Cóż mówią, że Święta to magiczny czas. Niestety moje w tym roku są przepełnione ogromnym smutkiem i żalem. Bliska mi osoba jest w ciężkim stanie i kładę wszelkie modlitwy u stóp Boga, aby to przetrwać. Zaniedbałam opowiadanie przez brak czasu, przepraszam. Mam nadzieję, że życie pozwoli mi tu wrócić w nowym roku z dawką czegoś nowego i świeżego. Życzę Wam radosnych, spokojnych i ciepłych świąt oraz zdrowia, bo przekonałam się, że bez niego, ani rusz oraz szczęśliwego Nowego Roku!
niedziela, 25 grudnia 2016
niedziela, 20 listopada 2016
42.
26 marca.
Każdy dzień upływał tak samo. Zrozumiałem, że tylko
whisky może podnieść mnie na duchu. Dzieci są od tygodnia u swojej matki, Julia
zapewne siedzi u swojej siostry, a ja w końcu mam święty spokój. Nikt mi nie
matkuje, nikt się nie wymądrza i nikt nie narzuca mi swoich mądrości. Tylko ja
i moje cztery ściany. Zerknąłem na zegar, za chwilę będzie trzynasta. Jak ten
czas szybko leci. Napełniłem kolejną szklankę i usłyszałem jak drzwi frontowe
zamykają się z hukiem.
-Julia to Ty? – Krzyknąłem.
-Chciałbyś, co? – Usłyszałem głos brata, który stanął w
drzwiach.
-Nie. – Mruknąłem przeglądając papiery. – Czego chcesz?
Coś w firmie?
-Żartujesz sobie? – Zaśmiał się sucho wchodząc w głąb
pomieszczenia. – Gdzie Julia?
-Nie wiem, nie sprawdzam jej, pewnie u Jess skoro w domu
jej nie ma. – Machnąłem ręką patrząc w laptopa. – Zadzwoń do niej, jeżeli
czegoś potrzebujesz.
-Wiem gdzie ona jest i wiem, co robi.
-To po jaką cholerę mnie o to pytasz? – Spojrzałem na
niego krzywo upijając łyk szkockiej.
-Ian, ona się pakuje i wyjeżdża. Co jej zrobiłeś?
-Myślę, że panikujesz. Julia nigdy by nie odeszła,
przestań.
-Czyżby? – Spojrzał na mnie siadając na fotelu. – Patrzę
na Ciebie i widzę obraz nędzy i rozpaczy. Teraz rozumiem decyzję Julii.
-Julia. Julia. Julia. Zakochałeś się czy co? – Burknąłem.
Boże, jak on mi działał na nerwy. – Jestem zajęty, więc gadaj, co chcesz i
wyjazd, nie mam czasu na rodzinne spotkania.
-Stary. Czyś Ty na głowę upadł? – Podniósł głos, co
zdarzało mu się raczej często. – Twoja narzeczona wyszła z domu sześć dni temu,
a Ty nawet nie zainteresowałeś się gdzie ona jest? Ona wyjeżdża Ian, rozumiesz?
Odeszła od Ciebie. – Patrzyłem na niego jak na wariata. Julia odeszła?
Niemożliwe. Przecież rozmawialiśmy niedawno. Boże, kiedy to było? Skupiłem się
bardziej i nie byłem w stanie przypomnieć sobie naszej ostatniej rozmowy. „Nasze życie to piekło, nie mam już na to
siły Ian. Kocham Cię, kocham Cię najbardziej na świecie i pragnę wierzyć w to,
że Ty kochasz mnie wciąż tak samo jak w grudniu, kiedy zaproponowałeś mi
małżeństwo.” Kocha mnie. W czym problem? „– Żegnaj Ian, kocham Cię.” Żegnaj Ian. Żegnaj. Żegnaj.
-Ian? Chłopie słyszysz, co ja do Ciebie mówię? – Z zadumy
wyrwał mnie głos mojego brata. Spojrzałem na niego oszołomiony. – Walisz
alkoholem na kilometr. Który to już dzień pijesz?
-Muszę do niej pojechać. – Wstałem nagle od biurka
strącając szklankę na podłogę. Wszystko wokół mnie zawirowało.
-Usiądź. – Poczułem silny uścisk mojego brata na
ramieniu. –Jesteś zalany.
-Zostaw mnie. – Warknąłem szarpiąc się. – Muszę jechać do
Julii i wybić jej ten głupi pomysł w głowy, rozumiesz?
-Ian…daj spokój…Julia już dawno…
-Muszę do niej jechać! – Krzyknąłem łapiąc go za kołnierz
marynarki. – Zawieź mnie do niej.
***
-Ian, Julii tu nie ma. – Mówiła Jess w kółko, kiedy
chodziłem po mieszkaniu.
-Jessica, nie kłam. – Krzyknąłem trzaskając drzwiami od
łazienki. – Gdzie jest Julia do cholery?
-Tłumacze Ci to kolejny raz. Wyjechała. Z samego rana.
Zawiozłam ją na lotnisko i tam się pożegnałyśmy.
-Ukrywasz ją? Naprawdę, robisz mi pod górę? – Spojrzałem
na nią mrużąc oczy. – Gdzie ona jest?
-Ian, wróć do domu jesteś totalnie nawalony. – Mówiła
spokojnie obserwując mnie. – Czas na Ciebie.
-Gdzie ona jest?! – Krzyknąłem trzaskając drzwiami od
sypialni. Narastał we mnie gniew. Potężny gniew.
-Zabierz go Chace, nie mam ochoty na tę szopkę. – Powiedziała
stając obok niego.
-Jaja sobie kurwa robisz? – Podszedłem do niej. – Gdzie
jest Julia do cholerny jasnej?!
-Wyjechała! – Krzyknęła popychając mnie na ścianę. –
Odeszła od Ciebie. Uciekła z Twojego domu, bo miała dość patrzenia na Twoją
pijacką mordę. Rozumiesz? Miała dość tego alkoholowego smrodu, Twojego
nieumytego, zarośniętego pyska. Miała dość takiego nędznego życia obok takiego
alkoholika jak Ty. Odeszła szukać lepszego życia z dala od faceta, który stoczył
się tak bardzo jak Ty. Podziękuj sobie. Idź napij się. Wznieś toast za
zniszczenie swojego życia, jej życia i życia swoich dzieci kretynie. Straciłeś
jedyną osobę, która mogła postawić Cię na nogach i uszczęśliwić Cię. Jesteś
zadowolony? Tego chciałeś? Takiego życia pragnąłeś dla swojej rodziny? Brawo.
Chociaż coś Ci w życiu wyszło! – Krzyczała patrząc mi w oczy. – Julia,
wyjechała. Jak najdalej od Ciebie i od tego piekła, a teraz wyjdź.
-Gdzie wyjechała? – Wyszeptałem nie mogąc zebrać w sobie
siły na mocniejszy głos.
-Wynoś się! – Wypchnęła mnie za drzwi. – Zniknij. – Dodała
zamykając drzwi na wszystkie spusty.
-Ian…-zaczął Chace idąc za mną do windy.
-Daj mi spokój, muszę się napić. – Burknąłem naciskając
guzik na parter.
***
Wieść o wyjeździe Julii bardzo szybko rozniosła się po
rodzinie. Każdy do mnie dzwonił. Każdy. Nie rozmawiałem z nikim. Zamknąłem się
w swoim gabinecie pogrążony w myślach. Patrzyłem na zdjęcie, które stało na
moim biurku. Dwa dni przed nowym rokiem. Julia stała na środku naszego ogrodu w
otoczeniu śniegu z ogromnym uśmiechem na twarzy.
-Chodź, zrobię Ci
zdjęcie. – Powiedziałem do Julii wychodząc na taras, kiedy blondynka rzucała
patyk psom.
-Ian, jestem
nieumalowana, daj spokój. – Powiedziała nadąsana naciągając na uszy czapkę.
-Kochanie,
wyglądasz jak zawsze cudownie. – Uśmiechnąłem się.
-Jasne, mówisz tak tylko,
dlatego, że chcesz wypróbować na mnie ten nowy aparat. – Zachichotała idąc w
moją stronę.
-Oh wcale tak nie
jest, Pani Somerhalder. – Zaśmiałem się puszczając do niej oczko.
-Jeszcze Pani
Morrison, proszę nie zabierać mi mojej tożsamości. – Powiedziała wyniośle
zarzucając mi ręce na kark.
-Nie mogę się doczekać,
kiedy to moje nazwisko będzie Pani nową tożsamością. – Uśmiechnąłem się całując
ją w czoło.
-Ja też. – Odparła
całując moje usta. – Jednak zdjęcia nie będzie, zapomnij. – Pokazała mi język
odwracając się z powrotem w stronę ogrodu.
-Wiesz…-zacząłem. –
Chciałem się Ciebie zapytać czy masz wolny wieczór.
-Wieczór? – Zapytała
odwracając się.
-Tak, ale
uświadomiłem sobie, że wieczór to zdecydowanie za mało i chciałem zapytać czy
masz może wolne całe swoje życie? – Uśmiechnąłem się zerkając na nią.
Roześmiała się wesoło, a ja zdążyłem uchwycić to na zdjęciu. Właśnie taką ją
kochałem.
___
Cześć! Ha, cieszę się, że wzbudziłam tyle sprzecznych emocji poprzednim rozdziałem. Tak miało być! Fajnie, że znaleźli się tacy czytelnicy, którzy linczowali Julię i tacy, którzy w 100% ją rozumieli. :) Jesteście super!
Cześć! Ha, cieszę się, że wzbudziłam tyle sprzecznych emocji poprzednim rozdziałem. Tak miało być! Fajnie, że znaleźli się tacy czytelnicy, którzy linczowali Julię i tacy, którzy w 100% ją rozumieli. :) Jesteście super!
środa, 16 listopada 2016
41.
11 lipca
Czasem przychodzi taki moment, że bez powodu w moich oczach
pojawiają się łzy. Początkowo wypływają z nich pojedyncze krople, które
ocierane zostają rękawem mojej ulubionej bluzy przesiąkniętej jego perfumami.
Strumyki, które po jakimś czasie zmieniają się w górskie potoki nie są już do
zatrzymania. Siedzę i zastanawiam się, dlaczego tak się dzieje. Przyciągam
kolana do klatki piersiowej by, choć trochę uspokoić dygoczące ciało. Opanowuje
łzy i dociera do mnie, że tęsknie. Tęsknie za jego oczami, uśmiechem, silnymi
ramionami - za Nim. Uświadamiam sobie, że tęsknota bez żadnych skrupułów zżera moje
serce. Świadomość tego, co utraciłam jest istotna, aż w końcu zaczyna boleć.
Odczuwam braki, widzę jak niedoskonała jestem i jak bardzo tęsknota wyżera ze
mnie życie. Upadam i nie podnoszę się. Leżę na samym dnie, bo tak lepiej, bo
wszystko ze mnie wypływa, bo jestem, a zarazem mnie nie ma. Już się nie staram,
nie ubiegam o więcej, nie emanuje ciepłem, nie darze miłością. Nie istnieje.
Już od dawna, jest tylko ciało i oczy, cholernie puste, przepełnione porażką
oczy. I już się nie podnoszę, nie walczę. To koniec. Widocznie taki był plan –
moje szczęście nigdy nie miało trwać wiecznie i nigdy niedane było mi
szczęśliwe zakończenie. Właśnie tak miało być. Namiastka radości i długie
tygodnie rozczarowania. Płacę cenę za przeszłość. Za moje życie. Za kłamstwa.
Kradzieże. Zatargi z policją. Narkotyki. Próby samobójcze. Za wszystko, co
zrobiłam źle. Za wszystko, co myślałam, że robiłam dobrze, ale teraz wiem, że
to i tak nie odpokutowało mojego życia. Właśnie tak miało być, a ja…muszę się z
tym pogodzić czy tego chcę czy nie.
-Jesteś tam
szczęśliwa? – Zapytała Bonnie dzwoniąc do mnie po dwóch miesiącach od
wyprowadzki. Odwróciłam się od morza i patrzyłam w stronę domu. Śnieżnobiałe
ściany. Brązowe ramy okien. Drewniany taras ozdobiony kwiatami wychodzący na
plażę. To wszystko, co teraz miałam.
-Czy szczęście jest
dla mnie? – Zapytałam w odpowiedzi. – Bonnie, wiesz jak jest. Moje szczęście
odeszło, jakiś czas temu. Nie mogę powiedzieć, że jestem super szczęśliwa, ale
mogę powiedzieć, że jestem spokojna. Zaznałam spokoju, ciszy i pogody ducha.
