czwartek, 12 maja 2016

12.

3 listopad.

Podobno to poniedziałki są najgorszym dniem w tygodniu. Jednak dzisiejszy wtorek to totalna tragedia. Za oknem szaro, ponuro, deszczowo. Temperatura bliższa zeru tylko dobijała zamiast podnieść na duchu. Czekam na lotnisku na moją przyjaciółkę. Złożyło się tak idealnie, że mogłam tu przyjechać prosto ze szkoły Bells i Sebastiana. Dzieciaki poszły wczoraj pierwszy raz do „nowej” szkoły. Mam nadzieję, że to ich ostatnia tak stresująca zmiana. Zdjęłam szarą wełnianą czapkę i wcisnęłam ją w kieszeń mojej parki. Za kilka minut samolot z Sarah powinien wylądować. Usiadłam, więc wygodnie na metalowej ławeczce czekając na swoją przyjaciółkę. Nie zdążyłam nawet poprawić swoich wełnianych podkolanówek, kiedy został nadany komunikat, że lot z Nowego Yorku właśnie przybył na miejsce. Chwilę później zobaczyłam moją przyjaciółkę obwiązaną szalikiem i z czapką prawie, że na oczach przebierającą leniwie nogami. Nos miała czerwony od kataru, a z oczu leciały jej łzy.
-Matko, wyglądasz…
-Strasznie? – Zaśmiała się stawiając walizkę. – Wczoraj się rozchorowałam, masakra. Cześć żabko. – Przytuliła mnie mocno. – Lot trwał niecałe dwie godziny, a czuję się jakbym leciała dobę. – Kichnęła wykończona.
-W domu zrobię Ci ciepłą herbatę z cytryną i miodem. – Powiedziałam biorąc jej walizki. – Na szczęście udało mi się zaparkować pod zadaszeniem, więc nie zmokniemy aż tak. – Uśmiechnęłam się pocieszająco przytrzymując jej drzwi.
-Myślę, że bez antybiotyku i tak się nie obejdzie. – Kichnęła ponownie owijając się szalem jeszcze bardziej. – To Twój samochód? – Spojrzała patrząc na srebrne auto.
-Służbowy. – Zaśmiałam się chowając jej walizkę do bagażnika. – No, ale tylko ja nim jeżdżę. – Dodałam, gdy wsiadłyśmy do samochodu.
-Daleko z lotniska do Ciebie, a raczej Pana czarującego?
-Niecałe pół godzinki. – Zaśmiałam się wyjeżdżając z parkingu. – Kiedy masz to super ważne spotkanie?
-Jutro na 11. Dziś do 18 muszę się zameldować w hotelu.
-Podjadę z Tobą, spokojnie. – Puściłam jej oczko. Po drodze zdałyśmy sobie krótką relację z minionych wydarzeń, a trzydzieści minut później już wchodziłyśmy do domu.
-Jesteś sama? – Zapytała Sarah ściągając kurtkę.
-Tak. Dzieciaki w szkole, a Pan Ian miał jakieś spotkanie w firmie. – Odpowiedziałam ściągając brązowe kozaki. – Rozbierz się, a ja pójdę zrobić herbaty.
-Ogromny dom. – Powiedziała wchodząc do kuchni i siadając przy wysepce. – Współczuję sprzątania.
