niedziela, 20 listopada 2016

42.

26 marca.

Każdy dzień upływał tak samo. Zrozumiałem, że tylko whisky może podnieść mnie na duchu. Dzieci są od tygodnia u swojej matki, Julia zapewne siedzi u swojej siostry, a ja w końcu mam święty spokój. Nikt mi nie matkuje, nikt się nie wymądrza i nikt nie narzuca mi swoich mądrości. Tylko ja i moje cztery ściany. Zerknąłem na zegar, za chwilę będzie trzynasta. Jak ten czas szybko leci. Napełniłem kolejną szklankę i usłyszałem jak drzwi frontowe zamykają się z hukiem.
-Julia to Ty? – Krzyknąłem.
-Chciałbyś, co? – Usłyszałem głos brata, który stanął w drzwiach.
-Nie. – Mruknąłem przeglądając papiery. – Czego chcesz? Coś w firmie?
-Żartujesz sobie? – Zaśmiał się sucho wchodząc w głąb pomieszczenia. – Gdzie Julia?
-Nie wiem, nie sprawdzam jej, pewnie u Jess skoro w domu jej nie ma. – Machnąłem ręką patrząc w laptopa. – Zadzwoń do niej, jeżeli czegoś potrzebujesz.
-Wiem gdzie ona jest i wiem, co robi.
-To po jaką cholerę mnie o to pytasz? – Spojrzałem na niego krzywo upijając łyk szkockiej.
-Ian, ona się pakuje i wyjeżdża. Co jej zrobiłeś?
-Myślę, że panikujesz. Julia nigdy by nie odeszła, przestań.
-Czyżby? – Spojrzał na mnie siadając na fotelu. – Patrzę na Ciebie i widzę obraz nędzy i rozpaczy. Teraz rozumiem decyzję Julii.
-Julia. Julia. Julia. Zakochałeś się czy co? – Burknąłem. Boże, jak on mi działał na nerwy. – Jestem zajęty, więc gadaj, co chcesz i wyjazd, nie mam czasu na rodzinne spotkania.
-Stary. Czyś Ty na głowę upadł? – Podniósł głos, co zdarzało mu się raczej często. – Twoja narzeczona wyszła z domu sześć dni temu, a Ty nawet nie zainteresowałeś się gdzie ona jest? Ona wyjeżdża Ian, rozumiesz? Odeszła od Ciebie. – Patrzyłem na niego jak na wariata. Julia odeszła? Niemożliwe. Przecież rozmawialiśmy niedawno. Boże, kiedy to było? Skupiłem się bardziej i nie byłem w stanie przypomnieć sobie naszej ostatniej rozmowy. „Nasze życie to piekło, nie mam już na to siły Ian. Kocham Cię, kocham Cię najbardziej na świecie i pragnę wierzyć w to, że Ty kochasz mnie wciąż tak samo jak w grudniu, kiedy zaproponowałeś mi małżeństwo.” Kocha mnie. W czym problem? „– Żegnaj Ian, kocham Cię.”  Żegnaj Ian. Żegnaj. Żegnaj.
-Ian? Chłopie słyszysz, co ja do Ciebie mówię? – Z zadumy wyrwał mnie głos mojego brata. Spojrzałem na niego oszołomiony. – Walisz alkoholem na kilometr. Który to już dzień pijesz?
-Muszę do niej pojechać. – Wstałem nagle od biurka strącając szklankę na podłogę. Wszystko wokół mnie zawirowało.
-Usiądź. – Poczułem silny uścisk mojego brata na ramieniu. –Jesteś zalany.
-Zostaw mnie. – Warknąłem szarpiąc się. – Muszę jechać do Julii i wybić jej ten głupi pomysł w głowy, rozumiesz?
-Ian…daj spokój…Julia już dawno…
-Muszę do niej jechać! – Krzyknąłem łapiąc go za kołnierz marynarki. – Zawieź mnie do niej.