-Zamierzasz tu
wrócić? – Kolejne pytanie. Kolejne, cholernie trudne pytanie, które w kilka
sekund przewracało wszystko o sto osiemdziesiąt stopni.
-Nie wiem Bonnie,
za wcześnie na takie deklaracje. – Głos mi się załamał. – Odwiedzisz mnie
kiedyś?
-Postaram się,
obiecuję.
Odwiedziła razem z Becky i Alexem. Nie sądziłam, że moje
serce może tak bardzo pękać z radości. Dopiero widok blondynki i jej ukochanego
jak i widok mulatki uświadomił mi jak bardzo tęsknie za tym wszystkim, co
zostawiłam w Chicago. Patrzyłam ze łzami w oczach jak Bec bawi się w wodzie i
śmieje na całe gardło. Wzdychałam cicho za każdym razem, kiedy widziałam, z
jaką miłością w oczach patrzył na nią Alexander.
-Jest mi tak
strasznie przykro, że to wszystko się wydarzyło…-zaczęła Bonnie, kiedy piłyśmy
drinka leżąc na piasku.
-Niepotrzebnie,
przecież to nie Twoja wina, że tak wszystko się potoczyło.
-Owszem, ale…wiedziałam,
co się dzieje, a tylko całą tą sytuacje usprawiedliwiałam. Nie chciałam
dostrzec prawdy, która tak bardzo zraniła Ciebie i popchnęła Cię w kierunku
takiej, a nie innej decyzji.
-Chcesz powiedzieć,
że źle zrobiłam? – Spojrzałam na nią z wyrzutem. – Nie wiesz jak to wszystko wyglądało,
kiedy drzwi się zamykały. Nic nie wiesz. Co Ty byś zrobiła na moim miejscu?
-Nie wiem, naprawdę
nie wiem i mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała się przekonywać.
Czy zrobiłam dobrze? Szukałam odpowiedzi patrząc w morze.
Tylko ono tak bardzo mnie uspokajało i tylko ono kierowało mnie na tor
prawidłowych odpowiedzi. Spojrzałam na swój serdeczny palec gdzie jeszcze nie
tak dawno cudownie prezentował się pierścionek. Tak bardzo marzyłam o założeniu
białej sukni. Tak bardzo marzyłam o tych wszystkich ślubnych przygotowaniach.
Tak bardzo marzyłam o tym żeby powiedzieć „tak” w obliczu Boga mężczyźnie,
którego tak bardzo kochałam. Kochałam? Kocham nadal. Odkąd żyjemy na dwóch
innych kontynentach mam wrażenie, że moja miłość zamiast zmaleć stała się
jeszcze silniejsza, wręcz dusząca.
***
-Na pewno nie jesteś zmęczona? – Zapytałam swojej
przyjaciółki, kiedy od razu po przyjeździe z lotniska wyciągnęła mnie na
spacer.
-Jestem, ale tutaj jest tak pięknie, że byłabym głupia
jakbym spędziła czas w łóżku. – Zaśmiała się. – Opowiesz mi w końcu wszystko,
co się wydarzyło?
-Nie szkoda Ci tak pięknych widoków na tak poważne rozmowy?
– Zaśmiałam się zanurzając stopy w wodzie.
-Hej, po to przyleciałam. Słońce, widoki, drinki i chłopacy to na potem. – Puściła mi oczko. – Opowiedz mi wszystko. – Powiedziała z troską w głowie obejmując mnie ramieniem.
-Hej, po to przyleciałam. Słońce, widoki, drinki i chłopacy to na potem. – Puściła mi oczko. – Opowiedz mi wszystko. – Powiedziała z troską w głowie obejmując mnie ramieniem.
-Może najpierw Ty? Potrzebuje zebrać w sobie siłę na
takie otwarte wyznania…
-Dobrze. – Powiedziała zrezygnowana. – W pracy układa mi
się znakomicie, a wiesz, że żyję tylko tym.
-A jak w sferze uczuciowej?
-No wiesz…
-To, że jestem najbardziej cierpiącą osobą w chwili
obecnej po utraconej miłości to nie znak, że nie mogę pocieszyć się Twoim
szczęściem. – Uśmiechnęłam się patrząc w morze. – No mów, widzę, że ciśnie Ci
się na język…-zaśmiałam się zerkając na nią, a potem znowu w daleki horyzont.
-Ma na imię David. – Podjęła po chwili patrząc również
przed siebie. – Jest ode mnie kilka lat starszy i jest architektem wnętrz.
Poznaliśmy się przy wspólnym projekcie dla jednego z klientów. Zaprosił mnie na
kawę w celu omówienia spraw służbowych, a następnego dnia już na kolację,
prywatnie. Trzymam go na dystans, ale bardzo, bardzo go lubię. Wiesz? Myślę, że
może nam się udać.
-Cieszę się, że w końcu i Ciebie trafiła strzała amora. –
Uśmiechnęłam się szczerze. – Mam nadzieję, że go poznam…
-Też mam taką nadzieję, może kiedyś wpadniemy tutaj na
urlop. Kto to wie? – Zaśmiała się. – Muszę Ci o czymś powiedzieć…-westchnęła
patrząc na mnie. – Byłam jakiś czas temu u Iana. Projektowała ogród.
-Naprawdę? – Spojrzałam zaskoczona. – Jest tak cudowny
jak chciałam żeby był? – Zapytałam cicho patrząc znów w morze.
-Tak. Ian nic nie zmienił i nic nie dodał. Stwierdził,
że… - zacięła się.
-Że co? – Mruknęłam ruszając przed siebie i zanurzając
się po kolana w wodzie.
-Stwierdził, że ten ogród będzie zawsze przypominał mu o
Tobie. Oh Julia. On jest taki…przygnębiony. Milczący. Nieobecny. Jak dziecko
zgubione w lesie. Powiedz mi, co się stało? Dlaczego wyjechałaś? Dlaczego on
nie chciał w ogóle mówić o Tobie i o was, dlaczego nazywał siebie idiotą?
Powiedz mi…
-Sarah…-szepnęłam wychodząc z wody i stając twarzą do
niej. – Nie wiem, od czego zacząć. – Mruknęłam wymijając ją i idąc brzegiem
morza. – Tak bardzo go kochałam. Kocham nadal. Codziennie marzę o tym, że
stanie w drzwiach i to wszystko okaże się tylko snem, wiesz? Tak bardzo go
potrzebuje. Tak bardzo chciałabym mieć go z powrotem przy sobie. Wszyscy zawsze
pytali, „Jaki on jest?” On jest cudowny. Po prostu uczynił mnie piękniejszą. I
wiesz, że nie chodzi mi o wygląd. Inni, którzy zabiegali o moje względy
chcieli od razu odkryć wszystkie kart. Poukładać puzzle i prosić o rękę. On
tego nie robił. Zadawał pytania, których nikt inny nigdy mi nie zadał.
Jego w istocie interesowało to, co myślałam, mówiłam, robiłam, chciałam,
dokąd szłam. Kiedy czytałam poleconą przez niego książkę, chciał od razu
poznać moje uczucia po pierwszym rozdziale. Kiedy płakałam nie próbował mnie
rozśmieszyć. Po prostu był. Tak samo, kiedy bywałam smutna. Robił mi herbatę,
siadał naprzeciw mnie i wpatrywał się we mnie swoimi cudownymi, niebieskimi
oczami. Jest w nim coś. Może ten uśmiech, może oczy, a może fakt, że słucha,
kiedy mówię. Cokolwiek to jest, cholernie przyciąga. W jego oczach zawsze
mogłam znaleźć zrozumienie, jego serce było miejscem, w którym mogłam czuć się
pewnie, ale wszystko w końcu mija. Znika niczym pęknięta bańka mydlana. – Mówiłam
szybko, cicho i chaotycznie. Przyjaciółka patrzyła na mnie ze współczuciem, ale
nie odzywała się słowem. Słuchała mnie i nawet nie wiem, kiedy złapała za rękę.
Szła tuż obok mnie wsłuchana w moje słowa i czekała, aż powiem więcej.
-Co się takiego stało Julia?
-Zaczął pić. W ogromnych ilościach. Widziałam go częściej
pod wpływem niż na trzeźwo. Traktował mnie jak powietrze, ale dzieci kochał
bardzo, oczywiście, kiedy odór alkoholu nie wypełniał powietrza. Nie sypiał ze
mną w łóżku, unikał mnie w kuchni, nie jadał ze mną śniadań, nie pił
popołudniowej kawy. Zamykał się w gabinecie i tam wychylał szklankę za
szklanką. Prosiłam, błagałam, ale to było na nic. Wcale mnie nie słuchał, aż w
końcu odeszłam.
-Dlaczego pił?
-Projekt w Karolinie, ten, o którym Ci mówiłam okazał się
trafny. Ian stracił tam kupę kasy, której nie odzyskał. Jednak to w żadnym
wypadku nie zachwiało naszym budżetem, ba, firma na tym nie ucierpiała, prawie
wcale tego nie odczuła, ale Ian bardzo się rozczarował tym wszystkim i
podłamało go to. Próbowałam z nim rozmawiać, wielokrotnie o każdej porze dnia,
ale…to nie przynosiło skutku. Nie wytrzymałam, rozumiesz? Nie mogłam tam
wysiedzieć. Dusiłam się w tym domu. Zresztą, moje odejście nawet go nie
zasmuciło…
-Jak to? – Zapytała zaskoczona.
Siedziałam w kuchni
po kolejnej kłótni zastanawiając się, co dalej. Ian przyszedł jak zawsze
traktując mnie jak powietrze. Wyciągnął z szafki kwadratową szklankę, wyjął z
apteczki tabletki i wrzucił sobie do gardła trzy pastylki na ból głowy.
-Mam nadzieję, że
nie popijesz tych prochów szkocką. – Mruknęłam patrząc na niego.
-Znowu się
czepiasz? – Spojrzał na mnie zły marszcząc czoło.
-Martwię się o
Ciebie. – Powiedziałam potulnie wstając. – Ian…-Podeszłam do niego.
-Nie
zaczynaj…-burknął zabierając szklankę. – Idę do gabinetu, nie zawracaj mi
głowy.
-Kochanie…
-Przestań się kurwa
pieścić ze mną! Rozumiesz? – Podszedł do mnie tak, że czułam jego oddech na
swojej twarzy. Zacisnęłam mocniej oczy czując jak alkohol bucha w moje nozdrza.
Oddychał ciężko. Czułam jego wzrok na sobie. Pocałuje mnie? Otworzyłam
niepewnie oczy. Przyglądał mi się chwilę, jego twarz złagodniała. Niepewnie
położyłam dłoń na jego szorstkim policzku.
-Ian…
-Daj spokój. – Odrzucił
moją dłoń. – Jesteś taka ładna, a taka męcząca. – Mruknął wychodząc. Potoki łez
zalały moją twarz. Poszłam po cichu do garderoby. Do małej walizki spakowałam
najpotrzebniejsze rzecz, z łazienki zabrałam kosmetyki. Założyłam płaszczyk,
otarłam łzy i bez pukania weszłam do gabinetu. Napełniał właśnie trunkiem zapewne
kolejną szklankę.
-Nauczysz się
kiedyś pukać? – Podniósł głos wypijając duszkiem szkocką, a po chwili znów
zapełnił szklankę.
-Odchodzę. – Powiedziałam
cicho hamując łzy. – Nasze życie to piekło, nie mam już na to siły Ian. Kocham
Cię, kocham Cię najbardziej na świecie i pragnę wierzyć w to, że Ty kochasz
mnie wciąż tak samo jak w grudniu, kiedy zaproponowałeś mi małżeństwo. – Zaszlochałam
ściągając pierścionek z palca. – Nic nie mów, nie upokarzaj mnie już. Chcę
odejść ze świadomością, że opuszczam człowieka, który do ostatniej wspólnej
minuty kochał mnie niezmiennie. – Wytarłam łzy i położyłam pierścionek na
biurku. Patrzył tępo w laptopa nie wyrażając żadnych emocji. – Żegnaj Ian,
kocham Cię. – Szepnęłam zamykając drzwi.