-Nie jest tak źle. – Zaśmiałam się wykładając ciastka na talerzyk. – Dzieciaki sprzątają po sobie, Ian też raczej bałaganu nie robi.
-No to opowiadaj o tym czarującym pracodawcy. – Ugryzła ciasteczko patrząc na mnie oczekująco.
-Pożądanie. – Powiedziałam krótko. – Obydwoje chcemy tego samego, ale każde z nas ma swoje hamulce, a jak już je puszczamy to zawsze coś nam przeszkodzi. Chodź do salonu.
-To tyle? Tylko pożądanie? – Zapytała niedowierzając i siadając na kanapie.
-Owszem. Chemia wisi miedzy nami na grubym łańcuchu i to wszystko. – Wzruszyłam ramionami. – Doszedł jeszcze Chace…
-W Tobie? – Wybuchła śmiechem.
-Nie głupia. – Odwzajemniłam jej wesołość. – Doszedł do całej tej skomplikowanej sytuacji. Udajemy, że jest ok i nic się nie wydarzyło, ale każde z nas wyczuwa w powietrzu dziwne napięcie.
-Seksualne?
-Nie, raczej napięcie związane ze wspomnieniami tamtego wieczoru. Ja wiem, że alkohol zrobił swoje, ale przecież musiał chcieć pocałować akurat mnie.
-Dodał sobie procentami odwagi do czegoś, czego nie zrobiłby na trzeźwo. Typowe dla facetów.
-Pojebane to. – Opadłam zrezygnowana na poduszki. – Chociaż obydwoje są cholernie seksowi, przystojni i boscy.
-Aż tak? – Zaśmiała się pijąc herbatę.
-Są do siebie bardzo podobni, serio. Na początku myślałam, że bliźniacy.
-Halo, jest ktoś w domu. – Usłyszałam z korytarza Iana.
-O wilku mowa. – Zaśmiałam się. – W salonie!
-Cześć. – Wszedł do salonu grecki bóg odwiązując krawat.
-Dzień dobry. To moja przyjaciółka Sarah, a to mój szef Ian. – Uśmiechnęłam się.
-Miło mi poznać. – Ian wyciągnął w jej stronę dłoń, którą speszona uścisnęła. – Wyprałaś może mój dres na siłownie? – Spojrzał na mnie ściągając marynarkę.
-Piwnica. – Uśmiechnęłam się.
-Jesteś aniołem. – Pocałował mnie w policzek. – Jadę z bratem na siłownie, a po drodze zajadę po dzieciaki.
-Ok, ale Rebecca pojechała po szkole do Meghan, Pana siostra po nie pojechała.
-Wiem, wiem. Dzwoniła do mnie. Kupić coś na obiad?
-Nie, zrobię coś dobrego. Chace będzie na obiedzie?
-Tak, przyjedzie ze mną. Będziemy na szesnastą. – Uśmiechnął się wychodząc z salonu.
-Wow. – Szepnęła Sarah pochylając się w moją stronę. – Bierz go.
-Wariatka. – Śmiałam się na głos.
-Jest boski, serio. Boski jak boskość. Co ja gadam… -śmiała się jedząc zachłannie ciastko. –Trafiłaś mała, oj trafiłaś i to całkiem nieźle.
-Poczekaj aż zobaczysz Chacea. – Puściłam jej oczko dopijając herbatę. – Jeszcze jedną? – Uniosłam filiżankę w stronę przyjaciółki uśmiechając się szeroko.