***

-Ian, Julii tu nie ma. – Mówiła Jess w kółko, kiedy chodziłem po mieszkaniu.
-Jessica, nie kłam. – Krzyknąłem trzaskając drzwiami od łazienki. – Gdzie jest Julia do cholery?
-Tłumacze Ci to kolejny raz. Wyjechała. Z samego rana. Zawiozłam ją na lotnisko i tam się pożegnałyśmy.
-Ukrywasz ją? Naprawdę, robisz mi pod górę? – Spojrzałem na nią mrużąc oczy. – Gdzie ona jest?
-Ian, wróć do domu jesteś totalnie nawalony. – Mówiła spokojnie obserwując mnie. – Czas na Ciebie.
-Gdzie ona jest?! – Krzyknąłem trzaskając drzwiami od sypialni. Narastał we mnie gniew. Potężny gniew.
-Zabierz go Chace, nie mam ochoty na tę szopkę. – Powiedziała stając obok niego.
-Jaja sobie kurwa robisz? – Podszedłem do niej. – Gdzie jest Julia do cholerny jasnej?!
-Wyjechała! – Krzyknęła popychając mnie na ścianę. – Odeszła od Ciebie. Uciekła z Twojego domu, bo miała dość patrzenia na Twoją pijacką mordę. Rozumiesz? Miała dość tego alkoholowego smrodu, Twojego nieumytego, zarośniętego pyska. Miała dość takiego nędznego życia obok takiego alkoholika jak Ty. Odeszła szukać lepszego życia z dala od faceta, który stoczył się tak bardzo jak Ty. Podziękuj sobie. Idź napij się. Wznieś toast za zniszczenie swojego życia, jej życia i życia swoich dzieci kretynie. Straciłeś jedyną osobę, która mogła postawić Cię na nogach i uszczęśliwić Cię. Jesteś zadowolony? Tego chciałeś? Takiego życia pragnąłeś dla swojej rodziny? Brawo. Chociaż coś Ci w życiu wyszło! – Krzyczała patrząc mi w oczy. – Julia, wyjechała. Jak najdalej od Ciebie i od tego piekła, a teraz wyjdź.
-Gdzie wyjechała? – Wyszeptałem nie mogąc zebrać w sobie siły na mocniejszy głos.
-Wynoś się! – Wypchnęła mnie za drzwi. – Zniknij. – Dodała zamykając drzwi na wszystkie spusty.
-Ian…-zaczął Chace idąc za mną do windy.
-Daj mi spokój, muszę się napić. – Burknąłem naciskając guzik na parter.

***

Wieść o wyjeździe Julii bardzo szybko rozniosła się po rodzinie. Każdy do mnie dzwonił. Każdy. Nie rozmawiałem z nikim. Zamknąłem się w swoim gabinecie pogrążony w myślach. Patrzyłem na zdjęcie, które stało na moim biurku. Dwa dni przed nowym rokiem. Julia stała na środku naszego ogrodu w otoczeniu śniegu z ogromnym uśmiechem na twarzy.

-Chodź, zrobię Ci zdjęcie. – Powiedziałem do Julii wychodząc na taras, kiedy blondynka rzucała patyk psom.
-Ian, jestem nieumalowana, daj spokój. – Powiedziała nadąsana naciągając na uszy czapkę.
-Kochanie, wyglądasz jak zawsze cudownie. – Uśmiechnąłem się.
-Jasne, mówisz tak tylko, dlatego, że chcesz wypróbować na mnie ten nowy aparat. – Zachichotała idąc w moją stronę.
-Oh wcale tak nie jest, Pani Somerhalder. – Zaśmiałem się puszczając do niej oczko.
-Jeszcze Pani Morrison, proszę nie zabierać mi mojej tożsamości. – Powiedziała wyniośle zarzucając mi ręce na kark.
-Nie mogę się doczekać, kiedy to moje nazwisko będzie Pani nową tożsamością. – Uśmiechnąłem się całując ją w czoło.
-Ja też. – Odparła całując moje usta. – Jednak zdjęcia nie będzie, zapomnij. – Pokazała mi język odwracając się z powrotem w stronę ogrodu.
-Wiesz…-zacząłem. – Chciałem się Ciebie zapytać czy masz wolny wieczór.
-Wieczór? – Zapytała odwracając się.
-Tak, ale uświadomiłem sobie, że wieczór to zdecydowanie za mało i chciałem zapytać czy masz może wolne całe swoje życie? – Uśmiechnąłem się zerkając na nią. Roześmiała się wesoło, a ja zdążyłem uchwycić to na zdjęciu. Właśnie taką ją kochałem.