-Pojechałam do swojego dawnego mieszkania. Wypłakiwałam
godziny w ramionach mojej siostry. Czekałam dzień. Potem kolejny. Żadnej wieści
od Iana. Dzień trzeci. Czwarty. Piąty. Cisza. Zadzwoniłam do Chacea, że
wyjeżdżam. Nie wiedział o tym, że odeszłam od Iana, nikt nie wiedział. Szóstego
dnia w ciemno opuściłam Chicago żegnając się tylko z Jess. Siódmego byłam
tutaj, we Florencji, a reszta ułożyła się sama. Ian nigdy nie zadzwonił. Nigdy
nie napisał. Nigdy o mnie nie pytał. Jakby zapomniał o tym, że przez chwilę
byłam w jego życiu. – Mówiłam szorstko patrząc w morze. – Sarah…. Czy ja
robiłam coś źle? Czy byłam złą dziewczyną? Narzeczoną? Matką jego dzieci?
Dlaczego moje życie to pasmo niepowodzeń?
-Jesteś idealna kruszynko. – Powiedziała cicho
przytulając mnie mocno. Rozpłakałam się jak dziecko.
-Tak bardzo go kocham Sarah. Budzę się codziennie rano i
modle się żeby tego dnia on się odezwał.
Tak bardzo za nim tęsknie. To wszystko mnie przytłacza. Rozrywa mnie od
środka. Każdego dnia kocham go mocniej i nie mogę zapomnieć. Nie mogę. Nie
chce. Nie potrafię.
-Ciii… - szeptała gładząc moje plecy, a ja rozpadałam się
na kawałki.
środa, 2 listopada 2016
40.
Lipiec 2016.
Livorno, Toskania.
Siedziałam na drewnianych schodach pijąc popołudniową
kawę. Początek lipca był wyjątkowo ciepły i przyjemny. Fale Morza Liguryjskiego
spokojnie uderzały o brzeg, a delikatny wiatr przemieszczał piasek. Patrzyłam w
błękit morza wracając do wspomnień i tego wszystkiego, co się wydarzyło w
ubiegłych miesiącach. Włochy to było miejsce, które zawsze chciałam odwiedzić i
które obrałam na punkt docelowy naszej podróży poślubnej. Teraz siedząc tutaj
mam wrażenie, że spełniło się jedno marzenie z mojej listy – może niekoniecznie
w sposób, w jaki chciałam. Cóż takiego zmieniło się od świąt i dnia naszych
zaręczyn? Cóż… Emma zaczęła coraz głośniej planować wspólną przyszłość z
mężczyzną o urodzie drwala – Charlesem, którego dziewczynki nazywały już tatą i
który naprawdę wczuł się w odgrywaną rolę życia. Był ich ojcem, bohaterem,
mentorem i przede wszystkim przyjacielem. Wiem, że to z całą pewnością
wystarcza Emmie i z dnia na dzień jest coraz szczęśliwsza. Moja siostra została
na stałe w Chicago. Na początku mieszkała z nami, ale w końcu zaczęła czuć się
jak kula u nogi i przeniosła się tymczasowo do mojego mieszkania. Będąc
sąsiadka przystojnego prawnika Jensena szybko odnalazła się w osiedlowym i
sąsiedzkim życiu, obecnie odliczając trzeci miesiąc odkąd próbuje być wzorową
dziewczyną. Jak im to wychodzi? Chyba dobrze, moja siostra nigdy się nie
skarży. Na początku czerwca Becky wraz z Alexem pojechała na wycieczkę na Kubę.
Zasypywała mnie milionem zdjęć i wszechobecną radością. Ich związek kwitnie z
dnia na dzień, podobnie jak Rebecca. Sebastian nadal szuka swojego miejsca w
sporcie, obecnie pasjonuję się koszykówką, chociaż dałabym sobie uciąć głowę,
że już kiedyś miał z nią jakieś przygody. Bells natomiast całym sercem
pokochała balet i po każdej lekcji, po której ją odbierałam wysłuchiwałam całą
masę komentarzy na temat jej talentu, co oczywiście coraz bardziej sprawiało,
iż moja duma rosła w oczach. Nasze psy niestety zostały uśpione, nieuleczalna
wada serca sprawiła, że z dnia na dzień znikały w oczach. To była jedna z
trudniejszych decyzji w życiu. Dwa miesiące po kameralnym, uroczym i pięknym
ślubie Pheobe zadzwoniła do mnie oznajmiając, że wraz z Paulem spodziewają się
ich pierwszego dziecka. Radość szybko ogarnęła całą rodzinę i teraz każdy
wyczekuje aż na świat przyjdzie kolejny członek naszej familii. Sarah spełnia
się zawodowo, ale podobno w sferze uczuciowej również zmiany, chociaż na razie
nie chce zapeszać, podobnie jak Bonnie, którą kilkakrotnie widziano w
towarzystwie przystojnego mulata, ale wszelkie komentarze na ten temat sprawnie
są wyłączane. Co zmieniło się u mnie? Niewiele oprócz jednego – dwudziestego
marca wraz z pierścionkiem zaręczynowym z mojego życia zniknął Ian. Po cudownej
sielance, szczęściu i miłości zostały tylko wspomnienia – niekoniecznie wesołe.
niedziela, 30 października 2016
39.
25 grudnia.
-Mamo! Tato! Wstawajcie! Święty Mikołaj zostawił całą
górę prezentów! – Piszczała Bells skacząc po naszym łóżku. – Mamo, a wiesz…-
zaczęła siadając na mnie okrakiem.
-Bells, skarbie…- jęczałam przecierając oczy.
-Mamusiu…Mikołaj rozlał mleko, ale zjadł wszystkie Twoje
ciasteczka! Sebastian mówi, że wylizał nawet talerzyk…
-Naprawdę? – Zaśmiałam się zerkając kątem oka na Iana,
który właśnie przekręcał się na plecy. – Leć do salonu, zaraz przyjdziemy, ale
czekajcie na nas z prezentami.
-Dobrze! – Wybiegła w nie swoich kapciach.
-Ian, czy Ty wylałeś mleko? – Szepnęłam całując go w
policzek.
-Wyślizgnęło mi się, ale nie sprzątałem, bo wiedziałem,
że to uszczęśliwi Bell. Przepraszam. – Zaśmiał się przyciągając mnie do siebie.
– Wesołych Świąt kochanie. – Szepnął całując mnie w czubek głowy. Ubrani w
grube szlafroki weszliśmy do pokoju gdzie cała trójka łącznie z psami siedziała
na dywanie w salonie oglądając całą masę pudełek.
-Tato…szybko…-ponaglał go Sebastian niecierpliwiąc się.
Dwadzieścia minut później każdy już dostał swoje pakunki i z wielkim
zaangażowaniem odwiązywał kokardy, wstążki i rwał papier.
-Mamusiu, pomóż mi to wyjąć. – Powiedziała siłując się z
pudełkiem. Od razu rozpoznałam najważniejszy prezent ode mnie i Iana. Wyjęłam bilecik
z pudrowo różowej koperty.
- „Wielkie rzeczy mają zazwyczaj małe początki, dlatego
też wierzę, że ten strój przyniesie Ci ogrom sukcesów i sławę, a Twój talent
będzie się rozwijał i rósł w siłę. Niech ten strój będzie Twoim szczęściem,
dbaj o niego i nigdy się nie poddawaj. Święty Mikołaj. „ – Uśmiechnęłam się
patrząc na nią. Po chwili wyjęłam z kartonu pełny strój baletnicy i nowe,
piękne baletki.
-Jakie śliczne! – Podbiegła szybko dotykając tiulowej
spódniczki. – Tutaj jest jeszcze jedna koperta…-powiedział Ian otwierając
większą kopertę. – Szkoła Baletowa im. Glorii Julian Warlow zaprasza na
pierwsze zajęcia Panienkę Belle Somerhalder dziesiątego stycznia o godzinie
siedemnastej. Proszę o zabranie kompletu baletnicy i szerokiego uśmiechu. Z
pozdrowieniami, Gloria Julian Warlow.
-Skąd Mikołaj wiedział, że chce iść akurat do tej szkoły?
– Powiedziała otwierając szeroko oczy i oglądając baletki z każdej strony.
-Mikołaj wie wszystko. – Uśmiechnęłam się do niej. –
Sebastian, jak Ci się podoba Twój nowy snowboard?
-Jest świetny, nie mogę się doczekać aż polecę w góry z
wujkiem Paulem. – Uśmiechnął się szeroko oglądając pozostałe prezenty.
-Becky, dla Ciebie skrył się jeszcze jeden prezent. – Uśmiechnęłam
się podchodząc do niej z niewielkim, podłużnym pudełkiem. – Mamy nadzieję, że
Ci się spodoba. – Dodała stając obok Iana.
-Kluczyki? – Zapytała wyjmując z pudełka.
-Wiem, że nie lubiłaś tego volvo, które stało w garażu,
dlatego też postanowiłem z Julią kupić Ci nowy samochód. Saab. Srebrny. Stoi w
garażu i mam nadzieję, że Ci się spodoba.
-O matko. – Pisnęła rzucając się nam na szyję. – Marzyłam
żeby mieć saaba. – Szepnęła oglądając kluczyki.
-To nie wszystko…-uśmiechnęłam się zerkając na pudełko. –
W środku są jeszcze dwa bilety dla Ciebie i Alexa, na dwutygodniowe wakacje na
Kubie. Do wykorzystania do końca następnego roku.
-Jesteście genialni. – Powiedziała uśmiechając się
szeroko. – A wasze prezenty?
-Nie zdążyliśmy odpakować. – Zaśmiałam się siadając na
kanapie. Najbardziej urzekły mnie samorobne prezenty Bells i Sebastiana. Od
małej piękny ręcznie malowany wazonik, a od Sebastiana glinianka ramka na
zdjęcia z naszym rodzinnym zdjęciem.
-Dajemy i Tobie i tacie to samo żebyście nie byli
wzajemnie zazdrośni. – Wytłumaczył Sebastian, kiedy Ian wyjął ten sam prezent.
-Postawie w firmie na biurku. – Uśmiechnął się oglądając
rzeczy z każdej strony. Od Becky dostaliśmy trzydniowy wyjazd do hotelu spa.
Ian podarował mi piękny zestaw biżuterii z białego złota, a ja natomiast
kupiłam mu nową, skórzaną teczkę na dokumenty. Jeszcze pół godziny siedzieliśmy
wspólnie w salonie oglądając wszystkie prezenty i ciesząc się magią świąt.
***
Po śniadaniu poszliśmy wspólnie na rodzinny spacer. W
pobliskim parku roiło się od rodzin, które również postanowiły spędzić razem
czas. Leniwe płatki śniegu otulały wszystko dookoła sprawiając, że otaczające
nas widoki zapierały dech w piersiach. Bells i Sebastian biegli w przodu
ganiając psy, Becky szła za rękę z Alexem, co jakiś czas uderzając go
żartobliwie z ramie, a ja z Ianem szłam zupełnie z tyłu trzymając się za ręce.
-Mam nadzieję, że nasza Bells będzie kiedyś
primabaleriną. Pęknę z dumy. – Uśmiechnął się Ian zerkając na mnie z góry.
-Nawet, jeżeli nią nie będzie, ale będzie spełniać się w
tańcu również będę z niej dumna. – Odparłam patrząc przed siebie. – Mam ochotę
płakać ze szczęścia, że mam was wszystkich. Moje serce rośnie dwukrotnie, kiedy
słyszę jak dzieci mówią do mnie mamo. Miód na moje uszy, wiesz?
-Wiem, ale myślę, że gdyby większa gromadka tak do Ciebie
mówiła, byłabyś jeszcze szczęśliwsza.
-Co to ma znaczyć? – Spojrzałam na niego przystając na
chwilę.
-Chciałbym mieć z Tobą dziecko. Dzieci. – Szepnął patrząc na mnie niepewnie. – Jesteś
spełnieniem moich marzeń i chcę żebyś i Ty czuła się spełniona. Wiem, że Twoim
marzeniem jest posiadanie dzieci. Swoich dzieci, które Ty urodzisz, a ja…nie
marzę o niczym innym jak o tym żeby powiększyć rodzinę. – Pogładził swoją
ciepłą dłonią mój zmarznięty policzek.
-Naprawdę? – Szepnęłam ze ściśniętym gardłem.
-Naprawdę. – Uśmiechnął się delikatnie patrząc na mnie z
czułością. – Kocham Cię Julia, jesteś całym moim światem i zrobię wszystko
abyśmy byli szczęśliwi i spełnieni. – Dodał całując delikatnie moje usta.
Zawiesiłam mu się na szyi odwzajemniając pocałunek dopóki nie poczułam śnieżki
na moich plecach.
-Co jest mięczaki? Koniec czułości. – Krzyknęła Becky
oddalona od nas kilkanaście kroków.
-Wojna! – Krzyknął Ian w efekcie między nami latała cała
masa śnieżnobiałych kulek.
