Zielona suknia wisiała na wieszaku czekając aż w końcu ją
założę. Siedziałam w szlafroku na łóżku patrząc przed siebie. Rozmowa z Panią
Evelyn dała mi do myślenia. Ślub? Dzieci? Kurczę, wszystko to wydawało mi się
takie odległe, nigdy głębiej o tym nie myślałam. Jasne, wiedziałam, że w końcu
przyjdzie ten czas na mnie, ale nigdy przenigdy nie siedziałam i tego nie
planowałam. Teraz – marzę o pięknej białej sukni, cudownym ślubie i ciąży.
Czemu naszło mnie to tak nagle?
-Nie ubierasz się? – Zapytał Ian wchodząc do pokoju i
zapinając koszulę.
-Zaraz się ubiorę. – Uśmiechnęłam się delikatnie
poprawiając loki. –Jestem trochę zmęczona, to wszystko.
-Może chcesz zostać w domu? – Kucnął obok mnie. – Nie
musimy tam iść.
-Daj spokój, chcesz żeby te piękne loki się zmarnowały? –
Zaśmiałam się poprawiając jego kołnierz. – Odzyskam tam siły, na pewno.
-Jesteś pewna? – Spojrzał na mnie z dołu i miałam
wrażenie, że zakochuje się w nim ponownie. Jego błękitne oczy były teraz jakby
ciemniejsze i roztapiałam się patrząc w nie. Uśmiechnęłam się całując jego
delikatne usta.
-Na sto procent. – Odpowiedziałam wstając. Zamknęłam
drzwi do pokoju i rozwiązałam szlafrok. – Zapniesz mi sukienkę? – Zapytałam stojąc
tyłem ściągając ją z wieszaka. Wsunęłam się w nią delikatnie i poczułam ciepły
oddech Iana na moim ramieniu. Pocałował je delikatnie i powoli zasunął
błyskawiczny zamek. Objął mnie w pasie muskając szyję.
-Wyglądasz zjawiskowo.
-Dziękuje. – Uśmiechnęłam się skradając mu buziaka. – Za
ile wychodzimy?
-Masz jeszcze jakieś piętnaście minut. – Podał mi swój
czarny krawat. – Czyń powinność, kochanie.
-Czy to nie jest już ten czas, w którym powinieneś
nauczyć się to robić? – Zaśmiałam się wiążąc pętelkę.
-Umiem to robić, ale wole, kiedy robisz to Ty. Lubię patrzeć,
z jakim skupieniem coś robisz. – Uśmiechnął się kokieteryjnie trzymając dłonie
na moich biodrach. – Nie zakładaj za wysokich butów, uwielbiam Cię taką
malutką.
-Spadaj. – Uderzyłam go lekko w tors.
-Oh, co za ból. – Wydał syk. – Taka mała, a bije jak
bokser. – Dodał ledwo oddychając.
-Wal się. – Mruknęłam mierząc go wzrokiem. Przyciągnął
mnie do siebie mocniej i pocałował namiętnie.
-Kocham Cię. – Uśmiechnął się gładząc mój policzek.
-Wiem. – Odparłam pewnie podziwiając jego błękitne
tęczówki.
***
-Mogę? – Zapytałem podając rękę Julii. Uśmiechnęła się i
wsunęła mi swoją delikatną rękę pod ramie ruszając ze mną ku restauracji. Cała
sala mieniła się od ogromnej ilości przyciemnionych świateł, świec i
kryształowej zastawy. W tle cichutko grała świąteczna, nastrojowa muzyka.
Wszyscy wyglądali elegancko stojąc w skupisku i rozmawiając ze sobą.
