25 listopad
Obudził mnie budzik. Podniosłem się zaspany do pozycji
siedzącej i zaniemówiłem, kiedy zobaczyłem wokół łóżka porozrzucane ubrania.
Spojrzałem w bok i ujrzałem nagą Candice śpiącą obok.
-O boże. – Szepnąłem sam do siebie chowając twarz w
dłonie. – Candice. Blondi wstawaj. – Szturchnąłem ją zakładając na siebie
pośpiesznie szlafrok.
-Co się stało? – Jęknęła półsennie.
-Wstawaj i ubieraj się. – Powiedziałem zbierając jej
rzeczy z podłogi. – Słyszysz?! Wstawaj.
-No już, już. Tygrysie. – Ziewnęła siadając na brzegu
łóżka. – Nie wyspałeś się?
-Nie za bardzo. Idę zrobić śniadanie, a Ty doprowadź się
do porządku. – Powiedziałem chłodno wychodząc z kuchni. Boże jestem idiotą.
Przygotowałem szybko śniadanie, kiedy w kuchni pojawiła się Becky.
-Minęłam się z Candice. Możesz mi to wyjaśnić? – Zapytała
wyciągając z lodówki sok.
-Pracowaliśmy do późna i kazałem jej zostać. – Powiedziałem
nie patrząc na nią.
-Oczywiście z dwóch, a raczej już trzech pokoi gościnnych
wybrała Twoją sypialnie? Bystra.
-Becky, daj spokój. – Westchnąłem kładąc pudełka na
kuchennej wysepce.
-Jasne, jasne. Już się nie odzywam. – Uśmiechnęła się
ironicznie. – Pójdę obudzić Sebastiana i Belle.
-Zaczekaj. – Zawołałem za nią. – Pojadę po południu
przeprosić Julię.
-Za co dokładnie? Za kłótnie czy za dzisiejszy poranek? –
Spojrzała zła i nie czekając na moją odpowiedź zniknęła za ścianą.
***
-Jestem prawnikiem i pracuje w kancelarii wraz z ojcem.
Jestem starym kawalerem. Nie mam nawet kota. Prowadzę dość nudne życie. – Zaśmiał
się popijając wino. Zaprosiłam Jensena na obiad. Spotkałam go przypadkiem w
windzie i chyba z powodu samotności zaproponowałam mu wspólny posiłek. Zgodził
się od razu, a nawet wydawał się podekscytowany popołudniem.
-Rozumiem. Ja jestem obecnie bez pracy, ale uwielbiam
gotować. Panna, ale serce oddałam trójce cudownych dzieci, którymi się
zajmowałam.– Śmiałam się nawijając makaron na widelec.
-Trójka dzieci? Ładnie zaczynasz w tak młodym wieku. – Puścił
mi oczko. – Żadnego szalonego eks?
-Niestety. Może urozmaiciłby mi trochę życie, co nie?
-Z pewnością. – Śmiał się. – Świetna dziewczyna, aż
dziwne, że samotna.
-Czy Ty mnie podrywasz?
-Ja? Skąd. Nie szukam związku. Stwierdzam fakty.
-Kręcą Cię przelotne numery?
-Owszem, jakbyś była chętna wiesz gdzie mnie szukać. – Uniósł
kącik ust dolewając mi wina.
-Znasz Chacea? – Zmieniłam temat upijając trunek.
-Somerhalder? Owszem.
-Pracowałam u jego brata. – Wytarłam usta chusteczką
opierając się wygodnie.
-Poważnie, pracowałaś u Iana?
-Znasz go? – Zdziwiłam się.
-Pomagałem mu podczas rozwodu i ostatnio dzwonił właśnie
w sprawie dzieci.
-Oh. Jaki ten świat mały… - powiedziałam lekko zirytowana.
Może on specjalnie dał mi to mieszkanie tutaj, aby mieć na mnie oko z każdej
strony? Rozmowę przerwał nam dzwonek do drzwi.
-Zaczekaj sekundę, pójdę otworzyć. – Uśmiechnęłam się do
swojego gościa wstając od stołu. Poprawiłam białą bluzę od dresu i jednym
ruchem otworzyłam ciemne drzwi, za którymi stał Ian z bukietem herbacianych
róż.
-Co Ty tu robisz? – Spojrzałam na niego opierając się o
futrynę.
-Musimy porozmawiać.
-Nic nie musimy, ewentualnie możemy, ale nie, nie możemy
gdyż nie mam na to czasu, a po drugie mam gościa. Tak więc żegnam. – Uśmiechnęłam
się zamykając drzwi. Jednak Ian nie ustawał i prawdopodobnie oparł się o
dzwonek.