***
-Ian, no gdzie Ty znikasz? – Zapytałam, kiedy w końcu
odebrał telefon. – Jesteś mi potrzebny, za trzy godziny będą goście.
-Wiem kochanie, wiem. Zaraz będę pod domem, wyjdziesz do
mnie?
-Po co? Ian…nie mam czasu, siedzę w kuchni.
-Kochanie wiem, ale to zajmie Ci chwilę, a mam dla Ciebie
świąteczny prezent.
-Kolejny? Zwariowałeś? – Zaśmiałam się. – Jak po prezent
to wyjdę. Za ile będziesz?
-Już jestem, czekam na Ciebie. – Powiedział rozłączając
się. Wsunęłam na nogi kozaki i założyłam płaszcz. Wyszłam z domu, pod którym
stał Ian opierając się o maskę samochodu.
-Jaja sobie robisz? Ty myślisz, że ja mam czas na loterii
wygrany? – Zmrużyłam oczy widząc jego uśmieszek. – Wracam do domu. – Krzyknęłam
odwracając się napięcie.
-Poczekaj. – Usłyszałam za sobą damski głos i niepewnie
odwróciłam się z powrotem. Obok Iana stał nie, kto inny jak…moja siostra!
-Boże. – Powiedziałam zakrywając usta dłonią. – Jess…
-No hej siostrzyczko. – Zaśmiała się poprawiając szal. –
Nie przywitasz się ze mną?
-Co Ty tu robisz?! – Pisnęłam rzucając się jej na szyję. –
Boże, tak się cieszę. – Gadałam jak najęta ściskając ją mocno.
-Twój chłopak to upierdliwa bestia wiesz? Od dwóch
tygodni suszył mi głowę, w końcu kupił bilety i tak oto jestem. – Uśmiechnęła
się klepiąc moje policzki. – A ty, ty pulpeciku. Dobrze wyglądasz.
-Spadaj. Idź do domu, w środku są dzieciaki. Weźmiemy
Twoje walizki. – Uśmiechnęłam się podchodząc do bagażnika. Skinęła głową i
ruszyła w stronę budynku.
-Nadal jesteś zła? – Zapytał Ian zachodząc mnie od tyłu.
-Oszalałeś? Jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod
słońcem. – Uśmiechnęłam się całując go w policzek. – Kocham Cię, dziękuje.
-Cała przyjemność po mojej stronie. –Odparł wyciągając
walizkę.
***
Ubrana w czerwona sukienkę przed kolano, co rusz
otwierałam drzwi gościom częstując ich na rozgrzanie napojem jajecznym z
dodatkiem brandy i cynamonu. Moja siostra siedziała przy stole z dzieciakami,
które podobnie jak mnie pokochały od pierwszego wejrzenia.
-Pomóc Ci w czymś kochanie? – Zapytała mama Iana zerkając
na mnie, kiedy co rusz przynosiłam coś na stół.
-Teraz jest Pani u mnie, a więc proszę siedzieć i
cierpliwie czekać. – Zaśmiałam się poprawiając serwetki.
-Myślę, że możesz już mówić do mnie mamo, czas najwyższy.
Nie lubię tych oficjalnych zwrotów.
-Dobrze…mamo. – Uśmiechnęłam się wychodząc z powrotem do
kuchni.
-Nie uwierzysz. – Do kuchni wszedł Ian poprawiając
marynarkę. – Chace przyjedzie do nas ze swoją nową dziewczyną.
-Żartujesz? – Spojrzałam na niego wyciągając kukurydzę na
półmisek.
-Poważnie, dzwonił, że chwilę się spóźni i pytał czy to
nie będzie problem. – Podszedł do mnie całując mnie w ramie. – Wyglądasz
prześlicznie.
-Mówisz mi to za każdym razem, kiedy się przebiorę. – Zaśmiałam
się. – Ty też wyglądasz całkiem przystojnie.
-Odpowiadasz mi tak za każdym razem, kiedy mówię, że
wyglądasz prześlicznie.
-Mówię to z grzeczności. – Wzruszyłam ramionami. – Jesteś
najprzystojniejszym mężczyzną w tym domu. – Pocałowałam go uśmiechając się
szeroko.
-Ej, jestem jedynym mężczyzną w tym domu, bo inni jeszcze
nie dotarli.
-Właśnie o tym mówię. – Zaśmiałam się puszczając mu oczko
i znikając za drzwiami.
***
Siedzieliśmy wszyscy przy jednym stole. Moja siostra,
Paul i Pheobe, mama Iana, Emma ze swoim partnerem Charlesem i dziewczynkami
oraz Chace i Corrine. Rozmawialiśmy między sobą, a więc w pomieszczeniu panował
ogromny, szczęśliwi harmider. W tle leciały cicho kolędy, a światło zostało
delikatnie przyciemnione na korzyść ogromnych świec na stole.
-Korzystając z okazji, że dzieci jeszcze nie odeszły od
stołu…- Ian wstał z krzesła zapinając guzik od marynarki. – Chciałbym o coś
zapytać… - powiedział drżącym głosem. Wyjął z kieszeni czerwone pudełeczko i
uklęknął przy mnie na jednym kolanie. – Julio…każdego dnia kocham Cię mocniej i
mam nadzieję, że każdy następny dzień będę mógł spędzić przy Tobie. – Spojrzał
mi w oczy. – Wyjdziesz za mnie? – Szepnął biorąc moją dłoń w swoją. Przez
chwilę myślałam, że zejdę na zawał. Wstrzymałam oddech zagłębiając się w
piękne, błękitne oczy mężczyzny, który każdego dnia uszczęśliwia mnie coraz
bardziej.
-Tak. – Odparłam uśmiechając się delikatnie. – Zostanę
Twoją żoną. – Powiedziałam szybko łapiąc głęboki oddech. Wsunął mi na serdeczny
palec elegancki pierścionek z ogromnym szafirowym oczkiem. Podniósł się podając
mi rękę. Stałam naprzeciwko mężczyzny, którego kochałam nad życie. Wśród ludzi,
których darzyłam takim samym uczuciem. Patrzyłam jak zahipnotyzowana w oczy
mojego narzeczonego, w których dopiero teraz dostrzegłam łzy. Delikatne, małe
łzy w oczach tak silnego i totalnie zakochanego we mnie faceta.
-Kocham Cię. – Szepnęłam mu do ucha przytulając go mocno.
Gromkie brawa posypały się dookoła, a ja wciąż nie wierzyłam, w to, co właśnie
się wydarzyło.
KONIEC CZĘŚCI
PIERWSZEJ
niedziela, 23 października 2016
38.
22 grudnia.
Siedziałam na kanapie w towarzystwie dzieciaków i pijąc
kakao oglądaliśmy wspólnie telewizję przegryzając korzenne ciasteczka. Ian
oczywiście musiał pojechać pilnie do firmy i nasze świąteczne zakupy zostały
przełożone na popołudnie, późne popołudnie. Oczywiście, że byłam zła, bo
zaczynało mnie już to męczyć. Ciągle coś mu wyskakiwało i w efekcie nasze plany
zawsze musiały zostać przesunięte. Wiem, że taką ma prace. Wiem, że na to się
pisałam, ale czasami powinien zrzucić z tonu, jak nie dla mnie to dla dzieci
czy też własnego zdrowia.
-Wiesz, co, myślałam żeby założyć na święta piękną
sukienkę, którą widziałam na wystawie w galerii.
-W czym problem? - Zapytałam patrząc na nią. -Skończyło
Ci się kieszonkowe i nie masz już pieniędzy?
-Dokładnie. - Zaśmiała się. - Pożyczysz mi? Oddam jak
uzbieram, obiecuję.
-Daj spokój, żadnego pożyczania. Dam Ci te pieniądze albo
jak chcesz to Ci ją od razu dziś kupie jak tam będę. - Uśmiechnęłam się.
-Naprawdę? Jesteś kochana! Pokaże Ci potem zdjęcie. - Odparła
zadowolona. - Kiedy poznamy Twoją siostrę?
-Też chciałabym wiedzieć. - Westchnęłam. - Jest nieugięta,
jeśli chodzi o przyjazd tutaj, czasami mam wrażenie jakby w ogóle nie chciała
mieć ze mną kontaktu. - Powiedziałam smutno obracając w dłoni telefon.
-Jest pewnie trochę zagubiona, ale nie martw się, w końcu
jej przejdzie. Potrzebuje tylko czasu, trochę więcej niż przewidujesz.
-Tak myślisz?
-Owszem. - Odparła pewnie patrząc ponownie na telewizję.
-Co dziś na obiad robimy? - Zapytałam na głos patrząc po
dzieciakach.
-Naleśniki! - Pisnęła Bells. - Z dżemem, nutellą i
bananami! - Dodała żwawo aż w odpowiedzi za wiwatowały jej psy.
***
-Jestem! - Usłyszałam z przedpokoju, kiedy po obiedzie
sprzątałam w kuchni.
-Brawo, tylko 4 godziny spóźnienia, to chyba Twój
najkrótszy dystans. - Powiedziałam chłodno chowając talerze.
-Przepraszam, wiem, że nawaliłem, ale nie mogłem się
wyrwać wcześnie. - Podszedł do mnie i chciał mnie pocałować, ale odsunęłam
twarz. - Kotku...
-Naleśniki masz na stole, zjesz, z czym będziesz chciał.
- Rzuciłam szmatkę na blat i wymijając go bez słowa poszłam do piwnicy złożyć
pranie. Pół godziny później przyszedł Ian z wymalowaną skruchą na twarzy.
-Gdzie są dzieci? - Zapytał cicho schodząc niepewnie po
schodach.
-Twoja mama zabrała je do kina i na pizzę. - Odpowiedziałam
nie patrząc na niego.
-Bardzo jesteś zła? - Podszedł stając w bezpiecznej
odległości. Nie odpowiedziałam.-Julio...Wiem, że schrzaniłem, ale nie cierpię
myśli, że się gniewasz. - Dotknął moich ramion podchodząc bliżej.
-Ian, jestem zajęta. - Mruknęłam wyswobadzając się z jego
uścisku.
-Kochanie...
-Nie, Ian. Nie będziesz znowu załagadzał sprawy jednym,
słodkim słówkiem. Mam tego dość, jestem zmęczona wiecznym czekaniem na Ciebie.
Jestem zmęczona wiecznym zmienianiem planów, bo Ty znowu nawaliłeś. Rozumiesz?
Jeżeli nie chcesz zrywać się z pracy dla mnie, spoko. Masz jeszcze dzieci,
które też chciałyby spędzić z Tobą czas. Trójkę wspaniałych dzieci, które są
chore na Twoim punkcie. Może warto się zatrzymać, chociaż na chwilę?
-Ja...
-Daruj sobie Ian, naprawdę. - Mruknęłam zabierając
ubrania i wychodząc z pomieszczenia. Poszłam prosto do garderoby na piętrze,
która potrzebowała jeszcze trochę czasu, aby być w pełni ładnie i funkcjonalnie
zapełniona. Po kolejnych minutach zeszłam na dół i chciałam uniknąć Iana
siedzącego w salonie.
-Moja mama dzwoniła, że dzieci zostając u niej na noc.
Robi sobie wieczór z wnukami i dziewczynki Emmy też będą, prosiła tylko żebyśmy
podrzucili im piżamy i ubrania.
-Spoko. Zaraz zawiozę. - Powiedziałam idąc do sypialni.
-Nie jedziemy na zakupy?
-Mieliśmy jechać trzy godziny temu, jutro pojadę sama.
-Nie bądź taka. - Krzyknął za mną, gdy zniknęłam za
drzwiami.
-Jaka?
-Naprawdę mi przykro. Mam urwanie głowy w pracy, do tego
ten projekt w Karolinie, koniec roku, podatki. Cała masa spraw.
-A ja? Kiedy poświęciłeś mi chwile uwagi? Kiedy się
ostatnio kochaliśmy? Od przyjęcia w pracy widuje Cię przelotnie. Dzieci
praktycznie wcale. Nie rozumiesz?
-Rozumiem.- Szepnął wstając. - Przepraszam, naprawdę. - Podszedł
do mnie łapiąc moją twarz w swoje dłonie. - Wybaczysz mi?
-Mam wyjście? - Spojrzałam na niego. - Mieszkamy pod
jednym dachem.
-Kocham Cię moja przepiękna złośnico i z racji tego, że
nie ma dziś dzieci, nie spuszczę z Ciebie oka. Dzisiejszy wieczór i całą noc
jestem do Twojej dyspozycji.
-Naprawdę?
-Oczywiście. - Pocałował mnie unosząc ponad ziemię.
-Co Ty robisz?