***

Założyłem na siebie jeansy i zwykłą bordową bluzkę i poszedłem do jadalni, w której mój brat już wypytywał o wszystko Sarah.
-Daj jej spokój. – Upomniałem brata siadając przy stole.
-No ciekawski jestem. – Powiedział oburzony prostując się.
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. – Powiedziała Julia wchodząc do pomieszczenia z żaroodpornym naczyniem. – Zapiekanka ziemniaczana, smacznego.
-Sarah, a czym się zajmujesz? – Zapytałem po chwili patrząc na dziewczynę. Odgarnęła swoje włosy na jeden bok i uśmiechnęła się delikatnie.
-Projektuje ogrody, mam tutaj zlecenie.
-Ogrody? Super. Może zajmiesz się i naszym ogrodem?
-Chcesz żeby Ci przystrzygła trawnik na plecach? – Zaśmiał się Chace.
-Idiota. – Podsumowałem kręcąc głową.
-Jeżeli znajdę termin, oczywiście. – Zignorowała jego żarty i wróciła do jedzenia obiadu.
-Tatusiu, a pojedziemy w sobotę na basen? – Odezwała się Bells po dłuższej ciszy.
-Oczywiście. – Uśmiechnąłem się. –Rozmawiałem dziś z Anastasią. – Spojrzałem na Julię, która na to imię od razu podniosła głowę. – Dzieci zostają u mnie.
-Cudownie. – Odetchnęła z ulgą. – Po obiedzie pojadę zawieźć Sarah do hotelu.
-Jakiego hotelu? – Spojrzałem to na nią to na Julię. – Nie ma takiej opcji, Pani przyjaciółka może zostać u nas tak długo jak tylko będzie to konieczne.
-Ale…-zaczęła Sarah odkładając widelec.
-Nie ma żadnego ale. – Uśmiechnąłem się do niej. – Goście Pani Julii są naszymi gośćmi. Mam dużo miejsca i dwa wolne pokoje, nie ma problemu. – Dodałem dopijając wino. Nie dyskutowała już na ten temat tylko delikatnie się uśmiechnęła. Reszta obiadu minęła w przyjemnej atmosferze na pogawędkach o wszystkim i o niczym.
-Pomóc Pani? – Zapytałem wchodząc do kuchni i widząc jak Julia myje talerze.
-Jeżeli Pan chce. – Uśmiechnęła się podając ścierkę. – Proszę wytrzeć naczynia.
-Świetna dziewczyna z Pani przyjaciółki. Zupełnie podobna do Pani. – Stanąłem obok niej wycierając talerze.
-Jest cudowna, to skarb. – Odpowiedziała z uśmiechem. – Gdyby nie ona, nie wiem czy stałabym teraz w Pana kuchni.
-Całe szczęście mamy taką przyjemność. – Puściłem jej oczko. Moją uwagę przykuły blizny na jej rękach. Białe. Równoległe. Proste. – Co się Pani stało? – Zapytałem wskazując głową na ręce.
-Nic. – Powiedziała szybko ściągając rękawy od bluzki. – Błędy młodości.
-Mam wrażenie, że wiele o Pani nie wiem…
-Kiedy człowiek mniej wie, lepiej śpi. Wie Pan tyle ile uważam za stosowne i proszę nie dociekać w moje życie. Ta wiedza nie jest Panu do niczego potrzebna. – Powiedziała chłodno zakręcając wodę. Po chwili zostałem w kuchni sam. Chyba uderzyłem w czuły punkt, niech to diabli. Jestem idiotą.

***

-Mam dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia. – Zaczęła Sarah wchodząc do łóżka.
-Oho, to na pewno nic dobrego. – Śmiałam się.
-Pod koniec listopada, myślę, że będę miała wolne. Wpadam do Ciebie albo Ty do mnie i idziemy na jakąś imprezę. Mam ochotę potańczyć, pośmiać się i wlać w siebie trochę alkoholu.
-Brzmi kusząco, ale…nie mam się w co ubrać.
-Serio? – Śmiała się. – Masz po pierwsze masę ubrań, a po drugie masę czasu, na pewno coś znajdziesz.
-Dobra, dobra. Co już z dupy strzelasz? – Śmiałam się. – Jeżeli Ty wpadniesz do mnie będę mogła zaprosić Bonnie, Pheobe i Emmę?
-Jasne! Chętnie je poznam. Zresztą, jak Ty będziesz przylatywać do mnie też możesz je zabrać. Im więcej kobiety tym lepiej. Może znajdziemy miłość życia?
-Jak dobrze sięgam pamięcią, twoja miłość życia z reguły trwa przez jedną noc. Rano wciąż jesteś wesołą singielką tyle, że zaspokojoną i po orgazmie.
-Jesteś podła. – Powiedziała oburzona. – Jednak w tej podłości, jest nutka prawdy, ale to nie moja wina, że trafiam na dupków albo takich, co wytrzymując w łóżku minutę. Potrzebuję faceta, z krwi i kości. Wiesz, kawał męskiego ciała.
-Przytyj to będziesz miała kawał swojego ciała.
-Wiesz co? Bujaj się. Idę spać. – Odwróciła się na bok przykrywając po uszy. – Proszę nie puszczać bąków pod kołdrą, mam nową piżamkę.
-Oczywiście. – Zaśmiałam się gasząc lampkę.