na dystans, ale bardzo, bardzo go lubię. Wiesz? Myślę, że
może nam się udać.
-Cieszę się, że w końcu i Ciebie trafiła strzała amora. –
Uśmiechnęłam się szczerze. – Mam nadzieję, że go poznam…
-Też mam taką nadzieję, może kiedyś wpadniemy tutaj na
urlop. Kto to wie? – Zaśmiała się. – Muszę Ci o czymś powiedzieć…-westchnęła
patrząc na mnie. – Byłam jakiś czas temu u Iana. Projektowała ogród.
-Naprawdę? – Spojrzałam zaskoczona. – Jest tak cudowny
jak chciałam żeby był? – Zapytałam cicho patrząc znów w morze.
-Tak. Ian nic nie zmienił i nic nie dodał. Stwierdził,
że… - zacięła się.
-Że co? – Mruknęłam ruszając przed siebie i zanurzając
się po kolana w wodzie.
-Stwierdził, że ten ogród będzie zawsze przypominał mu o
Tobie. Oh Julia. On jest taki…przygnębiony. Milczący. Nieobecny. Jak dziecko
zgubione w lesie. Powiedz mi, co się stało? Dlaczego wyjechałaś? Dlaczego on
nie chciał w ogóle mówić o Tobie i o was, dlaczego nazywał siebie idiotą?
Powiedz mi…
-Sarah…-szepnęłam wychodząc z wody i stając twarzą do
niej. – Nie wiem, od czego zacząć. – Mruknęłam wymijając ją i idąc brzegiem
morza. – Tak bardzo go kochałam. Kocham nadal. Codziennie marzę o tym, że
stanie w drzwiach i to wszystko okaże się tylko snem, wiesz? Tak bardzo go
potrzebuje. Tak bardzo chciałabym mieć go z powrotem przy sobie. Wszyscy zawsze
pytali, „Jaki on jest?” On jest cudowny. Po prostu uczynił mnie piękniejszą. I
wiesz, że nie chodzi mi o wygląd. Inni, którzy zabiegali o moje względy
chcieli od razu odkryć wszystkie kart. Poukładać puzzle i prosić o rękę. On
tego nie robił. Zadawał pytania, których nikt inny nigdy mi nie zadał.
Jego w istocie interesowało to, co myślałam, mówiłam, robiłam, chciałam,
dokąd szłam. Kiedy czytałam poleconą przez niego książkę, chciał od razu
poznać moje uczucia po pierwszym rozdziale. Kiedy płakałam nie próbował mnie
rozśmieszyć. Po prostu był. Tak samo, kiedy bywałam smutna. Robił mi herbatę,
siadał naprzeciw mnie i wpatrywał się we mnie swoimi cudownymi, niebieskimi
oczami. Jest w nim coś. Może ten uśmiech, może oczy, a może fakt, że słucha,
kiedy mówię. Cokolwiek to jest, cholernie przyciąga. W jego oczach zawsze
mogłam znaleźć zrozumienie, jego serce było miejscem, w którym mogłam czuć się
pewnie, ale wszystko w końcu mija. Znika niczym pęknięta bańka mydlana. – Mówiłam
szybko, cicho i chaotycznie. Przyjaciółka patrzyła na mnie ze współczuciem, ale
nie odzywała się słowem. Słuchała mnie i nawet nie wiem, kiedy złapała za rękę.
Szła tuż obok mnie wsłuchana w moje słowa i czekała, aż powiem więcej.
-Co się takiego stało Julia?
-Zaczął pić. W ogromnych ilościach. Widziałam go częściej
pod wpływem niż na trzeźwo. Traktował mnie jak powietrze, ale dzieci kochał
bardzo, oczywiście, kiedy odór alkoholu nie wypełniał powietrza. Nie sypiał ze
mną w łóżku, unikał mnie w kuchni, nie jadał ze mną śniadań, nie pił
popołudniowej kawy. Zamykał się w gabinecie i tam wychylał szklankę za
szklanką. Prosiłam, błagałam, ale to było na nic. Wcale mnie nie słuchał, aż w
końcu odeszłam.
-Dlaczego pił?
-Projekt w Karolinie, ten, o którym Ci mówiłam okazał się
trafny. Ian stracił tam kupę kasy, której nie odzyskał. Jednak to w żadnym
wypadku nie zachwiało naszym budżetem, ba, firma na tym nie ucierpiała, prawie
wcale tego nie odczuła, ale Ian bardzo się rozczarował tym wszystkim i
podłamało go to. Próbowałam z nim rozmawiać, wielokrotnie o każdej porze dnia,
ale…to nie przynosiło skutku. Nie wytrzymałam, rozumiesz? Nie mogłam tam
wysiedzieć. Dusiłam się w tym domu. Zresztą, moje odejście nawet go nie
zasmuciło…
-Jak to? – Zapytała zaskoczona.