-Sama mówiłaś, że dawno się nie kochaliśmy. Muszę to
szybko naprawić. - Zamruczał przegryzając moją wargę.
***
-Dobra, więc teraz taki duet George Clooney z grzybicą
czy Brad Pitt z próchnicą?
-Żartujesz? - Śmiałam się krojąc paprykę. Z racji tego,
że mój ukochany postanowił zamknąć swój domowy gabinet na klucz i poświęcić mi
wieczór ustaliliśmy, że przygotujemy wspólną kolację. - Chyba wybiorę Clooneya.
- Powiedziałam zrezygnowana.
-O fu, z grzybem? - Skrzywił się krojąc obok mnie
pomidory.
-No założyłabym mu skarpetki i było ok, a próchnice bym
dotykała językiem całując się z nim. Chyba nie pozostawiłeś mi wyboru! - Śmiałam
się szturchając go biodrem. - Britney Spears bez jednego cycka czy Christina
Aguilera z przerośniętymi wargami sromowymi?
-Co Ty masz w głowie? - Śmiał się na głos opierając o
blat. - Serio? - Spoważniał po chwili.
-Serio, serio. Nie mam dla Ciebie litości.
-Christina Aguilera.
-O fu, jesteś chory! Taka wielka cipke byś wpuścił do
łóżka? Boże, z kim ja żyje.
-Wiesz jak lubię cycuszki. - Śmiał się wycierając dłonie
w ręcznik. - Ale wiesz, co? - Zapytał stając za mną.
-No, co? Już niczym się nie wybronisz, nie próbuj...
-Dobrze, że Twoje cycuszki są dwa, a cipka jak
najbardziej w porządku. - Zaśmiał się całując mnie w szyję. Parsknęłam śmiechem
uderzając go lekko tyłkiem.
-I tak jesteś chory, do tego maksymalnie sprośny. - Zachichotałam,
kiedy gryzł moje ucho. - Wyjmiesz z zamrażalki krewetki?
-Oczywiście moja szefowo. - Uśmiechnął się podchodząc do
lodówki. - Pojedziemy jutro na zakupy?
-Przecież i tak będziesz w pracy.
-Nie będę, wezmę sobie wolne do świąt, miałaś rację. - Powiedział
kładąc opakowanie krewetek na stole. - Muszę poświęcić wam trochę czasu, bo
inaczej mnie znienawidzicie, a jeszcze nie daj boże mi uciekniesz do innego.
-Nie martw się. - Odparłam pewnie. - Gdzie ja znajdę
drugiego takiego naiwnego? - Zaśmiałam się całując jego usta.
__
__
Zanudzę Was tą sielanką, ale....musicie to przecierpieć :>
sobota, 15 października 2016
37.
Zielona suknia wisiała na wieszaku czekając aż w końcu ją
założę. Siedziałam w szlafroku na łóżku patrząc przed siebie. Rozmowa z Panią
Evelyn dała mi do myślenia. Ślub? Dzieci? Kurczę, wszystko to wydawało mi się
takie odległe, nigdy głębiej o tym nie myślałam. Jasne, wiedziałam, że w końcu
przyjdzie ten czas na mnie, ale nigdy przenigdy nie siedziałam i tego nie
planowałam. Teraz – marzę o pięknej białej sukni, cudownym ślubie i ciąży.
Czemu naszło mnie to tak nagle?
-Nie ubierasz się? – Zapytał Ian wchodząc do pokoju i
zapinając koszulę.
-Zaraz się ubiorę. – Uśmiechnęłam się delikatnie
poprawiając loki. –Jestem trochę zmęczona, to wszystko.
-Może chcesz zostać w domu? – Kucnął obok mnie. – Nie
musimy tam iść.
-Daj spokój, chcesz żeby te piękne loki się zmarnowały? –
Zaśmiałam się poprawiając jego kołnierz. – Odzyskam tam siły, na pewno.
-Jesteś pewna? – Spojrzał na mnie z dołu i miałam
wrażenie, że zakochuje się w nim ponownie. Jego błękitne oczy były teraz jakby
ciemniejsze i roztapiałam się patrząc w nie. Uśmiechnęłam się całując jego
delikatne usta.
-Na sto procent. – Odpowiedziałam wstając. Zamknęłam
drzwi do pokoju i rozwiązałam szlafrok. – Zapniesz mi sukienkę? – Zapytałam stojąc
tyłem ściągając ją z wieszaka. Wsunęłam się w nią delikatnie i poczułam ciepły
oddech Iana na moim ramieniu. Pocałował je delikatnie i powoli zasunął
błyskawiczny zamek. Objął mnie w pasie muskając szyję.
-Wyglądasz zjawiskowo.
-Dziękuje. – Uśmiechnęłam się skradając mu buziaka. – Za
ile wychodzimy?
-Masz jeszcze jakieś piętnaście minut. – Podał mi swój
czarny krawat. – Czyń powinność, kochanie.
-Czy to nie jest już ten czas, w którym powinieneś
nauczyć się to robić? – Zaśmiałam się wiążąc pętelkę.
-Umiem to robić, ale wole, kiedy robisz to Ty. Lubię patrzeć,
z jakim skupieniem coś robisz. – Uśmiechnął się kokieteryjnie trzymając dłonie
na moich biodrach. – Nie zakładaj za wysokich butów, uwielbiam Cię taką
malutką.
-Spadaj. – Uderzyłam go lekko w tors.
-Oh, co za ból. – Wydał syk. – Taka mała, a bije jak
bokser. – Dodał ledwo oddychając.
-Wal się. – Mruknęłam mierząc go wzrokiem. Przyciągnął
mnie do siebie mocniej i pocałował namiętnie.
-Kocham Cię. – Uśmiechnął się gładząc mój policzek.
-Wiem. – Odparłam pewnie podziwiając jego błękitne
tęczówki.
***
-Mogę? – Zapytałem podając rękę Julii. Uśmiechnęła się i
wsunęła mi swoją delikatną rękę pod ramie ruszając ze mną ku restauracji. Cała
sala mieniła się od ogromnej ilości przyciemnionych świateł, świec i
kryształowej zastawy. W tle cichutko grała świąteczna, nastrojowa muzyka.
Wszyscy wyglądali elegancko stojąc w skupisku i rozmawiając ze sobą.
Przedstawiłem Julię najważniejszym osobą w mojej firmie i tak jak się
spodziewałem, wszyscy byli nią oczarowani. Pękałem z dumy, że kobieta, która
stoi tuż obok mnie nie dość, że jest piękna i elegancka to wykazuje się
ogromnym poczuciem humoru i bez problemu rozmawia ze wszystkimi gośćmi, którzy
jak zaczarowani śmieli się z jej dowcipów i życiowych historyjek. Chodziła od
jednej grupki osób do drugich częstując ich tą samą porcją zabawy, co
poprzednich, którzy z utęsknieniem za nią patrzyli. Dobrze, że Julia nie
pracuje w mojej firmie, bo chyba z zazdrości nie zniósłbym tych wszystkich
wygłodniałych oczu samców alfa.
-Ian Somerhalder. Największa szycha w firmie, prawda? – Usłyszałem
za sobą męski, głęboki głos. Obejrzałem się przez ramie i zauważyłem mężczyznę
mojego wzrostu. – Joseph Morgan, prezes Simson Company z Karoliny Północnej.
-Miło mi, mnie już Pan zna. – Uśmiechnąłem się podając
dłoń.
-Owszem i nie bez przyczyny tutaj jestem. Przyjechałem na
święta do rodziny i postanowiłem przy okazji załatwić sprawy biznesowe, a wiele
o Panu słyszałem.
-Miło mi to słyszeć, może usiądziemy? Pójdę tylko po moją
partnerkę. – Uśmiechnąłem się wskazując stolik. – Kochanie, chodź ze mną. – Szepnąłem
na ucho Julii, która akurat rozmawiała z kimś przy szwedzkim bufecie.
Usiedliśmy razem naprzeciwko Josepha.
-To Joseph Morgan prezes firmy z Karoliny Północnej, a to
moja partnerka Julia.
-Dobry wieczór, miło mi Pana poznać. – Uśmiechnęła się.
-Właśnie mówiłem Panu Ianowi o tym, że przyleciałem tutaj
przedstawić moją ofertę współpracy. Bardzo mi przykro, że robimy to na
świątecznym przyjęciu, które powinno być dalekie od spraw biznesowych, ale
jestem akurat w pobliżu i postanowiłem spróbować ubić targu.
-Zamieniam się w słuch. – Odpowiedziałem patrząc na niego
uważnie.
-Mieszkam oraz pracuje w niewielkim, portowym miasteczku
New Bern. Nad jeziorem jest piękny plac, totalnie pusty i nieużytkowany.
Zainteresowałem się już nim jakiś czas temu, nie ma tam żadnej zagrożonej
roślinności ani nietypowej fauny, a więc nic nie stoję na przeszkodzie, aby
zaaranżować to miejsce.
-Jaki ja mam w tym udział?
-Chciałbym, aby to Pan nabył to miejsce w swoje
użytkowanie, postawił tam piękny, ale nie za bardzo rzucający się w oczy hotel
utrzymany w stylu żeglarskim, a ja go oczywiście kupię za naprawdę dobrą cenę.
Nie mam limitu pieniędzy, jestem otwarty na wszelkie pomysły.
-Jaki jest haczyk?
-Właściciel żąda bardzo dużo pieniędzy za to miejsce, ale
sądzę, że kiedy znajdzie się kupiec z innej części naszego kontynentu znacznie
opuści cenę.
-Czy mam czas do zastanowienia się? Firmę prowadzę razem
z moim bratem i chciałbym, aby ta decyzja była wspólna.
-Oczywiście, tutaj jest moja wizytówka, proszę się ze mną
skontaktować i mam nadzieję, że ubijemy razem interes.
***
Stałam na tarasie lokalu z Iana marynarką na ramionach.
Zegar wskazywał już prawie jedenastą w nocy i zmęczenie brało nade mną górę.
Musiałam złapać trochę świeżego powietrza i pod regenerować siły.
-Cześć.
-Chace? – Odwróciłam się. – Kiedy przyjechałeś?
-Niedawno, prosto z delegacji. Szukałem Iana, powiedzieli
mi, że jest tutaj z Tobą.
-Był, ale miał pilny telefon i wrócił do środka. Dawno
się nie widzieliśmy.
-Owszem. – Podszedł do mnie opierając się o barierki. –
Musiałem ułożyć sobie kilka spraw.
-Rozumiem. – Szepnęłam patrząc przed siebie.
-Pięknie wyglądasz. – Powiedział po chwili milczenia.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi poprawiając marynarkę. – Posłuchaj, chciałbym
wyjaśnić sytuacje między nami…
-Nie musisz. – Przerwałam mu. – Nie mam żalu, pretensji
ani pytań bez odpowiedzi.
-Zależy mi na Tobie i jeżeli nie mogę Cię mieć tak jak ma
Cię mój brat, chce żebyśmy byli przyjaciółmi.
-Jesteśmy i to się nie zmieni nawet biorąc pod uwagę
fakt, że jestem z Twoim bratem, ale proszę, szanuj nasz związek, nie chce żadnych
kłopotów, niedomówień i rodzinnych sporów.
-Szanuję. Mój brat zasługuje na kogoś takiego jak Ty. To
dobry facet, trochę zagubiony, ale szaleńczo w Tobie zakochany. Życzę Wam jak
najlepiej, naprawdę.
-Cieszę się. To wiele dla mnie znaczy. Lubię Cię i traktuje
jak brata. Już dawno tak było i nawet, jeżeli nie byłabym z Twoim bratem, z
Tobą także bym nie była. Szkoda mi tego, co nas łączy, tej przyjaźni, oddania i
zaufania.
-Dlaczego mi to mówisz?
-Po prostu chce żebyś wiedział, że Ian nie jest winny temu,
że „nam” się nie udało. Ja i ty, my, nigdy nie mieliśmy prawa bytu, ale życzę
Ci wszystkiego, co najlepsze i wierzę, że w końcu i ty znajdziesz miłość
swojego życia.
-Dziękuje. – Uśmiechnął się delikatnie, wyraźnie
zmieszany. Przytuliłam go mocno kładąc głowę na jego ramieniu. – Zawsze możesz
na mnie liczyć, wiesz?
-Wiem. Ty na mnie też. – Odparł cicho przytulając mnie
mocniej.
***
-Jestem taka zmęczona. – Ziewałam kładąc się do łóżka.
Ian siedział jak zwykle ubrany do połowy z laptopem na kolanach. – Ty nie?
