19 październik.
-Marzenia? Każdy ma
marzenia. – Uśmiechnęła się patrząc na mnie uważnie.
-Ja nie mam marzeń.
– Powiedziałem pewnie obserwując jej twarz.
-Nie prawda.
Wszyscy mamy marzenia, ale często wydaje nam się, że są one nie do osiągnięcia
i wykluczamy je z listy.
-Buja Pani w
obłokach.
-Możliwe. – Odparła.
– Jednak nie uważam, że jest to coś złego. Jak Pan uważa?
-Uważam, że trzeba
twardo stąpać po ziemi.
-A ja uważam, że
czasami dobrze jest być ponad smutną rzeczywistością i uciekać w marzenia czy snucie
planów, łapać wiatr w żagle i rozwijać swoje skrzydła. Trochę mniej
„dorosłości”, a więcej fantazji proszę Pana. – Uśmiechnęła się szeroko.
-Halo, ziemia. – Paul pomachał mi ręką przed oczami. –
Mówiłem do Ciebie.
-Wybacz, zamyśliłem się. – Przetarłem oczy prostując się
na krześle. – O czym rozmawialiśmy?
-Raczej powiedz mi, o czym tak namiętnie myślałeś. – Powiedział
z przekąsem.
-O jednej inwestycji, ale jeszcze wam nie zdradzę mojego
szatańskiego planu. – Skłamałem uśmiechając się.
-Przepraszam za spóźnienie. – Do gabinetu wpadła Candice.
– Co to za kobieta, która otworzyła mi drzwi?
-Julia. – Odparłem. – Zajmuję się moimi dziećmi i mieszka
tutaj.
-Mieszkasz w jednym domu z obcą kobietą? – Spojrzała na
mnie karcąco.
-Nie jest obca. – Zauważył Paul. – Zajmuje się
dzieciakami sporo czasu.
-Poza tym to chyba moja sprawa. – Spojrzałem na nią. –
Zajmijmy się tym, co istotne, masz projekty?
-Tak. – Powiedziała siadając i wyciągając dokumenty. –
Budynek przy pięćdziesiątej czwartej stoi pusty od wielu lat. Rozglądnęłam się
w budynku pomimo zakazu wstępu i po okolicy. Wyjątkowo przytulnie i czysto.
Spokojnie można by było zrobić tam cztery spore mieszkania.
-To, że jest przytulnie i czysto nie znaczy, że się to
opłaca. – Powiedział Paul.
-Myślę, że właśnie, ze względu na okolice te mieszkania
poszłyby jak ciepłe bułeczki. – Powiedziała
Candice patrząc na mnie. Po chwili rozległo się pukanie.
-Proszę.
-Dzień dobry. – Wychyliła się Julia. Ubrana w sukienkę w
paski idealnie podkreślającą jej figurę i białe trampki. – Potrzebują państwo
czegoś? Kawy, herbaty?
-Kawę. – Uśmiechnął się Paul.
-Dla mnie też. – Powiedziała Accola chłodno mierząc ją
wzrokiem. Napotkałem spojrzenie Julii, które przeszyło mnie całkowicie.
-Dla mnie też. – Uśmiechnąłem się widząc jej uśmiech.
-Kochana. – Stwierdził Paul, kiedy zamknęła za sobą po
cichu drzwi.
-Bez przesady, to jej obowiązek. – Powiedziała blondynka
patrząc w papiery.
-Nie, ona jest tutaj od pilnowania dzieci. Całą resztą
zajmuje się z własnego, dobrego serca. – Warknąłem w stronę dziewczyny, która
już nie odezwała się słowem.
***
-Sarah, no cześć. – Odebrałam telefon wchodząc do kuchni.
– Co tam powiesz?
-Mam zlecenie w Chicago! – Pisnęła do telefonu. –Spotkamy
się?
-No jasne! – Ucieszyłam się. – Kiedy przylatujesz?
-W następnym tygodniu, dam znać Ci jeszcze dokładniej.
Jak tam w nowym domu?
-Cudownie. Zresztą sama się przekonasz. – Zaśmiałam się
wyciągając filiżanki z szafki.
-A szef? Jaki jest?
-Przystojny. Sympatyczny i dość…sztywny. Typowy facet
przed czterdziestką, z trójką dzieci i rozwodnik. Wiesz, stereotypowo. – Śmiałam
się. – Kończę, bo muszę zanieść kawę. Jesteśmy w kontakcie! – Powiedziałam rozłączając
się.