___
Cześć! Ha, cieszę się, że wzbudziłam tyle sprzecznych emocji poprzednim rozdziałem. Tak miało być! Fajnie, że znaleźli się tacy czytelnicy, którzy linczowali Julię i tacy, którzy w 100% ją rozumieli. :) Jesteście super!



środa, 16 listopada 2016

41.

11 lipca

Czasem przychodzi taki moment, że bez powodu w moich oczach pojawiają się łzy. Początkowo wypływają z nich pojedyncze krople, które ocierane zostają rękawem mojej ulubionej bluzy przesiąkniętej jego perfumami. Strumyki, które po jakimś czasie zmieniają się w górskie potoki nie są już do zatrzymania. Siedzę i zastanawiam się, dlaczego tak się dzieje. Przyciągam kolana do klatki piersiowej by, choć trochę uspokoić dygoczące ciało. Opanowuje łzy i dociera do mnie, że tęsknie. Tęsknie za jego oczami, uśmiechem, silnymi ramionami - za Nim. Uświadamiam sobie, że tęsknota bez żadnych skrupułów zżera moje serce. Świadomość tego, co utraciłam jest istotna, aż w końcu zaczyna boleć. Odczuwam braki, widzę jak niedoskonała jestem i jak bardzo tęsknota wyżera ze mnie życie. Upadam i nie podnoszę się. Leżę na samym dnie, bo tak lepiej, bo wszystko ze mnie wypływa, bo jestem, a zarazem mnie nie ma. Już się nie staram, nie ubiegam o więcej, nie emanuje ciepłem, nie darze miłością. Nie istnieje. Już od dawna, jest tylko ciało i oczy, cholernie puste, przepełnione porażką oczy. I już się nie podnoszę, nie walczę. To koniec. Widocznie taki był plan – moje szczęście nigdy nie miało trwać wiecznie i nigdy niedane było mi szczęśliwe zakończenie. Właśnie tak miało być. Namiastka radości i długie tygodnie rozczarowania. Płacę cenę za przeszłość. Za moje życie. Za kłamstwa. Kradzieże. Zatargi z policją. Narkotyki. Próby samobójcze. Za wszystko, co zrobiłam źle. Za wszystko, co myślałam, że robiłam dobrze, ale teraz wiem, że to i tak nie odpokutowało mojego życia. Właśnie tak miało być, a ja…muszę się z tym pogodzić czy tego chcę czy nie.
-Jesteś tam szczęśliwa? – Zapytała Bonnie dzwoniąc do mnie po dwóch miesiącach od wyprowadzki. Odwróciłam się od morza i patrzyłam w stronę domu. Śnieżnobiałe ściany. Brązowe ramy okien. Drewniany taras ozdobiony kwiatami wychodzący na plażę. To wszystko, co teraz miałam.
-Czy szczęście jest dla mnie? – Zapytałam w odpowiedzi. – Bonnie, wiesz jak jest. Moje szczęście odeszło, jakiś czas temu. Nie mogę powiedzieć, że jestem super szczęśliwa, ale mogę powiedzieć, że jestem spokojna. Zaznałam spokoju, ciszy i pogody ducha.
-Zamierzasz tu wrócić? – Kolejne pytanie. Kolejne, cholernie trudne pytanie, które w kilka sekund przewracało wszystko o sto osiemdziesiąt stopni.
-Nie wiem Bonnie, za wcześnie na takie deklaracje. – Głos mi się załamał. – Odwiedzisz mnie kiedyś?
-Postaram się, obiecuję.  