-Tylko troszkę, ale jeżeli nie sprawdzę tego Morgana, nie
zasnę spokojnie. – Odparł patrząc w laptopa.
-Pracoholik. – Podsumowałam opierając głowę o jego ramie.
– Dowiedziałeś się czegoś niepokojącego?
-Właśnie nie, wszystko jest piękne i klarowne. – Westchnął.
– Jak się bawiłaś na przyjęciu?
-Cudownie. – Odparłam ponownie ziewając. – Genialni
ludzie, ale nie wszyscy. Jednak czas jak najbardziej udany. Dlaczego Candice
nie było?
-Nie mam pojęcia, wyjechała chyba do rodziny. – Wzruszył
ramionami. – Dziwne, że mój brat się pojawił, miało go nie być.
-Tak? Jednak był. – Zaśmiałam się.
-Może przyjechał specjalnie dla Ciebie? – Zapytał z
przekąsem.
-Słucham? – Podniosłam się. – Co to ma znaczyć?
-Widziałem Was na tarasie. – Wziął głębszy oddech
zamykając laptopa. – W romantycznym uścisku. – Dodał.
-To nie tak. Rozmawialiśmy i powiedziałam mu, że nawet
jakbym nie była z Tobą on i tak nie miałby szans.
-Co on na to?
-Przyjął to na klatę aczkolwiek ze smutkiem w oczach,
dlatego go przytuliłam i powiedziałam mu, że może zawsze na mnie liczyć, ale tylko,
jako przyjaciel.
-Naprawdę tak mu powiedziałaś? – Spojrzał na mnie.
-Owszem. – Uśmiechnęłam się całując go w policzek. –
Wszystko pod kontrolą, a teraz przytul mnie i idziemy spać. – Przeciągnęłam się
kładąc na bok. Przywarł do mnie cały ciałem całując w czubek głowy.
-Dobranoc królewno.
niedziela, 9 października 2016
36.
16 grudnia.
Stałem przy kuchennym blacie i pijąc poranną kawę
spoglądałem jak za oknem prószył śnieg. Musiał padać całą noc, bo wszystko
dookoła było otulone białym puchem. Wypuściłem psy na dwór i wróciłem z
powrotem do kuchni. Postanowiłem, że dzisiaj to ja przyszykuje śniadanie. Becky
została na noc u mojej mamy, a więc znowu ranek spędzę z miłością mojego życia.
Wsadziłem tosty do tostera, usmażyłem jajka, nalałem do szklanki soku, a do
filiżanki kawę. Kiedy psy z powrotem były w domu, zaniosłem tacę ze śniadaniem
do naszej sypialni. Julia spała smacznie na brzuchu chrapiąc cichutko.
-Wstawaj ślicznotko. – Szepnąłem jej do ucha delikatnie
je całując.
-Jeszcze chwila…-jęczała. – Która godzina?
-Zaraz dziewiąta. Zrobiłem Ci śniadanie. –Przekręciłem ją
delikatnie na plecy odgarniając jej włosy z twarzy. – Dzień dobry.
-Cześć. – Uśmiechnęła się leniwie przeciągając się.
–Wyspałeś się? – Usiadła zawiązując włosy w koński ogon.
-Owszem.
-Mm, pięknie pachnie. Dziękuje. – Pocałowała mnie
delikatnie w usta stawiając tacę na swoich nogach. – Jadłeś już?
-Piłem tylko kawę, nie jestem głodny.
-Zjedz ze mną, proszę. – Szepnęła podając mi kawałek tostu.
– Ładnie proszę…
-Dlaczego nie potrafię Ci odmówić? – Zaśmiałem się biorąc
kęs i siadając obok niej. – Gdzieś za trzy godzinki będą dzieci, a na piętnastą
jedziemy do mamy.
-Super. – Uśmiechnęła się jedząc i karmiąc jednocześnie
mnie. – Na którą jest to świąteczne przyjęcie w Twojej firmie?
-Na dwudziestą. Wyrobimy się spokojnie. Tą suknie chcesz
założyć wieczorem? – Zapytałem patrząc na sukienkę wiszącą na drzwiach.
-Tak, co o tym myślisz?
-Jest śliczna, a na Tobie na pewno będzie jeszcze
piękniejsza.
-Oj Ian, Ty to uwielbiasz mnie czarować, hm? – Zaśmiała
się. Tak dobrze mnie zna.
***
-Mama! – Krzyknęła Bells wbiegając do salonu. –
Tęskniłam! – Rzuciła mi się na szyję przytulając mocno.
-Cześć ślicznotko. – Przytuliłam ją mocno. – Ja też
tęskniłam. Ściągaj szybko czapkę i opowiadaj, co robiłaś.
-Nudziłam się i tęskniłam. Gdzie Shilla i Shaggy? – Zapytała
rozglądając się dookoła.
-Pewnie w Twoim nowym pokoju, leć zobaczyć. – Uśmiechnęłam
się ściągając jej płaszczyk. Rzuciła swoje kozaki w kąt i pobiegła na górę. Wstałam,
gdy do salonu weszła Anastasia ciągnąc za sobą walizkę.
-Dzień dobry. – Powiedziała chłodno. – Musiałam kupić
Belle nową walizkę, tamta się popsuła zanim zdążyłam wyjąć ją pod domem z taksówki.
-Dziwne, wydawała się sprawna. – Odparłam. – Hej
Sebastian. – Uśmiechnęłam się widząc bruneta.
-Cześć. –Podbiegł do mnie przytulając mnie mocno. – Tata
zaraz przyjdzie, rozmawia przez telefon. Mogę iść zobaczyć pokój?
-No pewnie, leć i znajdź go, trochę zmienił miejsce. – Uśmiechnęłam
się zabierając jego kurtkę. Przez chwilę stałam w milczeniu obserwując
Anastasię, która rozglądała się po pomieszczeniu.
-Tutaj też będzie remont? – Zapytała w końcu patrząc na
mnie z góry.
-Tak, w styczniu całe piętro będzie remontowane.
-Szkoda, lubię ten salon.
-Jest ładny, ale czas na coś nowego.
-No tak. Nowy związek, nowa rodzina to i nowy salon,
prawda? – Uśmiechnęła się ironicznie. – Wkręciłaś się już w rodzinę?
-Nie rozumiem Twojego pytania. – Burknęłam mrużąc oczy.
-Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszły sobie na „ty”.
-Ja nie przypominam sobie, abyśmy były przyjaciółkami,
aby zwierzać się sobie z takich rzeczy.
-Wyszczekana jak zawsze.
-Wyszczekany to jest pies, a ja jestem po prostu szczera.
Nie życzę sobie takich komentarzy do mojej osoby, w moim domu.
-Nie jesteś u siebie, ale naciesz się, długo tutaj nie
pobędziesz. – Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy do salonu wszedł Ian.
-Przepraszam, miałem pilny telefon. – Powiedział
przepraszająco patrząc na mnie. – Wszystko w porządku? – Spojrzał na mnie.
-Oczywiście, Anastasia już wychodzi. – Uśmiechnęłam się
mierząc ją wzrokiem.
-Tak, czas na mnie. – Powiedziała po chwili poprawiając
szal. – Będziemy w kontakcie. – Położyła delikatnie dłoń na torsie Iana mijając
go.
-Żmija. – Syknęłam.
-Co się stało? – Ian podszedł do mnie kładąc dłoń na
moich biodrach.
-Nic, puść mnie. Pójdę do dzieciaków. – Powiedziałam
odpychając go lekko.
-Ej, ej. Co jest? – Przyciągnął mnie mocniej. – Co ona Ci
powiedziała?
-Nic mi nie powiedziała, sama jej obecność mnie
denerwuje. – Mruknęłam. – Będziemy w kontakcie…-zaczęłam ją naśladować. – Ugh,
nienawidzę jej.
-Jesteś zazdrosna.
-Nawet jeśli, to co? Nie mogę? Nie mam prawa? Panoszy się
tutaj jakby była u siebie i na każdym możliwym kroku Cię dotyka. No kurwa. – Powiedziałam
zbulwersowana.
-Jesteś taka seksowna jak się denerwujesz. – Zamruczał
całując mnie w ucho.
-Mnie to wcale nie śmieszy, wcale. – Burknęłam odpychając
go, ale on w odpowiedzi tylko się zaśmiał i pocałował mnie namiętnie.
-Kocham Cię złośnico. – Powiedział po chwili gładząc mój
policzek. – Olej ją, nie działają na mnie te gierki, możesz być spokojna.
-Na pewno? – Zapytałam cicho patrząc na niego z miną
zbitego psa.
-Na pewno. – Uśmiechnął się.
***
Ubrana w czarne obcisłe rurki, czarną koszule i czarne
ciężkie buty siedziałam przy stole obok Iana w domu Pani Evelyn.
-Może w czymś Pani pomóc? – Zapytała po chwili wstając od
stołu i idąc do kuchni.
-Zapomnij. Jesteś moim gościem, to ja mam Ci usługiwać.
-Wiem, ale ja chętnie pomogę. – Uśmiechnęłam się stając
obok niej.
-Nie ma mowy, nie denerwuj mnie. – Zmierzyła mnie
wzrokiem, a po chwili szeroko się uśmiechnęła. – Nie mogę wyjść z podziwu, jaka
jesteś cudowna. Mój syn wygrał los na loterii.
-Tak Pani myśli? – Uśmiechnęłam się opierając się o blat.
-Oczywiście. Ma cudowne dzieci, mądrego przyszłego zięcia
i Ciebie, lepiej nie mógł trafić. – Odpowiedziała wyciągając żeberka z
piekarnika. Rozejrzałam się po salonie. Belle leżała na dywanie z psami,
Sebastian siedział na kanapie, a przy stole Ian razem z Bec i Alexem zawzięcie
o czymś rozmawiali. To chyba jednak ja wygrałam los na loterii.
-Tak, ma Pani rację. – Dodałam po chwili.
-Idź usiądź, zaraz podam obiad. – Powiedziała wyganiając
mnie z kuchni. Zaśmiałam się pod nosem i usiadłam z powrotem obok Iana
delikatnie drapiąc go po karku.
-Infrastruktura Kanady jest naprawdę dobrze zaplanowana.
Mieszkałem w prowincji Ontario, w Toronto i naprawdę genialne miejsce. Korki?
Tylko wtedy, kiedy był wypadek, co też rzadko się zdarzało. Wszystko blisko, w
wygodnym miejscu, kompatybilne z otoczeniem. Genialna sprawa. – Powiedział Alex
obejmując Bec.
-Byłem tam kilka razy, ale nie miałem czasu się na tym
skupić, ale będę miał to na uwadze przy najbliższej podróży w tamtym kierunku.
– Odparł Ian i zerknął na mnie. – Czyżby moja mama pogoniła Cię z kuchni?
-Nic nie mów. – Westchnęłam wywracając oczami.
-Podano do stołu. – Powiedziała Pani Evelyn stawiając na
stole obiad. – Żeberka w sosie musztardowo chrzanowym, mam nadzieję, że będzie
Wam smakowało.
-Dzieciaki, chodźcie. – Powiedział Ian i po chwili
wszyscy siedzieliśmy przy jednym stole śmiejąc się i rozmawiając.
-Wiesz coś na temat przygotowań do ślubu Pheobe i Paula?
– Zapytała Pani Evelyn patrząc na mnie.
-Oczywiście, jestem na bieżąco. – Zaśmiałam się. –
Wybrałyśmy już suknię, kwiaty, tort, menu i orkiestrę. Jeszcze tylko suknie dla
druhen i nic tylko czekać na marzec. – Dodałam uśmiechając się.
-Teraz tylko czekać na wasz ślub. – Powiedziała krojąc
mięso. – I dzieci. Planujecie prawda? – Spojrzała to na mnie to na Iana.
Zmieszana ścisnęłam mocniej jego dłoń, która spoczywała na moim udzie.
-Babciu. – Odezwała się Bec. – Jak tylko będą takie plany
pierwsza się dowiesz.
-Dokładnie. – Powiedział Ian czując podobną ulgę jak ja.
–Na wszystko przyjdzie pora.
-Owszem, ale Ty już swoje lata masz. Julia jest młoda,
pełna wigoru, a Ty synku zaraz upadniesz trochę z wiekiem. Wiesz, starość.
-Spokojnie. – Fuknął urażony. – Jestem jeszcze równie
pełny wigoru jak Julia.
-Tak sobie mów. – Zachichotała, a w ślad za nią wszyscy w
salonie.
-To może Becky, kochanie. Ty planujesz za mąż pójście? – Spojrzała
na wnuczkę.