Przedstawiłem Julię najważniejszym osobą w mojej firmie i tak jak się
spodziewałem, wszyscy byli nią oczarowani. Pękałem z dumy, że kobieta, która
stoi tuż obok mnie nie dość, że jest piękna i elegancka to wykazuje się
ogromnym poczuciem humoru i bez problemu rozmawia ze wszystkimi gośćmi, którzy
jak zaczarowani śmieli się z jej dowcipów i życiowych historyjek. Chodziła od
jednej grupki osób do drugich częstując ich tą samą porcją zabawy, co
poprzednich, którzy z utęsknieniem za nią patrzyli. Dobrze, że Julia nie
pracuje w mojej firmie, bo chyba z zazdrości nie zniósłbym tych wszystkich
wygłodniałych oczu samców alfa.
-Ian Somerhalder. Największa szycha w firmie, prawda? – Usłyszałem
za sobą męski, głęboki głos. Obejrzałem się przez ramie i zauważyłem mężczyznę
mojego wzrostu. – Joseph Morgan, prezes Simson Company z Karoliny Północnej.
-Miło mi, mnie już Pan zna. – Uśmiechnąłem się podając
dłoń.
-Owszem i nie bez przyczyny tutaj jestem. Przyjechałem na
święta do rodziny i postanowiłem przy okazji załatwić sprawy biznesowe, a wiele
o Panu słyszałem.
-Miło mi to słyszeć, może usiądziemy? Pójdę tylko po moją
partnerkę. – Uśmiechnąłem się wskazując stolik. – Kochanie, chodź ze mną. – Szepnąłem
na ucho Julii, która akurat rozmawiała z kimś przy szwedzkim bufecie.
Usiedliśmy razem naprzeciwko Josepha.
-To Joseph Morgan prezes firmy z Karoliny Północnej, a to
moja partnerka Julia.
-Dobry wieczór, miło mi Pana poznać. – Uśmiechnęła się.
-Właśnie mówiłem Panu Ianowi o tym, że przyleciałem tutaj
przedstawić moją ofertę współpracy. Bardzo mi przykro, że robimy to na
świątecznym przyjęciu, które powinno być dalekie od spraw biznesowych, ale
jestem akurat w pobliżu i postanowiłem spróbować ubić targu.
-Zamieniam się w słuch. – Odpowiedziałem patrząc na niego
uważnie.
-Mieszkam oraz pracuje w niewielkim, portowym miasteczku
New Bern. Nad jeziorem jest piękny plac, totalnie pusty i nieużytkowany.
Zainteresowałem się już nim jakiś czas temu, nie ma tam żadnej zagrożonej
roślinności ani nietypowej fauny, a więc nic nie stoję na przeszkodzie, aby
zaaranżować to miejsce.
-Jaki ja mam w tym udział?
-Chciałbym, aby to Pan nabył to miejsce w swoje
użytkowanie, postawił tam piękny, ale nie za bardzo rzucający się w oczy hotel
utrzymany w stylu żeglarskim, a ja go oczywiście kupię za naprawdę dobrą cenę.
Nie mam limitu pieniędzy, jestem otwarty na wszelkie pomysły.
-Jaki jest haczyk?
-Właściciel żąda bardzo dużo pieniędzy za to miejsce, ale
sądzę, że kiedy znajdzie się kupiec z innej części naszego kontynentu znacznie
opuści cenę.
-Czy mam czas do zastanowienia się? Firmę prowadzę razem
z moim bratem i chciałbym, aby ta decyzja była wspólna.
-Oczywiście, tutaj jest moja wizytówka, proszę się ze mną
skontaktować i mam nadzieję, że ubijemy razem interes.
***
Stałam na tarasie lokalu z Iana marynarką na ramionach.
Zegar wskazywał już prawie jedenastą w nocy i zmęczenie brało nade mną górę.
Musiałam złapać trochę świeżego powietrza i pod regenerować siły.
-Cześć.
-Chace? – Odwróciłam się. – Kiedy przyjechałeś?
-Niedawno, prosto z delegacji. Szukałem Iana, powiedzieli
mi, że jest tutaj z Tobą.
-Był, ale miał pilny telefon i wrócił do środka. Dawno
się nie widzieliśmy.
-Owszem. – Podszedł do mnie opierając się o barierki. –
Musiałem ułożyć sobie kilka spraw.
-Rozumiem. – Szepnęłam patrząc przed siebie.