Odwiedziła razem z Becky i Alexem. Nie sądziłam, że moje serce może tak bardzo pękać z radości. Dopiero widok blondynki i jej ukochanego jak i widok mulatki uświadomił mi jak bardzo tęsknie za tym wszystkim, co zostawiłam w Chicago. Patrzyłam ze łzami w oczach jak Bec bawi się w wodzie i śmieje na całe gardło. Wzdychałam cicho za każdym razem, kiedy widziałam, z jaką miłością w oczach patrzył na nią Alexander.
-Jest mi tak strasznie przykro, że to wszystko się wydarzyło…-zaczęła Bonnie, kiedy piłyśmy drinka leżąc na piasku.
-Niepotrzebnie, przecież to nie Twoja wina, że tak wszystko się potoczyło.
-Owszem, ale…wiedziałam, co się dzieje, a tylko całą tą sytuacje usprawiedliwiałam. Nie chciałam dostrzec prawdy, która tak bardzo zraniła Ciebie i popchnęła Cię w kierunku takiej, a nie innej decyzji.
-Chcesz powiedzieć, że źle zrobiłam? – Spojrzałam na nią z wyrzutem. – Nie wiesz jak to wszystko wyglądało, kiedy drzwi się zamykały. Nic nie wiesz. Co Ty byś zrobiła na moim miejscu?
-Nie wiem, naprawdę nie wiem i mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała się przekonywać.

Czy zrobiłam dobrze? Szukałam odpowiedzi patrząc w morze. Tylko ono tak bardzo mnie uspokajało i tylko ono kierowało mnie na tor prawidłowych odpowiedzi. Spojrzałam na swój serdeczny palec gdzie jeszcze nie tak dawno cudownie prezentował się pierścionek. Tak bardzo marzyłam o założeniu białej sukni. Tak bardzo marzyłam o tych wszystkich ślubnych przygotowaniach. Tak bardzo marzyłam o tym żeby powiedzieć „tak” w obliczu Boga mężczyźnie, którego tak bardzo kochałam. Kochałam? Kocham nadal. Odkąd żyjemy na dwóch innych kontynentach mam wrażenie, że moja miłość zamiast zmaleć stała się jeszcze silniejsza, wręcz dusząca.