-Babciu…-wywróciła oczami. – Kiedy Alex dojrzeje do tego,
że skarpetki układa się w pary, na pewno porozmawiamy o ślubie.
-Hej, wcale tak nie jest…-obronił się od razu, ale Bec
tylko gestem ręki go uciszyła.
-Nie wyciągajmy tych brudów przy obiedzie, kochany. – Powiedziała
popijając sok. – Po co Cię upokarzać? – Uśmiechnęła się szeroko z czułością
gładząc go po policzku.
-Swoją drogą, nie wiem czy wiesz, ale Twoja siostra się z
kimś spotyka. – Powiedziała Pani Evelyn patrząc na syna.
-Emma? Nasza Emma? Przecież zarzekała się, że nikogo nie
potrzebuje.
-Widzisz, kobieta zmienną jest. Może zmieniła zdanie? Na
razie powiedziała, że nie będzie go nam przedstawiała żeby nie zapeszać, ale
podobno jest bardzo dla niej dobry.
-Przystojny też. – Dodała Bec śmiejąc się. – Uroda drwala
jak to określiła Meg.
-Uroda drwala? Jest coś takiego? – Zapytał Ian ze
śmiechem.
-No wiesz, broda, ciemne włosy, umięśniony. – Wytłumaczyła.
-Czyli ja mam urodę drwala?
-Nie, ty masz tylko ciemne włosy tato, nie dodawaj sobie.
– Uśmiechnęła się pocieszająco, na co brunet znowu tylko fuknął z
oburzeniem.
sobota, 1 października 2016
35.
15 grudnia.
Muszę przyznać, że remont faktycznie poszedł całkiem
sprawnie. Nie jestem w stanie doliczyć się ile osób krzątało się po naszym domu
w szarych, roboczych i brudnych kombinezonach, ale z ręką na sercu mogę
powiedzieć, że odwalili kawał dobrej roboty. Podczas gdy oni burzyli, stawiali,
szlifowali i malowali ściany, ja razem z Bec spędzałam większość czasu poza
domem na szukaniu nowych mebli i dodatków oraz z Pheobe pomagając jej w
przygotowaniach do ślubu. Miałam ogromną nadzieję, że gdy dzieci wrócą do domu
ucieszą się na widok nowych, pięknych i zupełnie innych pokoi. Pokój Sebastiana
zgodnie z jego wolą został przeniesiony pod skos i znacznie się zmniejszył.
Becky również miała mniejszy, ale za to przytulniejszy pokój niż poprzednio.
Natomiast sypialnia Bells stała się słodsza niż była no i w końcu miała w niej
swój upragniony telewizor. Moja ówczesna sypialnia poszła w niepamięć i teraz
jest tam tylko pokój gościnny, a wszystkie moje ubrania zostały w większej
części przeniesione w kartonach do sypialni Iana, a raczej naszej wspólnej sypialni.
Jeden z pokoi gościnnych również został inaczej umeblowany, a drugi pozostał na
razie bez zmian. Łazienka także dostała nowe życie i z całą pewnością mogę
powiedzieć, że pomysł Iana na odświeżenie mieszkania był strzałem w dziesiątkę.
-Myślę, że dzieciaki będą zachwycone nowymi pokojami. - Powiedziała
Bec, gdy razem układałyśmy ubrania w komodach w pokoju Bells.
-Mam nadzieję, nie ma już czasu na poprawki. - Zaśmiałam
się myjąc okno. - Swoją drogą, mam nadzieję, że po powrocie nie będą jakieś
zbuntowane czy też oschłe do mnie. Wiesz, że Twoja matka ma wyjątkowo cudowny
urok osobisty.
-Nie przejmuj się na zapas. Dzieciaki Cię kochają, a
odkąd mogą mówić na Ciebie mamo myślę, że są najszczęśliwsze pod słońcem. - Odparła
uśmiechając się pocieszająco, chociaż wcale nie miałam pewności czy na pewno
jej osobiste zdanie pokrywa się ze słowami.
-Może byśmy coś zjedli? - Do pokoju wszedł Ian ubrany
wyjątkowo w dres i starą koszulkę. - Paul i ja jesteśmy strasznie głodni i
zupełnie nie mamy siły skręcać dalej mebli.
-Zamówimy coś? - Zapytałam schodząc z drabiny.
-Pizzę! - Wtrąciła Becky. – Lecę zamówić. – Powiedziała
wybiegając z pokoju.
-Wszystko w porządku? - Zapytał Ian podchodząc do mnie i
obejmując w talii.
-Jak najbardziej, jestem trochę zmęczona. - Uśmiechnęłam
się zarzucając dłonie na kark. - Tęsknie za dzieciakami, pusto mi bez nich.
-Jutro już będą całe do Twojej dyspozycji. - Pocałował
mnie w czoło przytulając mocno.
***
-Pheobe totalnie wariuje na punkcie tego ślubu. Mówi, że rozumie,
iż muszę pomóc Ianowi, ale powinienem na pierwszy plan wziąć to jakże ważne
wydarzenie. Tłumacze jej, że zostało jeszcze tyle czasu, że bez problemu znajdę
go i dla niej i dla was, ale ona jakby w ogóle mnie nie słuchała. -Powiedział
Paul z żalem w głosie dolewając pepsi do szklanki.
-Powinieneś ją zrozumieć, to naprawdę ważny dzień dla
kobiety, która chce zapamiętać ten dzień, jako najpiękniejszy moment w życiu.
Nie miej o to do niej pretensji. - Powiedziałam patrząc na niego uważnie. - To
także Twój wielki dzień, nie zapominaj o tym...
-W końcu godzisz się na życie pod jednym dachem z
kobietą, której drugie imię to „jadowita żmija 2” - powiedział Ian obejmując
mnie ramieniem.
-Kto jest „jadowitą żmiją 1”? - Zapytał Wesley opierając
się wygodnie.
-Moja druga połówka.- Odparł lekko. Spiorunowałam go
wzrokiem i ostentacyjnie zrzuciłam jego rękę z mojego ramienia.
-Wypraszam sobie. Jestem najcudowniejszym człowiekiem pod
słońcem.
-Zaraz po mnie. - Powiedziała skromnie Becky przeżuwając pizzę.
- Swoją drogą, trzeba już planować wieczór panieński i kawalerski. Nie może
mnie to ominąć.
-Ta, wy baby to tylko tych fagasów z fujarami na wierzchu
byście oglądały. - Burknął Paul przeczesując włosy.
-Pewnie, bo wy faceci to w ogóle nie macie ochoty
popatrzeć na cycate baby wijące się na rurach. - Parsknęłam śmiechem.
-Chociaż nie machają nam penisami przed twarzą. - Zauważył
Ian popijając napój.
-Chyba, że jesteście w Tajlandii, a wasze striptizerki to
transwestyci. Wtedy smyrganie penisem po nosie nie jest już takie okropne, co
nie? - Spojrzałam na swojego ukochanego, który wymownie wywrócił oczami.
***
-Chciałabym wpaść, chociaż na dzień, dać prezenty
dzieciakom i Tobie, ale nie wiem czy wyrwę się z pracy. - Usłyszałam smutny
głos Sarah w telefonie.
-Rozumiem, ale jak mus to mus. Przecież nie zawali mi się
z tego powodu świat. - Zaśmiałam się pocieszająco. - Mam nadzieję, ze nowy rok
spędzimy razem niezależnie od tego gdzie nas wywieje życie. Jednak przy wolnej
rozmowie Ian powiedział, że chce urządzić zabawę u nas. Wiesz jak on uwielbia
tematyczne imprezy. - Dodałam wzdychając.
-Nie ma opcji, że mnie tam nie będzie. Uwielbiam
przebieranki! Czy zdradził Ci już tematykę?
-Niestety, wciąż się nad nią zastanawia, ale jak znam go
będzie śmiesznie i totalnie szalone.
-Bardzo dobrze! Nie ma, co się ograniczać, z jego głową
pełną pomysłów na pewno będzie super. Już się nie mogę doczekać. Rozmawiałaś z
siostrą?
-Tak, codziennie rozmawiamy i piszemy wiadomości.
Zapraszałam ją milion razy do siebie, ale ona wciąż jest uparta i tłumaczy, że
nie chce siedzieć mi na głowie, a oprócz mnie zna tutaj tylko Iana, a tam wiesz
ma prace, dom, znajomych, sąsiadów i uważa, że by się nie odnalazła. Nie będę
jej przekonywać, w końcu to musi być tylko i wyłącznie jej decyzja.
-Masz rację, ale podejrzewam, że prędzej czy później się
przekona. Chciałabym ją poznać.
-Uwierz, ja też chciałabym, aby wszyscy tutaj ją poznali,
ba, ja sama chciałabym ją dostatecznie poznać. Tyle lat byłyśmy oddzielnie, a rozmowy
telefoniczne czy pisemne wiadomości nie zwrócą nam tego czasu. - Westchnęłam
głęboko. - Święta spędzasz w domu?
-Nie, w tym roku spędzamy święta u siostry mojej mamy, co
jak najbardziej jest mi na rękę, bo nie będę musiała spędzać czasu w kuchni, a wiesz,
że tego nie cierpię. - Zaśmiała się. - A wy?
-Wszystkich zaprosiliśmy do nas. Chciałam tak, ze względu
na to, że to moja pierwsza, rodzinna wigilia. Chce ją przygotować po swojemu,
dla całej masy osób.
-Ile będzie osób?
-Matko, około 20! Jednak nie wiemy czy kuzyn Iana z żoną
i córką na pewno przyjdzie.
-Przecież Ty z kuchni nie wyjdziesz przez trzy dni...
-Właśnie o to chodzi! Nie mogę się doczekać. - Zachichotałam
i poczułam dłonie na swoich biodrach. Ian wtulił twarz w moje włosy i bez słowa
tulił mnie do siebie. - Muszę kończyć i zrobić jeszcze kilka rzeczy przed
przyjazdem dzieci. Zadzwonię jutro, całuję. - Zacmokałam w słuchawkę chowając
telefon do kieszeni. - Coś się stało?
-Nie. - Mruknął całując moją szyję. - Stęskniłem się,
siedzisz w tym pokoju już drugą godzinę. Na pewno wszystko jest gotowe na
przyjazd Bells. - Dodał masując moje ramiona.
-Wiem, ale chciałam przejrzeć i ułożyć zabawki, lepiej
się czuję wiedząc, że osobiście je przejrzałam. - Odparłam przymykając oczy. -
A Ty skończyłeś już pokój Sebastiana?
-Tak, tylko musisz założyć świeżą pościel, bo ja nie mam
pojęcia gdzie jest, a wiem, że kupiłaś nową. Wygląda świetnie, ale pewnie młody
i tak ustawi wszystko po swojemu, wiesz, że on ma swój świat i swoje kredki.
-Wiem, wiem. - Uśmiechnęłam się odwracając do niego. - Cieszę
się, że przekonałeś mnie do tego remontu. W końcu, w jakimś procencie czuje się
jakbym była u siebie.
-Mówiłem, że to dobry pomysł. - Pocałował mnie w ramie. -
Jeszcze tylko dół i mam nadzieję, że będziesz przekonana już, w 100%, że jesteś
u siebie. Kocham Cię.
-Wiem. - Szepnęłam opierając się o jego klatkę piersiową.
***
-Jutro jesteśmy zaproszeni do mojej mamy na obiad,
znalazła jakiś cudowny przepis na żeberka i stwierdziła, że to my będziemy
królikami doświadczalnymi. - Powiedział Ian siadając obok mnie na kanapie.
-Cudownie. Może nie dożyjemy świąt i nie trzeba będzie
generalnie sprzątać. - Zaśmiałam się popijając wino.
-Powiem to mojej mamie, na pewno u niej zaminusujesz.
-Ja? Zaminusować? Coś Ty, Twoja mama mnie uwielbia!
-Wiem i to przykre, że uwielbia Cię bardziej od jej
uroczego i bystrego syna.
-Cóż, widocznie zawsze chciała mieć córkę, ale pocieszyła
się Tobą. - Wzruszyłam bezradnie ramionami.
-Wredota. - Zaśmiał się przyciągając mnie do siebie. -
Wiesz, że idziemy także na uroczystą imprezę świąteczną w mojej firmie.
-Tak, wspominałeś rano. Już nawet wybrała sukienkę na ten
cudowny wieczór. Na pewno Ci się spodoba.
-Kochanie...Tobie we wszystkim jest cudownie. - Uśmiechnął
się szeroko. Odwzajemniłam jego uśmiech czując jak moje serce zalewa fala
miłości, szczęścia i zadowolenia.