-Kto to? – W korytarzu pojawił się Jensen.
-Ian. – Mruknęłam otwierając ponownie drzwi.
-Cześć stary. – Uśmiechnął się do bruneta i zerknął na
kwiaty. – To ja was zostawię, dzięki za obiad. – Pocałował mnie w policzek i
szybkim krokiem wyszedł z mieszkania.
-Masz dziesięć minut. – Powiedziałam do Iana wchodząc w
głąb mieszkania.
-Masz jakiś wazon? – Zapytał idąc za mną.
-Tak, stoi pod zlewem i zamiast wody ma worek na śmieci.
Nie chce tych kwiatów, a więc możesz się ich pozbyć. Wiesz…mam uczulenie na
sztuczność.
-Przestań, proszę.
-Bo co? – Odwróciłam się patrząc na niego i opierając się
o kuchenny blat. – Znowu mnie uderzysz? – Przechyliłam głowę patrząc na mnie,
nie odpowiedział tylko spuścił wzrok. – Czego chcesz?
-Przeprosić. Porozmawiać. – Położył kwiaty na stole i
usiadł na kanapie.
-Przeprosin nie przyjmuje, a rozmawiać nie mamy o czym.
Coś jeszcze?
-Julia do cholery! – Krzyknął tak, że aż podskoczyłam. –
Naprawdę mi przykro, ok? Nawet nie wiesz ile kosztuje mnie to, że siedzę tutaj
i zbieram się na odwagę.
-Przepraszam bardzo, ale to ta scena, w której wzbudzasz
we mnie litość? Mam bić Ci brawo, bo szanowny Pan Somerhalder zjawił się w
moich skromnych progach z bukietem kwiatów przepraszając za to, że jest
dupkiem? Sorry stary, ale jakoś nie robi to na mnie wrażenia.
-Daj mi dokończyć…
-Dokończyć, co? Proszę bardzo, mów. Za co mnie
przepraszasz? Za to, że mnie uderzyłeś? Za to, że pchnąłeś na kant komody i
zrobiłeś ogromnego siniaka na moich plecach? Może przepraszasz mnie za to, że
grzebałeś w mojej przyszłości i poniżyłeś w najgorszy z możliwych sposobów? No
dalej! Za którą pierdoloną część przepraszasz? Czekaj… może to ja powinnam
przeprosić Ciebie? Jaki scenariusz ułożyłeś na dzisiejsze spotkanie?
-Chciałem przeprosić za to, że Cię skrzywdziłem. – Podniósł
się i podszedł do mnie. – Przeprosić za te okropne słowa, które powiedziałem.
Przeprosić za cierpienie, jakim Cię obdarzyłem. – Szepnął zbliżając się do mnie
na niebezpieczną odległość.
-Mam to w dupie. – Powiedziałam zacięcie wbijając się
bardziej w kuchenne szafki.
-Wiem, że źle zrobiłem. Żałuję, że nie dałem Ci
wytłumaczyć tego wszystkiego. Żałuję, że kazałam Ci się wynosić. Zależy mi na
Tobie. Tęsknie za Tobą, wszyscy tęsknimy.
-Gówno mnie to obchodzi! – Krzyknęłam zła. – Trzeba było
myśleć wcześniej, a teraz spierdalaj i ponieś jak facet konsekwencje za swoje
czyny.
-Julia…-złapał moją twarz w dłonie. – Proszę…
-Ja też prosiłam. – Powiedziałam ze łzami w oczach. –
Prosiłam o rozmowę, prosiłam o chwilę pieprzonej rozmowy. – Odepchnęłam go.
-Julia..
-Wynoś się. Rozumiesz? Wynoś się. Nie masz za grosz
honoru. Co z Ciebie za facet?! Wynoś się! – Krzyczałam rzucając w niego wszystkim,
co tylko miałam pod ręką.
-Dobrze. – Powiedział cicho idąc w kierunku korytarza. –
Jutrzejszy wieczór dalej aktualny. Rozumiem, że nie chcesz przyjść ze względu
na mnie, ale dzieci oczekują Twojego przyjścia. – Dodał znikając. Usiadłam przy
stole chowając twarz w dłonie. Zalałam się łzami. Czułam się totalnie bezsilna,
wypompowana. Krew buzowała mi w żyłach, a wściekłość sięgała zenitu. Wyjęłam z
lodówki butelkę wina, które nalałam do lampki. Piłam jedną za drugą opróżniając
butelkę w szybkim tempie. Druga butelka była już opróżniona do połowy, kiedy usłyszałam
dzwonek do drzwi.