***

-Na pewno nie jesteś zmęczona? – Zapytałam swojej przyjaciółki, kiedy od razu po przyjeździe z lotniska wyciągnęła mnie na spacer.
-Jestem, ale tutaj jest tak pięknie, że byłabym głupia jakbym spędziła czas w łóżku. – Zaśmiała się. – Opowiesz mi w końcu wszystko, co się wydarzyło?
-Nie szkoda Ci tak pięknych widoków na tak poważne rozmowy? – Zaśmiałam się zanurzając stopy w wodzie.
-Hej, po to przyleciałam. Słońce, widoki, drinki i chłopacy to na potem. – Puściła mi oczko. – Opowiedz mi wszystko. – Powiedziała z troską w głowie obejmując mnie ramieniem.
-Może najpierw Ty? Potrzebuje zebrać w sobie siłę na takie otwarte wyznania…
-Dobrze. – Powiedziała zrezygnowana. – W pracy układa mi się znakomicie, a wiesz, że żyję tylko tym.
-A jak w sferze uczuciowej?
-No wiesz…
-To, że jestem najbardziej cierpiącą osobą w chwili obecnej po utraconej miłości to nie znak, że nie mogę pocieszyć się Twoim szczęściem. – Uśmiechnęłam się patrząc w morze. – No mów, widzę, że ciśnie Ci się na język…-zaśmiałam się zerkając na nią, a potem znowu w daleki horyzont.
-Ma na imię David. – Podjęła po chwili patrząc również przed siebie. – Jest ode mnie kilka lat starszy i jest architektem wnętrz. Poznaliśmy się przy wspólnym projekcie dla jednego z klientów. Zaprosił mnie na kawę w celu omówienia spraw służbowych, a następnego dnia już na kolację, prywatnie. Trzymam go na dystans, ale bardzo, bardzo go lubię. Wiesz? Myślę, że może nam się udać.
-Cieszę się, że w końcu i Ciebie trafiła strzała amora. – Uśmiechnęłam się szczerze. – Mam nadzieję, że go poznam…
-Też mam taką nadzieję, może kiedyś wpadniemy tutaj na urlop. Kto to wie? – Zaśmiała się. – Muszę Ci o czymś powiedzieć…-westchnęła patrząc na mnie. – Byłam jakiś czas temu u Iana. Projektowała ogród.
-Naprawdę? – Spojrzałam zaskoczona. – Jest tak cudowny jak chciałam żeby był? – Zapytałam cicho patrząc znów w morze.
-Tak. Ian nic nie zmienił i nic nie dodał. Stwierdził, że… - zacięła się.
-Że co? – Mruknęłam ruszając przed siebie i zanurzając się po kolana w wodzie.
-Stwierdził, że ten ogród będzie zawsze przypominał mu o Tobie. Oh Julia. On jest taki…przygnębiony. Milczący. Nieobecny. Jak dziecko zgubione w lesie. Powiedz mi, co się stało? Dlaczego wyjechałaś? Dlaczego on nie chciał w ogóle mówić o Tobie i o was, dlaczego nazywał siebie idiotą? Powiedz mi…
-Sarah…-szepnęłam wychodząc z wody i stając twarzą do niej. – Nie wiem, od czego zacząć. – Mruknęłam wymijając ją i idąc brzegiem morza. – Tak bardzo go kochałam. Kocham nadal. Codziennie marzę o tym, że stanie w drzwiach i to wszystko okaże się tylko snem, wiesz? Tak bardzo go potrzebuje. Tak bardzo chciałabym mieć go z powrotem przy sobie. Wszyscy zawsze pytali, „Jaki on jest?” On jest cudowny.  Po pros­tu uczy­nił mnie piękniej­szą. I wiesz, że nie chodzi mi o wygląd. In­ni, którzy za­biega­li o mo­je względy chcieli od ra­zu od­kryć wszys­tkie kart. Poukładać puzzle i pro­sić o rękę. On te­go nie ro­bił. Za­dawał py­tania, których nikt in­ny nig­dy mi nie za­dał. Je­go w is­to­cie in­te­resowało to, co myślałam, mówiłam, robiłam, chciałam, dokąd szłam. Kiedy czy­tałam poleconą przez niego książkę, chciał od razu poznać moje uczucia po pierwszym rozdziale. Kiedy płakałam nie próbował mnie rozśmie­szyć. Po pros­tu był. Tak sa­mo, kiedy bywałam smut­na. Ro­bił mi her­batę, siadał nap­rze­ciw mnie i wpatrywał się we mnie swoimi cudownymi, niebieskimi ocza­mi. Jest w nim coś. Może ten uśmiech, może oczy, a może fakt, że słucha, kiedy mówię. Cokolwiek to jest, cholernie przyciąga. W jego oczach zawsze mogłam znaleźć zrozumienie, jego serce było miejscem, w którym mogłam czuć się pewnie, ale wszystko w końcu mija. Znika niczym pęknięta bańka mydlana. – Mówiłam szybko, cicho i chaotycznie. Przyjaciółka patrzyła na mnie ze współczuciem, ale nie odzywała się słowem. Słuchała mnie i nawet nie wiem, kiedy złapała za rękę. Szła tuż obok mnie wsłuchana w moje słowa i czekała, aż powiem więcej.
-Co się takiego stało Julia?
-Zaczął pić. W ogromnych ilościach. Widziałam go częściej pod wpływem niż na trzeźwo. Traktował mnie jak powietrze, ale dzieci kochał bardzo, oczywiście, kiedy odór alkoholu nie wypełniał powietrza. Nie sypiał ze mną w łóżku, unikał mnie w kuchni, nie jadał ze mną śniadań, nie pił popołudniowej kawy. Zamykał się w gabinecie i tam wychylał szklankę za szklanką. Prosiłam, błagałam, ale to było na nic. Wcale mnie nie słuchał, aż w końcu odeszłam.
-Dlaczego pił?
-Projekt w Karolinie, ten, o którym Ci mówiłam okazał się trafny. Ian stracił tam kupę kasy, której nie odzyskał. Jednak to w żadnym wypadku nie zachwiało naszym budżetem, ba, firma na tym nie ucierpiała, prawie wcale tego nie odczuła, ale Ian bardzo się rozczarował tym wszystkim i podłamało go to. Próbowałam z nim rozmawiać, wielokrotnie o każdej porze dnia, ale…to nie przynosiło skutku. Nie wytrzymałam, rozumiesz? Nie mogłam tam wysiedzieć. Dusiłam się w tym domu. Zresztą, moje odejście nawet go nie zasmuciło…
-Jak to? – Zapytała zaskoczona.