-Więc jestem przystojny, sympatyczny, ale sztywny? – Usłyszałam
za sobą, zamarłam. – Typowy facet przed czterdziestką? – Dodał po chwili.
-Znaczy… - odwróciłam się zakłopotana. – Nie na pewno ma
pan inne zdanie.
-Mam takie samo zdanie. – Zaśmiał się po chwili widząc
moją minę.
-Kawa gotowa. – Zmieniłam szybko temat wskazując na tacę
na blacie.
-Wezmę ją dla moich sympatycznych, ale sztywnych gości. –
Puścił mi oczko i wyszedł z kuchni. Roześmiałam się sama do siebie, może jednak
nie jest aż tak sztywny? Zegar wskazywał już dwunastą, a dziewczyny dalej spały
jak zabite. Przygotowałam im szybkie śniadanie mając nadzieję, że Meg lubi to samo,
co Becky i z tacą w dłoni pomaszerowałam do góry. Zapukałam po cichu do pokoju,
ale nikt się nie odezwał. Weszłam do środka. Dziewczyny spały smacznie zwinięte
w kłębek. Postawiłam śniadanie na stoliku obok ich łóżka i po cichu wyszłam z
pokoju.
-A Ty, co się tak szwendasz? – Usłyszałam schodząc po
schodach, przestraszona podskoczyłam tracąc równowagę. – Co Ty piłaś? – Zaśmiał
się Chace łapiąc mnie.
-Strasz mnie więcej głupcze! – Skarciłam go.
-Halo, jestem bohaterem. Złapałem Cię jak na mnie
leciałaś! – Powiedział oburzony puszczając mnie.
-Nie leciałam na Ciebie tylko ze schodów, nie schlebiaj
sobie. – Machnęłam ręką wymijając go. – Twój brat jest w gabinecie.
-Tak wiem, byłem tam przed chwilą, jednak marzę o kawie…-
powiedział patrząc na mnie słodko.
-Mam Ci ją niby zrobić?
-Poproszę?
-Dobra. – Wywróciłam oczami wchodząc do kuchni. – Twój
brat pod słyszał dziś moją rozmowę z przyjaciółką. Nazwałam go sztywniakiem
przed czterdziestką. Myślisz, że mnie za to wyleje?
-Myślę, że nie. – Zaśmiał się obserwując mnie.
-Czy Ty patrzysz mi na tyłek? – Odwróciłam się w jego stronę
mierząc wzrokiem.
-Jestem tylko facetem! Mam problem z patrzeniem w oczy,
kiedy jakaś laska chodzi przy mnie w tak krótkiej sukience. Sorry! – Podniósł
ręce w górę, na co roześmiałam się.
-Jesteś głupszy niż ustawa przewiduje. – Skwitowałam
stawiając przed nim filiżankę na spodeczku. – Smacznego.
-Dziękuje o Pani. Idę do mojej wyroczni. – Pocałował mnie
w policzek i wyszedł z kuchni. Pokręciłam głową i w tym samym momencie
usłyszałam dzwonek do drzwi. Po otwarciu drzwi ujrzałam uśmiechniętą mulatkę.
-Cześć. – Uśmiechnęła się w moim kierunku.
-Proszę. – Otworzyłam szerzej drzwi. – Pan Ian jest w
gabinecie.
-Sam? – Zapytała ściągając płaszczyk.
-Nie. Pan Paul, Chace i jakaś blondynka.
-A to poczekam aż skończą. – Uśmiechnęła się.
-Zrobić Pani kawę, herbatę? – Spojrzałam na nią idąc do
kuchni.
-Hej. Mów mi Bonnie, jaka ja tam Pani. – Zaśmiała się
siadając przy wysepce.
-W takim razie Bonnie, czego się napijesz? – Uśmiechnęłam
się.
-Herbaty.
***
-Dobra jak to wszystko to widzimy się jutro w firmie.
Lecę, bo pewnie Pheobe już na mnie czeka. Podrzucić Cię? – Paul spojrzał na
Candice
-Nie, przyjechałam samochodem. – Powiedziała zbierając
dokumenty do teczki. – Do zobaczenia jutro.
-Na razie. – Powiedział Chace przeglądając jakieś kartki.
Odprowadziłem Paula i Candice do drzwi i wróciłem do gabinetu.
-Myślę, że już na dziś wystarczy. – Spojrzałem na brata
zamykając swój laptop. –Zadzwonię do mamy, bo dzwoniła do mnie. – Zakomunikowałem
bardziej do siebie i wykręciłem numer mojej rodzicielki. – Cześć mamo,
pracowałem i nie mogłem odebrać. Coś się stało? Dzieci dokazują?