-Myślałem o jakiejś wycieczce, w ciepłe miejsce, na kilka
dni.
-Kiedy?
-Styczeń, a może luty. Marzę o spokoju, ciszy i
regeneracji. Potem czeka mnie masa projektów w pracy i dużo stresu.
-To tak odległy czas, potem będziemy myśleć o
wycieczkach. Na razie zastanawiam się nad wieczorem panieńskim Pheobe. Muszę
zgadać się z dziewczynami i wymyślić coś fajnego.
-Tylko bez gołych siusiaków. - Mruknął dopijając wino.
-Jak to? W tym cała frajda. Popatrzeć na inne, zapewne
większe siusiaki zanim utknie się na całe życie z tym jednym siusiakiem. - Śmiałam
się głośno ze swojego żarciku. Po chwili dobry humor udzielił się także Ianowi,
które razem ze mną śmiał się na całe gardło.
-Teraz poważnie. Żadnych siusiaków. - Powiedział po
chwili poważniejąc.
-A jak będą mniejsze niż Twój?
-To możecie. - Powiedział dumnie.
-Kurczę, to faktycznie bez siusiaków. Nie znajdę już
mniejszych... - Powiedziała smutno wychylając do końca wino z mojej lampki.
-Jak możesz? - Powiedział urażony. - Ranisz moją duszę,
moje ego, moją męskość...
-Małą męskość. - Poprawiłam wzdychając. - Nie martw się
Ian, tak Cię kocham. Nawet z mała fujarą. Nigdy nie umiałam grać na dużym flecie.
-Boże. - Zaśmiał się. - Jesteś niemożliwa. - Dodał
przyciągając mnie do siebie.
-Wiem, ale za to mnie kochasz. - Odparłam pewnie robiąc
dzióbek.
-Bardzo. - Mruknął wpijając się w moje usta.
środa, 21 września 2016
34.
8 grudnia.
-Czemu nie możemy zacząć tego remontu od poniedziałku? – Zapytał
Ian pijąc kawę przy kuchennej wysepce.
-Jak Ty to sobie wyobrażasz? Święta niedługo, dom jest
ustrojony i teraz mamy to ściągać, bo Ty chcesz remont?
-Nie musimy robić dołu, możemy zacząć od góry i
wykorzystać czas, że nie ma dzieciaków. Znam świetną ekipę, raz dwa się uwiną i
nawet nie zauważysz, kiedy się stąd wyniosą, a w styczniu zajmiemy się dołem. –
Powiedział spokojnie patrząc na mnie. Spojrzałam na niego jak na kosmitę, ale
wiedziałam, że co bym nie powiedziała, on i tak zrobi po swojemu.
-Dobra. – Odparłam w końcu. – Zrobimy ten remont góry,
ale daje Ci na to maksymalnie tydzień. Jasne? Ani dnia dłużej.
-W tydzień to bym się jeszcze z kuchnią uporał. – Dodał
lekko. Zmierzyłam go wzrokiem mrużąc oczy. – Dobra, tylko żartowałem. Tydzień
na odświeżenie piętra, załapałem.
-Nad czym tak debatujecie? – Do kuchni wpadła Bec ubrana
w dres.
-Twój ojciec uparł się na remont tuż przed świętami.
Dałam mu tydzień na odświeżenie piętra, a w styczniu dół.
-Całkiem spoko, mogę się już rozglądać za nowymi meblami?
– Zapytała nalewając soku do szklanki.
-Możesz. – Zaśmiał się Ian, na co ja wywróciłam tylko
oczami.
-Wychodzisz gdzieś czy spałaś w dresie? – Spojrzałam na
nią gryząc kanapkę.
-Idę pobiegać.
-Jest dopiero ósma.
-No właśnie, idealna godzina, aby zacząć nowy dzień.
Idziesz pobiegać ze mną? – Spojrzała na mnie odstawiając szklankę na stół.
-Powariowaliście oboje. – Skwitowałam, na co obydwoje
zanieśli się śmiechem.
***
-Gdzie Ian? – Zapytała Pheobe wchodząc do kuchni.
-W pracy, jak zwykle. – Westchnęłam. – Czego się
napijesz?
-Kawę poproszę, nie piłam jeszcze dziś. Od rana biegam i
załatwiam wszystko, co związane ze ślubem, bo Paul oczywiście jest w delegacji.
– Wywróciła oczami. – Jesteś jedyną osobą, która nie pracuje i ma czas się ze
mną spotkać. Uwierzysz? Wszyscy jakby mnie ignorowali!
-Przesadzasz. – Zaśmiałam się. – Na pewno nie jest tak źle.
-Przesadzasz. – Zaśmiałam się. – Na pewno nie jest tak źle.
-Nie? Dzwoniłam do Emmy – dostawa nowej biżuterii, musi
zrobić miejsce. Dzwoniłam do Bonnie – urwanie głowy, nowe zlecenia. Żona Daniela
zajmuje się domem i córką. Tylko w Tobie moja nadzieja!
-Faktycznie, totalne zignorowanie przyszłej Pani młodej.
Z czym masz problem? – Uśmiechnęłam się krojąc ciasto.
-Kwiaty. Wystrój kościoła. Wystrój sali. Menu. Tort. Oh
nie zabrałam swojej podręcznej listy problemów…
-Pomogę Ci, nie ma sprawy. Chętnie urwę się z domu na
czas remontu.
-Remontu?
-Ian uważa, że skoro zaczął nowe życie ze mną chce
odświeżyć dom. Ledwo, co odsunęłam go od pomysłu kupna nowego domu, ale teraz
uparł się, chociaż na remont u góry.
-Faceci, dla nich wszystko jest takie proste i super
fajne. – Westchnęła oburzona. – Dziękuje. – Dodała, gdy podałam jej kawę.
-W styczniu dół i ogród.
-Mógłby Ci kupić pierścionek na palec a nie chryzantemy
do ogrodu. – Zaśmiała się.
-Chyba uważa, że kwiaty są bardziej romantyczne. – Zachichotałam
upijając łyk kawy. – Wybrałaś już suknie?
-Powierzchownie. Pojedziesz ze mną na przymiarki? – Zrobiła
smutne oczy robiąc minę małego dziecka.
-Oczywiście, że pojadę. – Zaśmiałam się puszczając jej
oczko.
***
-Gdzie mój tata Cię zabiera? – Zapytała Bec siedząc na łóżku,
kiedy zakręcałam włosy.
-Kino, kolacja i spacer. W takiej kolejności i nie mam
pojęcia gdzie. – Zaśmiałam się. – Kazał się ładnie ubrać i to tyle ze
wskazówek.
-Zachowuje się jakby miał dwadzieścia lat. – Zauważyła
jedząc jabłko. – Cieszę się, że jesteście szczęśliwi.
-Jakie ty masz plany z Alexem? – Spojrzałam na nią w
lustrze.
-Meg wpada na noc do nas. Chcemy zrobić wspólnie kolację
i będziemy oglądać filmy.
-Nie jest zazdrosna o twój związek? Zawsze byłyście tylko
wy dwie, a tu nagle pojawia się ktoś trzeci.
-Rozmawiałyśmy o tym i zapewniłam ją, że co by się nie
działo jest dla mnie najważniejsza. Traktuję ją jak siostrę i na pewno nie
zepsuje naszej relacji ze względu na miłość. Nie ma mowy.
-Jestem z Ciebie dumna. – Uśmiechnęłam się. – Myślisz, że
ta sukienka będzie dobra? – Zapytałam pokazując jej różową sukienkę na
wieszaku.
-Zbyt słodko. Załóż tą białą, zdobioną, super obcisłą.
Mój ojczulek zwariuje!
-Dziękuje, jesteś wyjątkowo pomocna. – Zaśmiałam się
stając przed szafą. – Chyba będę musiała zrobić porządek w ubraniach, wciąż nie
wypakowałam wszystkiego od przyjazdu z Nowego Yorku.
-Spoko, pomogę Ci. Co mi się spodoba to sobie wezmę,
szybko się pozbędziesz nadmiaru ubrań…
-Przy okazji zostając z gołym tyłkiem, dzięki,
postoje. – Śmiałam się zakładając
sukienkę. – Jest dobrze?
-Jest idealnie. – W drzwiach stanął Ian zapinając guziki
od koszuli. – Widziałaś moją czarną marynarkę z moich urodzin?
-Tak. Przywiozłam ją dziś rano z pralni, leży u Ciebie w
sypialni na fotelu.
-To dziwne, że jesteście razem a wciąż macie oddzielne
sypialnie. – Powiedziała Becky prostując nogi.
-Powiedz to Julii, ona też jest dziwna. – Zaśmiał się Ian
znikając szybko za ścianą.
***
-Wiesz co? Uważam, że Bridget nie powinna ulegać Tomowi.
To dupek. – Powiedziałam, gdy wyszliśmy z kina.
-Uważasz, że źle postąpiła? – Zapytał Ian pomagając mi
założyć płaszcz.
-Oczywiście. Oszukał ją. Wiódł podwójne życie. Przecież
ona nic o nim nie wiedziała!
-Uwielbiam jak się tak wszystkim ekscytujesz, wiesz? – Zaśmiał
się obejmując mnie ramieniem. Prychnęłam przytulając go w pasie. Szliśmy
ulicami Chicago, które tętniły życiem. Świadomość, że obok mnie idzie tak
przystojny i cudowny mężczyzna potęgowała we mnie poczucie wyjątkowości. Był
przystojny, wysoki, dobrze zbudowany i świetnie ubrany. To tylko
powierzchowność, którą widzieli inni. Ja znałam prawdę – wiedziałam, jaki jest,
kiedy się złości, kiedy się cieszy, co lubi, a czego nie, jakie są jego poranne
i wieczorne nawyki. Wiedziałam o nim wszystko, a mimo to miałam ochotę wciąż go
poznawać. Nieustannie, dzień po dniu.
-Dlaczego mi się tak przyglądasz? – Zapytał po chwili
patrząc na mnie.
-Myślałam o tym, jaki jesteś cudowny i jak bardzo Cię
kocham.
-Doprawdy? – Uśmiechnął się kokieteryjnie przyciągając
mnie do siebie mocniej.
-Mhm. – Mruknęłam całując go w żuchwę. Szliśmy jeszcze
kawałek w milczeniu, aż doszliśmy do ustronnej restauracji na obrzeżach głównych
ulic. Usiedliśmy przy stoliku stojącym niedaleko wielkiego okna, za którym
widok zapierał dech w piersiach.
-Wina? – Zapytał Ian otwierając kartę.
-Poproszę. – Odparłam rozglądając się. – Pięknie tutaj
jest. Byłeś tu już?
-To ulubiona restauracja mojej mamy. – Odpowiedział
przywołując kelnera, a niecałe pół godziny później jedliśmy już nasz upragniony
posiłek. Co jakiś czas wymienialiśmy się uśmiechami i spojrzeniami niczym
ukryci kochankowie.
-Pomyślałabyś kiedyś, że będziesz z facetem, który ma za
sobą nieudane małżeństwo i trójkę dzieci? – Zapytał po skończonym posiłku.
-Nie sądziłam, że moje życie ułoży się w taki sposób.
Raczej myślałam, że założę tradycyjnie rodzinę, wiesz jak w filmach.
-Nie żałujesz?
-Czego miałabym żałować?
-No wiesz, w jakimś stopniu Twoje plany i przypuszczenia
legły w gruzach, nie tak sobie wyobrażałaś życie.
-Owszem, ale to nie znaczy, że nie odpowiada mi to, co
mam. Może to wszystko nie szło kolejnymi krokami, może najpierw nie poznałam
chłopaka, nie zostaliśmy przyjaciółmi, potem nie było wielkiej miłości,
szybkiego ślubu i ciąży za ciążą, ale jestem szczęśliwa mając Ciebie i dzieci.
Nie wątp w to.
-Nie wątpię, ale po prostu boję się, że kiedyś nadejdzie
taki czas, że Cię to przerośnie, że to nie będzie to, czego chcesz.
-Kocham Ciebie i dzieci, niezależnie od tego, co mnie
spotka, poradzę sobie, bo mam Ciebie.
-Jestem dużo starszy, może w końcu będziesz chciała kogoś
młodszego, bardziej sprawnego.
-Kochanie, jesteś wyjątkowo sprawy, uwierz mi. –
Zaśmiałam się. – Hej. – Szepnęłam łapiąc go za rękę. – Kocham Cię i chce żyć
przy Twoim boku, zawsze i na zawsze.
-Też tego chce, nawet nie wiesz jak bardzo. – Szepnął
całując moją dłoń.
Subskrybuj:
Posty (Atom)