3 listopad.
Podobno to poniedziałki są najgorszym dniem w tygodniu.
Jednak dzisiejszy wtorek to totalna tragedia. Za oknem szaro, ponuro,
deszczowo. Temperatura bliższa zeru tylko dobijała zamiast podnieść na duchu.
Czekam na lotnisku na moją przyjaciółkę. Złożyło się tak idealnie, że mogłam tu
przyjechać prosto ze szkoły Bells i Sebastiana. Dzieciaki poszły wczoraj
pierwszy raz do „nowej” szkoły. Mam nadzieję, że to ich ostatnia tak stresująca
zmiana. Zdjęłam szarą wełnianą czapkę i wcisnęłam ją w kieszeń mojej parki. Za
kilka minut samolot z Sarah powinien wylądować. Usiadłam, więc wygodnie na
metalowej ławeczce czekając na swoją przyjaciółkę. Nie zdążyłam nawet poprawić
swoich wełnianych podkolanówek, kiedy został nadany komunikat, że lot z Nowego
Yorku właśnie przybył na miejsce. Chwilę później zobaczyłam moją przyjaciółkę
obwiązaną szalikiem i z czapką prawie, że na oczach przebierającą leniwie
nogami. Nos miała czerwony od kataru, a z oczu leciały jej łzy.
-Matko, wyglądasz…
-Strasznie? – Zaśmiała się stawiając walizkę. – Wczoraj
się rozchorowałam, masakra. Cześć żabko. – Przytuliła mnie mocno. – Lot trwał
niecałe dwie godziny, a czuję się jakbym leciała dobę. – Kichnęła wykończona.
-W domu zrobię Ci ciepłą herbatę z cytryną i miodem. – Powiedziałam
biorąc jej walizki. – Na szczęście udało mi się zaparkować pod zadaszeniem,
więc nie zmokniemy aż tak. – Uśmiechnęłam się pocieszająco przytrzymując jej
drzwi.
-Myślę, że bez antybiotyku i tak się nie obejdzie. – Kichnęła
ponownie owijając się szalem jeszcze bardziej. – To Twój samochód? – Spojrzała
patrząc na srebrne auto.
-Służbowy. – Zaśmiałam się chowając jej walizkę do
bagażnika. – No, ale tylko ja nim jeżdżę. – Dodałam, gdy wsiadłyśmy do
samochodu.
-Daleko z lotniska do Ciebie, a raczej Pana czarującego?
-Niecałe pół godzinki. – Zaśmiałam się wyjeżdżając z
parkingu. – Kiedy masz to super ważne spotkanie?
-Jutro na 11. Dziś do 18 muszę się zameldować w hotelu.
-Podjadę z Tobą, spokojnie. – Puściłam jej oczko. Po
drodze zdałyśmy sobie krótką relację z minionych wydarzeń, a trzydzieści minut
później już wchodziłyśmy do domu.
-Jesteś sama? – Zapytała Sarah ściągając kurtkę.
-Tak. Dzieciaki w szkole, a Pan Ian miał jakieś spotkanie
w firmie. – Odpowiedziałam ściągając brązowe kozaki. – Rozbierz się, a ja pójdę
zrobić herbaty.
-Ogromny dom. – Powiedziała wchodząc do kuchni i siadając
przy wysepce. – Współczuję sprzątania.
-Nie jest tak źle. – Zaśmiałam się wykładając ciastka na
talerzyk. – Dzieciaki sprzątają po sobie, Ian też raczej bałaganu nie robi.
-No to opowiadaj o tym czarującym pracodawcy. – Ugryzła
ciasteczko patrząc na mnie oczekująco.
-Pożądanie. – Powiedziałam krótko. – Obydwoje chcemy tego
samego, ale każde z nas ma swoje hamulce, a jak już je puszczamy to zawsze coś
nam przeszkodzi. Chodź do salonu.
-To tyle? Tylko pożądanie? – Zapytała niedowierzając i
siadając na kanapie.
-Owszem. Chemia wisi miedzy nami na grubym łańcuchu i to
wszystko. – Wzruszyłam ramionami. – Doszedł jeszcze Chace…
-W Tobie? – Wybuchła śmiechem.
