sobota, 15 października 2016

37.

Zielona suknia wisiała na wieszaku czekając aż w końcu ją założę. Siedziałam w szlafroku na łóżku patrząc przed siebie. Rozmowa z Panią Evelyn dała mi do myślenia. Ślub? Dzieci? Kurczę, wszystko to wydawało mi się takie odległe, nigdy głębiej o tym nie myślałam. Jasne, wiedziałam, że w końcu przyjdzie ten czas na mnie, ale nigdy przenigdy nie siedziałam i tego nie planowałam. Teraz – marzę o pięknej białej sukni, cudownym ślubie i ciąży. Czemu naszło mnie to tak nagle?
-Nie ubierasz się? – Zapytał Ian wchodząc do pokoju i zapinając koszulę.
-Zaraz się ubiorę. – Uśmiechnęłam się delikatnie poprawiając loki. –Jestem trochę zmęczona, to wszystko.
-Może chcesz zostać w domu? – Kucnął obok mnie. – Nie musimy tam iść.
-Daj spokój, chcesz żeby te piękne loki się zmarnowały? – Zaśmiałam się poprawiając jego kołnierz. – Odzyskam tam siły, na pewno.
-Jesteś pewna? – Spojrzał na mnie z dołu i miałam wrażenie, że zakochuje się w nim ponownie. Jego błękitne oczy były teraz jakby ciemniejsze i roztapiałam się patrząc w nie. Uśmiechnęłam się całując jego delikatne usta.
-Na sto procent. – Odpowiedziałam wstając. Zamknęłam drzwi do pokoju i rozwiązałam szlafrok. – Zapniesz mi sukienkę? – Zapytałam stojąc tyłem ściągając ją z wieszaka. Wsunęłam się w nią delikatnie i poczułam ciepły oddech Iana na moim ramieniu. Pocałował je delikatnie i powoli zasunął błyskawiczny zamek. Objął mnie w pasie muskając szyję.
-Wyglądasz zjawiskowo.
-Dziękuje. – Uśmiechnęłam się skradając mu buziaka. – Za ile wychodzimy?
-Masz jeszcze jakieś piętnaście minut. – Podał mi swój czarny krawat. – Czyń powinność, kochanie.
-Czy to nie jest już ten czas, w którym powinieneś nauczyć się to robić? – Zaśmiałam się wiążąc pętelkę.
-Umiem to robić, ale wole, kiedy robisz to Ty. Lubię patrzeć, z jakim skupieniem coś robisz. – Uśmiechnął się kokieteryjnie trzymając dłonie na moich biodrach. – Nie zakładaj za wysokich butów, uwielbiam Cię taką malutką.
-Spadaj. – Uderzyłam go lekko w tors.
-Oh, co za ból. – Wydał syk. – Taka mała, a bije jak bokser. – Dodał ledwo oddychając.
-Wal się. – Mruknęłam mierząc go wzrokiem. Przyciągnął mnie do siebie mocniej i pocałował namiętnie.
-Kocham Cię. – Uśmiechnął się gładząc mój policzek.
-Wiem. – Odparłam pewnie podziwiając jego błękitne tęczówki.