-Pięknie wyglądasz. – Powiedział po chwili milczenia.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi poprawiając marynarkę. – Posłuchaj, chciałbym
wyjaśnić sytuacje między nami…
-Nie musisz. – Przerwałam mu. – Nie mam żalu, pretensji
ani pytań bez odpowiedzi.
-Zależy mi na Tobie i jeżeli nie mogę Cię mieć tak jak ma
Cię mój brat, chce żebyśmy byli przyjaciółmi.
-Jesteśmy i to się nie zmieni nawet biorąc pod uwagę
fakt, że jestem z Twoim bratem, ale proszę, szanuj nasz związek, nie chce żadnych
kłopotów, niedomówień i rodzinnych sporów.
-Szanuję. Mój brat zasługuje na kogoś takiego jak Ty. To
dobry facet, trochę zagubiony, ale szaleńczo w Tobie zakochany. Życzę Wam jak
najlepiej, naprawdę.
-Cieszę się. To wiele dla mnie znaczy. Lubię Cię i traktuje
jak brata. Już dawno tak było i nawet, jeżeli nie byłabym z Twoim bratem, z
Tobą także bym nie była. Szkoda mi tego, co nas łączy, tej przyjaźni, oddania i
zaufania.
-Dlaczego mi to mówisz?
-Po prostu chce żebyś wiedział, że Ian nie jest winny temu,
że „nam” się nie udało. Ja i ty, my, nigdy nie mieliśmy prawa bytu, ale życzę
Ci wszystkiego, co najlepsze i wierzę, że w końcu i ty znajdziesz miłość
swojego życia.
-Dziękuje. – Uśmiechnął się delikatnie, wyraźnie
zmieszany. Przytuliłam go mocno kładąc głowę na jego ramieniu. – Zawsze możesz
na mnie liczyć, wiesz?
-Wiem. Ty na mnie też. – Odparł cicho przytulając mnie
mocniej.
***
-Jestem taka zmęczona. – Ziewałam kładąc się do łóżka.
Ian siedział jak zwykle ubrany do połowy z laptopem na kolanach. – Ty nie?
-Tylko troszkę, ale jeżeli nie sprawdzę tego Morgana, nie
zasnę spokojnie. – Odparł patrząc w laptopa.
-Pracoholik. – Podsumowałam opierając głowę o jego ramie.
– Dowiedziałeś się czegoś niepokojącego?
-Właśnie nie, wszystko jest piękne i klarowne. – Westchnął.
– Jak się bawiłaś na przyjęciu?
-Cudownie. – Odparłam ponownie ziewając. – Genialni
ludzie, ale nie wszyscy. Jednak czas jak najbardziej udany. Dlaczego Candice
nie było?
-Nie mam pojęcia, wyjechała chyba do rodziny. – Wzruszył
ramionami. – Dziwne, że mój brat się pojawił, miało go nie być.
-Tak? Jednak był. – Zaśmiałam się.
-Może przyjechał specjalnie dla Ciebie? – Zapytał z
przekąsem.
-Słucham? – Podniosłam się. – Co to ma znaczyć?
-Widziałem Was na tarasie. – Wziął głębszy oddech
zamykając laptopa. – W romantycznym uścisku. – Dodał.
-To nie tak. Rozmawialiśmy i powiedziałam mu, że nawet
jakbym nie była z Tobą on i tak nie miałby szans.
-Co on na to?
-Przyjął to na klatę aczkolwiek ze smutkiem w oczach,
dlatego go przytuliłam i powiedziałam mu, że może zawsze na mnie liczyć, ale tylko,
jako przyjaciel.
-Naprawdę tak mu powiedziałaś? – Spojrzał na mnie.
-Owszem. – Uśmiechnęłam się całując go w policzek. –
Wszystko pod kontrolą, a teraz przytul mnie i idziemy spać. – Przeciągnęłam się
kładąc na bok. Przywarł do mnie cały ciałem całując w czubek głowy.
-Dobranoc królewno.