-Nie synku. Chciałam się zapytać czy mogą zostać u mnie
jeszcze dwie noce.
-Nie męczą Cię? Jeżeli one chcą to oczywiście. – Powiedziałem
opierając się o biurko.
-Nie, są kochane. Może dziewczynki będą chciały jeszcze
przyjechać? Zapytaj je i poproś Julię, aby podrzuciła ubrania dla Bells i
Sebastiana.
-Dobrze mamo, porozmawiam z nią. Jesteśmy w kontakcie,
kocham Cię. – Rozłączyłem się. – Stary zgłodniałem, chodź do kuchni.
-Jakoś ten projekt mi się nie podoba. – Powiedział pod
nosem i wstał po chwili. W drodze do kuchni usłyszeliśmy głośne śmiechy. W
kuchni w najlepsze Bonnie i Julia piły herbatę i śmiały się w głos.
-Paniom co tak wesoło? – Zapytałem całując przyjaciółkę w
policzek.
-A tak sobie rozmawiamy. – Powiedziała chichocząc.
-Obiad? – Chace spojrzał na Julię.
-Zapomniałam! – Zakryła usta dłonią.
-Dobra, zamówimy coś. – Powiedziałem widząc jej
przerażenie na twarzy. – Mała odskocznia od garów. – Puściłem jej oczko
wyciągając swoją komórkę.
***
-Candice wynalazła jakiś opuszczony budynek i twierdzi,
że mieszkania by się tam sprzedawały jak tanie bułeczki. – Powiedziałem patrząc
na Bonnie.
-Paul uważa natomiast, że budynek jest za bardzo oddalony
od centrum i nie będzie zainteresowania. – Dodał mój brat przeglądając
dokumenty.
-Sama nie wiem. Wiesz to zależy od tego jak te mieszkania
będą wyglądać i w ogóle. Decyzja jest trudna.
-A ja myślę, o ile mogę się wtrącić, że coraz więcej
ludzi marzy o życiu poza miejskim gwarem. Piękne, spokojne otoczenie.
Sympatyczni sąsiedzi, kawałek trawki i ławeczka. Coraz częściej słyszy się o
nagonce na ekologię i tak dalej. Ludzie bzikują i zmieniają dotychczasowy tryb
życia. Uważam, że blondynka ma rację. – Uśmiechnęła się Julia siedząc obok mnie
na kanapie.
-Może powinieneś wziąć ją na swoją prawą rękę? – Zaśmiał
się Chace. – Taki świeży umysł zawsze jest pożądany.
-Wole zajmować się dziećmi. – Zaczęła się śmiać.
-Myślę, że Julia ma dużo racji. – Wtrąciła Bonnie
oglądając zdjęcie. – Spójrzcie. – Rozłożyła zdjęcia na stoliku. – Całą elewacje
zrobić w delikatnych, jasnych barwach. Powiększyć niewiele balkony. Przed
budynkiem zrobić porządek, zasiać trawę, postawić ławkę. Całość ogrodzić, a w
tym miejscu postawić budkę z ochroniarzem, który byłby odpowiedzialny za
szlaban oddzielający osiedle od drogi. Strzeżone, skromne…
-Nie drogie. – Dodała Julia. – Można byłoby wprowadzić to
osiedle na „rynek”, jako miejsce przeznaczone głównie dla osób starszych
chcących uciec od miejskiej duszności. Niewielki procent zniżki, ale jak
wiadomo reklama dźwignią handlu.
-Kurczę. – Powiedział Chace prostując plecy. – Dobrze
mówią. Widzę to wizualnie i to naprawdę może się sprzedać.
-Muszę się z tym przespać, ale dzięki Wam za pomoc. –
Uśmiechnąłem się do dziewczyn. – Jutro powiem o planach Paulowi i zobaczę jak
on się będzie na to zapatrywał.
-Candice na pewno będzie miała jakiś problem. – Zaśmiała
się Bonnie wstając z kanapy. – Lecę do siebie, muszę zrobić jeszcze kilka
rzeczy. Trzymajcie się. – Pocałowała Julię w policzek, a potem mnie i mojego
brata.
-Dobranoc. – Krzyknęliśmy za nią zgodnie.
-Też będę się zbierać do łóżka, jestem padnięta. – Julia
ziewnęła słodko przeciągając się.- Dobranoc. – Uśmiechnęła się do nas wychodząc
z salonu.