***

-Mogę? – Zapytałem podając rękę Julii. Uśmiechnęła się i wsunęła mi swoją delikatną rękę pod ramie ruszając ze mną ku restauracji. Cała sala mieniła się od ogromnej ilości przyciemnionych świateł, świec i kryształowej zastawy. W tle cichutko grała świąteczna, nastrojowa muzyka. Wszyscy wyglądali elegancko stojąc w skupisku i rozmawiając ze sobą. Przedstawiłem Julię najważniejszym osobą w mojej firmie i tak jak się spodziewałem, wszyscy byli nią oczarowani. Pękałem z dumy, że kobieta, która stoi tuż obok mnie nie dość, że jest piękna i elegancka to wykazuje się ogromnym poczuciem humoru i bez problemu rozmawia ze wszystkimi gośćmi, którzy jak zaczarowani śmieli się z jej dowcipów i życiowych historyjek. Chodziła od jednej grupki osób do drugich częstując ich tą samą porcją zabawy, co poprzednich, którzy z utęsknieniem za nią patrzyli. Dobrze, że Julia nie pracuje w mojej firmie, bo chyba z zazdrości nie zniósłbym tych wszystkich wygłodniałych oczu samców alfa.
-Ian Somerhalder. Największa szycha w firmie, prawda? – Usłyszałem za sobą męski, głęboki głos. Obejrzałem się przez ramie i zauważyłem mężczyznę mojego wzrostu. – Joseph Morgan, prezes Simson Company z Karoliny Północnej.
-Miło mi, mnie już Pan zna. – Uśmiechnąłem się podając dłoń.
-Owszem i nie bez przyczyny tutaj jestem. Przyjechałem na święta do rodziny i postanowiłem przy okazji załatwić sprawy biznesowe, a wiele o Panu słyszałem.
-Miło mi to słyszeć, może usiądziemy? Pójdę tylko po moją partnerkę. – Uśmiechnąłem się wskazując stolik. – Kochanie, chodź ze mną. – Szepnąłem na ucho Julii, która akurat rozmawiała z kimś przy szwedzkim bufecie. Usiedliśmy razem naprzeciwko Josepha.
-To Joseph Morgan prezes firmy z Karoliny Północnej, a to moja partnerka Julia.
-Dobry wieczór, miło mi Pana poznać. – Uśmiechnęła się.
-Właśnie mówiłem Panu Ianowi o tym, że przyleciałem tutaj przedstawić moją ofertę współpracy. Bardzo mi przykro, że robimy to na świątecznym przyjęciu, które powinno być dalekie od spraw biznesowych, ale jestem akurat w pobliżu i postanowiłem spróbować ubić targu.
-Zamieniam się w słuch. – Odpowiedziałem patrząc na niego uważnie.
-Mieszkam oraz pracuje w niewielkim, portowym miasteczku New Bern. Nad jeziorem jest piękny plac, totalnie pusty i nieużytkowany. Zainteresowałem się już nim jakiś czas temu, nie ma tam żadnej zagrożonej roślinności ani nietypowej fauny, a więc nic nie stoję na przeszkodzie, aby zaaranżować to miejsce.
-Jaki ja mam w tym udział?
-Chciałbym, aby to Pan nabył to miejsce w swoje użytkowanie, postawił tam piękny, ale nie za bardzo rzucający się w oczy hotel utrzymany w stylu żeglarskim, a ja go oczywiście kupię za naprawdę dobrą cenę. Nie mam limitu pieniędzy, jestem otwarty na wszelkie pomysły.
-Jaki jest haczyk?
-Właściciel żąda bardzo dużo pieniędzy za to miejsce, ale sądzę, że kiedy znajdzie się kupiec z innej części naszego kontynentu znacznie opuści cenę.
-Czy mam czas do zastanowienia się? Firmę prowadzę razem z moim bratem i chciałbym, aby ta decyzja była wspólna.
-Oczywiście, tutaj jest moja wizytówka, proszę się ze mną skontaktować i mam nadzieję, że ubijemy razem interes.