-Chrzanić to. – Wybełkotałam do siebie przechylając
szkło. Dzwonek dzwonił i dzwonił, aż w końcu nie wytrzymałam i chwiejnym
krokiem podeszłam do drzwi.
-Pali się szy so? – Mruknęłam odkluczając zamek.
-W końcu, co z Tobą?! – Warknął Chace wchodząc do środka.
-Pefnie. Bes krępacji, wchodź i się rozgość. – Machnęłam
ręką i wróciłam na kanapę.
-Boże, jesteś kompletnie zalana.
-Może trosieczke. Halo, jestem dorosła tak? Mogę pić,
pić, pić i jeście raz pić. – Nalałam kolejną lampkę wina.
-Julia do cholery. – Zabrał mi ją odstawiając na bok.
-Halo, halo. Prosie Pana, ja miałam zamiar to wypić. – Opadłam
na oparcie kanapy czkając.
-Co z Tobą? Co się dzieje? – Zapytał z troską w głosie.
-Słuchaj. Wyjaśnijmy sobie coś… żadnych pytań i spowiedzi
ok? No. – Skuliłam się w kącie przykrywając kocem.
-Zrobię Ci herbatę. – Westchnął wstając. Kilka minut
później siedział obok mnie z kubkiem parującego naparu.
-Wino. Rozumiesz? Chce wino, a nie jakieś herbatki. Nie
jestem emerytką.
-Julia, opanuj się, bo Cię wrzucę pod lodowatą wodę. Co
się stało?
-Twój brat tu był i pierdolił jakieś farmazony. Mam go
dość. – Zbliżyłam się do niego. – Dość rozumiesz? Dość. – Wróciłam do swojej
pozycji.
-Co Ci zrobił?
-Nic. Gadał, przepraszał, kwiaty przyniósł i myśli, że
jest jebanym bogiem i może zbawić świat. Nie, nie, nie. Nie ze mną te numery.
Znam takich jak on, myśli, że może wszystko, a wiesz co? Gówno może. O, misia w
pędzel może cmoknąć, bum! – Krzyknęłam kładąc się. – Bo co? Bo może mi jednego
dnia ubliżać, a drugiego przepraszać? Opiekunki mu brakuje czy może towaru do
dymania? – Spojrzałam na niego. – Ah, nie wiesz? Owszem, pieprzyliśmy się raz,
dwa, a może i trzy. Wtedy już nie byłam ćpunką i złą osobą, wtedy byłam
pierdoloną boginią. – Bełkotałam bez sensu plując się na prawo i lewo.
-Wypij herbatę i połóż się spać. – Powiedział cicho nie
patrząc na mnie.
-Taaa. – Mruknęłam podnosząc się.
***
Położyłem brunetkę do łóżka i przykryłem szczelnie
kołdrą. Zdążyła już zwrócić zawartość żołądka, popłakać się, a potem śmiać
niczym totalna wariatka. Po wszystkich tych przebojach mogłem patrzeć jak
spokojnie śpi pochrapując pod nosem. Wyszedłem z pokoju przymykając drzwi od
jej sypialni i usiadłem w salonie na kanapie. Zabolały mnie słowa Julii. Spała
z moim bratem i bez dwóch zdań zależało jej na nim, a jak znam Iana zapewne z
wzajemnością. Szkoda, że musze patrzeć na to z boku wiedząc, że brunetka nie
jest mi obojętna. Zależy mi na niej w zupełnie innym znaczeniu niż
przyjaciółka. Kiedy była obok wszystko dookoła zanikało. Niestety, teraz musi
zaniknąć także moje uczucie, gdyż wiem, że Julia traktuje mnie tylko i
wyłącznie, jako przyjaciela i nigdy nie wskoczę na poziom wyżej. Obracałem w
dłoni telefon długo zastanawiając się czy powinienem zadzwonić do mojego brata.
Ostatecznie zdecydowałem, że powinien tu przyjechać i czuwać nad nią.
-Totalnie się upiła. – Powiedziałem do niego zamykając za
nim drzwi.
-Gdzie teraz jest? – Zapytał ściągając skórę.
-Śpi, ale może być trochę niespokojna, bo wymiotowała.
Sytuacja już opanowana, tak myślę.
-Dobrze, że byłeś przy niej. Pojedziesz do mnie? Nie chce
żeby Bec została sama z dzieciakami.
-Jasne, nie ma problemu, tylko zajdę do siebie po
ubrania. – Uśmiechnąłem się zabierając telefon ze stolika. – Zawalcz o nią.
-Co? – Spojrzał na mnie.
-Jest tego warta, nie poddawaj się stary. Poważnie. –
Poklepałem go po ramieniu wychodząc z mieszkania.