-Nie głupia. – Odwzajemniłam jej wesołość. – Doszedł do
całej tej skomplikowanej sytuacji. Udajemy, że jest ok i nic się nie wydarzyło,
ale każde z nas wyczuwa w powietrzu dziwne napięcie.
-Seksualne?
-Nie, raczej napięcie związane ze wspomnieniami tamtego
wieczoru. Ja wiem, że alkohol zrobił swoje, ale przecież musiał chcieć
pocałować akurat mnie.
-Dodał sobie procentami odwagi do czegoś, czego nie
zrobiłby na trzeźwo. Typowe dla facetów.
-Pojebane to. – Opadłam zrezygnowana na poduszki. –
Chociaż obydwoje są cholernie seksowi, przystojni i boscy.
-Aż tak? – Zaśmiała się pijąc herbatę.
-Są do siebie bardzo podobni, serio. Na początku
myślałam, że bliźniacy.
-Halo, jest ktoś w domu. – Usłyszałam z korytarza Iana.
-O wilku mowa. – Zaśmiałam się. – W salonie!
-Cześć. – Wszedł do salonu grecki bóg odwiązując krawat.
-Dzień dobry. To moja przyjaciółka Sarah, a to mój szef
Ian. – Uśmiechnęłam się.
-Miło mi poznać. – Ian wyciągnął w jej stronę dłoń, którą
speszona uścisnęła. – Wyprałaś może mój dres na siłownie? – Spojrzał na mnie
ściągając marynarkę.
-Piwnica. – Uśmiechnęłam się.
-Jesteś aniołem. – Pocałował mnie w policzek. – Jadę z
bratem na siłownie, a po drodze zajadę po dzieciaki.
-Ok, ale Rebecca pojechała po szkole do Meghan, Pana
siostra po nie pojechała.
-Wiem, wiem. Dzwoniła do mnie. Kupić coś na obiad?
-Nie, zrobię coś dobrego. Chace będzie na obiedzie?
-Tak, przyjedzie ze mną. Będziemy na szesnastą. – Uśmiechnął
się wychodząc z salonu.
-Wow. – Szepnęła Sarah pochylając się w moją stronę. –
Bierz go.
-Wariatka. – Śmiałam się na głos.
-Jest boski, serio. Boski jak boskość. Co ja gadam…
-śmiała się jedząc zachłannie ciastko. –Trafiłaś mała, oj trafiłaś i to całkiem
nieźle.
-Poczekaj aż zobaczysz Chacea. – Puściłam jej oczko
dopijając herbatę. – Jeszcze jedną? – Uniosłam filiżankę w stronę przyjaciółki
uśmiechając się szeroko.
***
Założyłem na siebie jeansy i zwykłą bordową bluzkę i
poszedłem do jadalni, w której mój brat już wypytywał o wszystko Sarah.
-Daj jej spokój. – Upomniałem brata siadając przy stole.
-No ciekawski jestem. – Powiedział oburzony prostując
się.
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. – Powiedziała
Julia wchodząc do pomieszczenia z żaroodpornym naczyniem. – Zapiekanka
ziemniaczana, smacznego.
-Sarah, a czym się zajmujesz? – Zapytałem po chwili
patrząc na dziewczynę. Odgarnęła swoje włosy na jeden bok i uśmiechnęła się
delikatnie.
-Projektuje ogrody, mam tutaj zlecenie.
-Ogrody? Super. Może zajmiesz się i naszym ogrodem?
-Chcesz żeby Ci przystrzygła trawnik na plecach? – Zaśmiał
się Chace.
-Idiota. – Podsumowałem kręcąc głową.
-Jeżeli znajdę termin, oczywiście. – Zignorowała jego
żarty i wróciła do jedzenia obiadu.
-Tatusiu, a pojedziemy w sobotę na basen? – Odezwała się
Bells po dłuższej ciszy.
-Oczywiście. – Uśmiechnąłem się. –Rozmawiałem dziś z
Anastasią. – Spojrzałem na Julię, która na to imię od razu podniosła głowę. –
Dzieci zostają u mnie.