***

Stałam na tarasie lokalu z Iana marynarką na ramionach. Zegar wskazywał już prawie jedenastą w nocy i zmęczenie brało nade mną górę. Musiałam złapać trochę świeżego powietrza i pod regenerować siły.
-Cześć.
-Chace? – Odwróciłam się. – Kiedy przyjechałeś?
-Niedawno, prosto z delegacji. Szukałem Iana, powiedzieli mi, że jest tutaj z Tobą.
-Był, ale miał pilny telefon i wrócił do środka. Dawno się nie widzieliśmy.
-Owszem. – Podszedł do mnie opierając się o barierki. – Musiałem ułożyć sobie kilka spraw.
-Rozumiem. – Szepnęłam patrząc przed siebie.
-Pięknie wyglądasz. – Powiedział po chwili milczenia. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi poprawiając marynarkę. – Posłuchaj, chciałbym wyjaśnić sytuacje między nami…
-Nie musisz. – Przerwałam mu. – Nie mam żalu, pretensji ani pytań bez odpowiedzi.
-Zależy mi na Tobie i jeżeli nie mogę Cię mieć tak jak ma Cię mój brat, chce żebyśmy byli przyjaciółmi.
-Jesteśmy i to się nie zmieni nawet biorąc pod uwagę fakt, że jestem z Twoim bratem, ale proszę, szanuj nasz związek, nie chce żadnych kłopotów, niedomówień i rodzinnych sporów.
-Szanuję. Mój brat zasługuje na kogoś takiego jak Ty. To dobry facet, trochę zagubiony, ale szaleńczo w Tobie zakochany. Życzę Wam jak najlepiej, naprawdę.
-Cieszę się. To wiele dla mnie znaczy. Lubię Cię i traktuje jak brata. Już dawno tak było i nawet, jeżeli nie byłabym z Twoim bratem, z Tobą także bym nie była. Szkoda mi tego, co nas łączy, tej przyjaźni, oddania i zaufania.
-Dlaczego mi to mówisz?
-Po prostu chce żebyś wiedział, że Ian nie jest winny temu, że „nam” się nie udało. Ja i ty, my, nigdy nie mieliśmy prawa bytu, ale życzę Ci wszystkiego, co najlepsze i wierzę, że w końcu i ty znajdziesz miłość swojego życia.
-Dziękuje. – Uśmiechnął się delikatnie, wyraźnie zmieszany. Przytuliłam go mocno kładąc głowę na jego ramieniu. – Zawsze możesz na mnie liczyć, wiesz?
-Wiem. Ty na mnie też. – Odparł cicho przytulając mnie mocniej.

***

-Jestem taka zmęczona. – Ziewałam kładąc się do łóżka. Ian siedział jak zwykle ubrany do połowy z laptopem na kolanach. – Ty nie?
-Tylko troszkę, ale jeżeli nie sprawdzę tego Morgana, nie zasnę spokojnie. – Odparł patrząc w laptopa.
-Pracoholik. – Podsumowałam opierając głowę o jego ramie. – Dowiedziałeś się czegoś niepokojącego?
-Właśnie nie, wszystko jest piękne i klarowne. – Westchnął. – Jak się bawiłaś na przyjęciu?
-Cudownie. – Odparłam ponownie ziewając. – Genialni ludzie, ale nie wszyscy. Jednak czas jak najbardziej udany. Dlaczego Candice nie było?
-Nie mam pojęcia, wyjechała chyba do rodziny. – Wzruszył ramionami. – Dziwne, że mój brat się pojawił, miało go nie być.
-Tak? Jednak był. – Zaśmiałam się.
-Może przyjechał specjalnie dla Ciebie? – Zapytał z przekąsem.
-Słucham? – Podniosłam się. – Co to ma znaczyć?
-Widziałem Was na tarasie. – Wziął głębszy oddech zamykając laptopa. – W romantycznym uścisku. – Dodał.
-To nie tak. Rozmawialiśmy i powiedziałam mu, że nawet jakbym nie była z Tobą on i tak nie miałby szans.
-Co on na to?
-Przyjął to na klatę aczkolwiek ze smutkiem w oczach, dlatego go przytuliłam i powiedziałam mu, że może zawsze na mnie liczyć, ale tylko, jako przyjaciel.
-Naprawdę tak mu powiedziałaś? – Spojrzał na mnie.
-Owszem. – Uśmiechnęłam się całując go w policzek. – Wszystko pod kontrolą, a teraz przytul mnie i idziemy spać. – Przeciągnęłam się kładąc na bok. Przywarł do mnie cały ciałem całując w czubek głowy.
-Dobranoc królewno.