Siedziałam w kuchni po kolejnej kłótni zastanawiając się, co dalej. Ian przyszedł jak zawsze traktując mnie jak powietrze. Wyciągnął z szafki kwadratową szklankę, wyjął z apteczki tabletki i wrzucił sobie do gardła trzy pastylki na ból głowy.
-Mam nadzieję, że nie popijesz tych prochów szkocką. – Mruknęłam patrząc na niego.
-Znowu się czepiasz? – Spojrzał na mnie zły marszcząc czoło.
-Martwię się o Ciebie. – Powiedziałam potulnie wstając. – Ian…-Podeszłam do niego.
-Nie zaczynaj…-burknął zabierając szklankę. – Idę do gabinetu, nie zawracaj mi głowy.
-Kochanie…
-Przestań się kurwa pieścić ze mną! Rozumiesz? – Podszedł do mnie tak, że czułam jego oddech na swojej twarzy. Zacisnęłam mocniej oczy czując jak alkohol bucha w moje nozdrza. Oddychał ciężko. Czułam jego wzrok na sobie. Pocałuje mnie? Otworzyłam niepewnie oczy. Przyglądał mi się chwilę, jego twarz złagodniała. Niepewnie położyłam dłoń na jego szorstkim policzku.
-Ian…
-Daj spokój. – Odrzucił moją dłoń. – Jesteś taka ładna, a taka męcząca. – Mruknął wychodząc. Potoki łez zalały moją twarz. Poszłam po cichu do garderoby. Do małej walizki spakowałam najpotrzebniejsze rzecz, z łazienki zabrałam kosmetyki. Założyłam płaszczyk, otarłam łzy i bez pukania weszłam do gabinetu. Napełniał właśnie trunkiem zapewne kolejną szklankę.
-Nauczysz się kiedyś pukać? – Podniósł głos wypijając duszkiem szkocką, a po chwili znów zapełnił szklankę.
-Odchodzę. – Powiedziałam cicho hamując łzy. – Nasze życie to piekło, nie mam już na to siły Ian. Kocham Cię, kocham Cię najbardziej na świecie i pragnę wierzyć w to, że Ty kochasz mnie wciąż tak samo jak w grudniu, kiedy zaproponowałeś mi małżeństwo. – Zaszlochałam ściągając pierścionek z palca. – Nic nie mów, nie upokarzaj mnie już. Chcę odejść ze świadomością, że opuszczam człowieka, który do ostatniej wspólnej minuty kochał mnie niezmiennie. – Wytarłam łzy i położyłam pierścionek na biurku. Patrzył tępo w laptopa nie wyrażając żadnych emocji. – Żegnaj Ian, kocham Cię. – Szepnęłam zamykając drzwi.

-Pojechałam do swojego dawnego mieszkania. Wypłakiwałam godziny w ramionach mojej siostry. Czekałam dzień. Potem kolejny. Żadnej wieści od Iana. Dzień trzeci. Czwarty. Piąty. Cisza. Zadzwoniłam do Chacea, że wyjeżdżam. Nie wiedział o tym, że odeszłam od Iana, nikt nie wiedział. Szóstego dnia w ciemno opuściłam Chicago żegnając się tylko z Jess. Siódmego byłam tutaj, we Florencji, a reszta ułożyła się sama. Ian nigdy nie zadzwonił. Nigdy nie napisał. Nigdy o mnie nie pytał. Jakby zapomniał o tym, że przez chwilę byłam w jego życiu. – Mówiłam szorstko patrząc w morze. – Sarah…. Czy ja robiłam coś źle? Czy byłam złą dziewczyną? Narzeczoną? Matką jego dzieci? Dlaczego moje życie to pasmo niepowodzeń?
-Jesteś idealna kruszynko. – Powiedziała cicho przytulając mnie mocno. Rozpłakałam się jak dziecko.
-Tak bardzo go kocham Sarah. Budzę się codziennie rano i modle się żeby tego dnia on się odezwał.  Tak bardzo za nim tęsknie. To wszystko mnie przytłacza. Rozrywa mnie od środka. Każdego dnia kocham go mocniej i nie mogę zapomnieć. Nie mogę. Nie chce. Nie potrafię.
-Ciii… - szeptała gładząc moje plecy, a ja rozpadałam się na kawałki. 