-Cudownie. – Odetchnęła z ulgą. – Po obiedzie pojadę
zawieźć Sarah do hotelu.
-Jakiego hotelu? – Spojrzałem to na nią to na Julię. –
Nie ma takiej opcji, Pani przyjaciółka może zostać u nas tak długo jak tylko
będzie to konieczne.
-Ale…-zaczęła Sarah odkładając widelec.
-Nie ma żadnego ale. – Uśmiechnąłem się do niej. – Goście
Pani Julii są naszymi gośćmi. Mam dużo miejsca i dwa wolne pokoje, nie ma
problemu. – Dodałem dopijając wino. Nie dyskutowała już na ten temat tylko
delikatnie się uśmiechnęła. Reszta obiadu minęła w przyjemnej atmosferze na
pogawędkach o wszystkim i o niczym.
-Pomóc Pani? – Zapytałem wchodząc do kuchni i widząc jak
Julia myje talerze.
-Jeżeli Pan chce. – Uśmiechnęła się podając ścierkę. –
Proszę wytrzeć naczynia.
-Świetna dziewczyna z Pani przyjaciółki. Zupełnie podobna
do Pani. – Stanąłem obok niej wycierając talerze.
-Jest cudowna, to skarb. – Odpowiedziała z uśmiechem. –
Gdyby nie ona, nie wiem czy stałabym teraz w Pana kuchni.
-Całe szczęście mamy taką przyjemność. – Puściłem jej
oczko. Moją uwagę przykuły blizny na jej rękach. Białe. Równoległe. Proste. –
Co się Pani stało? – Zapytałem wskazując głową na ręce.
-Nic. – Powiedziała szybko ściągając rękawy od bluzki. –
Błędy młodości.
-Mam wrażenie, że wiele o Pani nie wiem…
-Kiedy człowiek mniej wie, lepiej śpi. Wie Pan tyle ile
uważam za stosowne i proszę nie dociekać w moje życie. Ta wiedza nie jest Panu do
niczego potrzebna. – Powiedziała chłodno zakręcając wodę. Po chwili zostałem w
kuchni sam. Chyba uderzyłem w czuły punkt, niech to diabli. Jestem idiotą.
***
-Mam dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia. – Zaczęła
Sarah wchodząc do łóżka.
-Oho, to na pewno nic dobrego. – Śmiałam się.
-Pod koniec listopada, myślę, że będę miała wolne. Wpadam
do Ciebie albo Ty do mnie i idziemy na jakąś imprezę. Mam ochotę potańczyć,
pośmiać się i wlać w siebie trochę alkoholu.
-Brzmi kusząco, ale…nie mam się w co ubrać.
-Serio? – Śmiała się. – Masz po pierwsze masę ubrań, a po
drugie masę czasu, na pewno coś znajdziesz.
-Dobra, dobra. Co już z dupy strzelasz? – Śmiałam się. –
Jeżeli Ty wpadniesz do mnie będę mogła zaprosić Bonnie, Pheobe i Emmę?
-Jasne! Chętnie je poznam. Zresztą, jak Ty będziesz
przylatywać do mnie też możesz je zabrać. Im więcej kobiety tym lepiej. Może
znajdziemy miłość życia?
-Jak dobrze sięgam pamięcią, twoja miłość życia z reguły
trwa przez jedną noc. Rano wciąż jesteś wesołą singielką tyle, że zaspokojoną i
po orgazmie.
-Jesteś podła. – Powiedziała oburzona. – Jednak w tej
podłości, jest nutka prawdy, ale to nie moja wina, że trafiam na dupków albo
takich, co wytrzymując w łóżku minutę. Potrzebuję faceta, z krwi i kości.
Wiesz, kawał męskiego ciała.
-Przytyj to będziesz miała kawał swojego ciała.
-Wiesz co? Bujaj się. Idę spać. – Odwróciła się na bok
przykrywając po uszy. – Proszę nie puszczać bąków pod kołdrą, mam nową piżamkę.
-Oczywiście. – Zaśmiałam się gasząc lampkę.