Siedziałam w kuchni
po kolejnej kłótni zastanawiając się, co dalej. Ian przyszedł jak zawsze
traktując mnie jak powietrze. Wyciągnął z szafki kwadratową szklankę, wyjął z
apteczki tabletki i wrzucił sobie do gardła trzy pastylki na ból głowy.
-Mam nadzieję, że
nie popijesz tych prochów szkocką. – Mruknęłam patrząc na niego.
-Znowu się
czepiasz? – Spojrzał na mnie zły marszcząc czoło.
-Martwię się o
Ciebie. – Powiedziałam potulnie wstając. – Ian…-Podeszłam do niego.
-Nie
zaczynaj…-burknął zabierając szklankę. – Idę do gabinetu, nie zawracaj mi
głowy.
-Kochanie…
-Przestań się kurwa
pieścić ze mną! Rozumiesz? – Podszedł do mnie tak, że czułam jego oddech na
swojej twarzy. Zacisnęłam mocniej oczy czując jak alkohol bucha w moje nozdrza.
Oddychał ciężko. Czułam jego wzrok na sobie. Pocałuje mnie? Otworzyłam
niepewnie oczy. Przyglądał mi się chwilę, jego twarz złagodniała. Niepewnie
położyłam dłoń na jego szorstkim policzku.
-Ian…
-Daj spokój. – Odrzucił
moją dłoń. – Jesteś taka ładna, a taka męcząca. – Mruknął wychodząc. Potoki łez
zalały moją twarz. Poszłam po cichu do garderoby. Do małej walizki spakowałam
najpotrzebniejsze rzecz, z łazienki zabrałam kosmetyki. Założyłam płaszczyk,
otarłam łzy i bez pukania weszłam do gabinetu. Napełniał właśnie trunkiem zapewne
kolejną szklankę.
-Nauczysz się
kiedyś pukać? – Podniósł głos wypijając duszkiem szkocką, a po chwili znów
zapełnił szklankę.
-Odchodzę. – Powiedziałam
cicho hamując łzy. – Nasze życie to piekło, nie mam już na to siły Ian. Kocham
Cię, kocham Cię najbardziej na świecie i pragnę wierzyć w to, że Ty kochasz
mnie wciąż tak samo jak w grudniu, kiedy zaproponowałeś mi małżeństwo. – Zaszlochałam
ściągając pierścionek z palca. – Nic nie mów, nie upokarzaj mnie już. Chcę
odejść ze świadomością, że opuszczam człowieka, który do ostatniej wspólnej
minuty kochał mnie niezmiennie. – Wytarłam łzy i położyłam pierścionek na
biurku. Patrzył tępo w laptopa nie wyrażając żadnych emocji. – Żegnaj Ian,
kocham Cię. – Szepnęłam zamykając drzwi.
-Pojechałam do swojego dawnego mieszkania. Wypłakiwałam
godziny w ramionach mojej siostry. Czekałam dzień. Potem kolejny. Żadnej wieści
od Iana. Dzień trzeci. Czwarty. Piąty. Cisza. Zadzwoniłam do Chacea, że
wyjeżdżam. Nie wiedział o tym, że odeszłam od Iana, nikt nie wiedział. Szóstego
dnia w ciemno opuściłam Chicago żegnając się tylko z Jess. Siódmego byłam
tutaj, we Florencji, a reszta ułożyła się sama. Ian nigdy nie zadzwonił. Nigdy
nie napisał. Nigdy o mnie nie pytał. Jakby zapomniał o tym, że przez chwilę
byłam w jego życiu. – Mówiłam szorstko patrząc w morze. – Sarah…. Czy ja
robiłam coś źle? Czy byłam złą dziewczyną? Narzeczoną? Matką jego dzieci?
Dlaczego moje życie to pasmo niepowodzeń?
-Jesteś idealna kruszynko. – Powiedziała cicho
przytulając mnie mocno. Rozpłakałam się jak dziecko.
-Tak bardzo go kocham Sarah. Budzę się codziennie rano i
modle się żeby tego dnia on się odezwał.
Tak bardzo za nim tęsknie. To wszystko mnie przytłacza. Rozrywa mnie od
środka. Każdego dnia kocham go mocniej i nie mogę zapomnieć. Nie mogę. Nie
chce. Nie potrafię.
-Ciii… - szeptała gładząc moje plecy, a ja rozpadałam się
na kawałki.