środa, 2 listopada 2016

40.

Lipiec 2016.
Livorno, Toskania.


Siedziałam na drewnianych schodach pijąc popołudniową kawę. Początek lipca był wyjątkowo ciepły i przyjemny. Fale Morza Liguryjskiego spokojnie uderzały o brzeg, a delikatny wiatr przemieszczał piasek. Patrzyłam w błękit morza wracając do wspomnień i tego wszystkiego, co się wydarzyło w ubiegłych miesiącach. Włochy to było miejsce, które zawsze chciałam odwiedzić i które obrałam na punkt docelowy naszej podróży poślubnej. Teraz siedząc tutaj mam wrażenie, że spełniło się jedno marzenie z mojej listy – może niekoniecznie w sposób, w jaki chciałam. Cóż takiego zmieniło się od świąt i dnia naszych zaręczyn? Cóż… Emma zaczęła coraz głośniej planować wspólną przyszłość z mężczyzną o urodzie drwala – Charlesem, którego dziewczynki nazywały już tatą i który naprawdę wczuł się w odgrywaną rolę życia. Był ich ojcem, bohaterem, mentorem i przede wszystkim przyjacielem. Wiem, że to z całą pewnością wystarcza Emmie i z dnia na dzień jest coraz szczęśliwsza. Moja siostra została na stałe w Chicago. Na początku mieszkała z nami, ale w końcu zaczęła czuć się jak kula u nogi i przeniosła się tymczasowo do mojego mieszkania. Będąc sąsiadka przystojnego prawnika Jensena szybko odnalazła się w osiedlowym i sąsiedzkim życiu, obecnie odliczając trzeci miesiąc odkąd próbuje być wzorową dziewczyną. Jak im to wychodzi? Chyba dobrze, moja siostra nigdy się nie skarży. Na początku czerwca Becky wraz z Alexem pojechała na wycieczkę na Kubę. Zasypywała mnie milionem zdjęć i wszechobecną radością. Ich związek kwitnie z dnia na dzień, podobnie jak Rebecca. Sebastian nadal szuka swojego miejsca w sporcie, obecnie pasjonuję się koszykówką, chociaż dałabym sobie uciąć głowę, że już kiedyś miał z nią jakieś przygody. Bells natomiast całym sercem pokochała balet i po każdej lekcji, po której ją odbierałam wysłuchiwałam całą masę komentarzy na temat jej talentu, co oczywiście coraz bardziej sprawiało, iż moja duma rosła w oczach. Nasze psy niestety zostały uśpione, nieuleczalna wada serca sprawiła, że z dnia na dzień znikały w oczach. To była jedna z trudniejszych decyzji w życiu. Dwa miesiące po kameralnym, uroczym i pięknym ślubie Pheobe zadzwoniła do mnie oznajmiając, że wraz z Paulem spodziewają się ich pierwszego dziecka. Radość szybko ogarnęła całą rodzinę i teraz każdy wyczekuje aż na świat przyjdzie kolejny członek naszej familii. Sarah spełnia się zawodowo, ale podobno w sferze uczuciowej również zmiany, chociaż na razie nie chce zapeszać, podobnie jak Bonnie, którą kilkakrotnie widziano w towarzystwie przystojnego mulata, ale wszelkie komentarze na ten temat sprawnie są wyłączane. Co zmieniło się u mnie? Niewiele oprócz jednego – dwudziestego marca wraz z pierścionkiem zaręczynowym z mojego życia zniknął Ian. Po cudownej sielance, szczęściu i miłości zostały tylko wspomnienia – niekoniecznie wesołe.