24 październik.
-Więc, kiedy przylatujesz dokładnie? – Zapytałam
przyjaciółki rozmawiając przez telefon.
-Trzeci listopad dopiero. Odbierzesz mnie z lotniska?
-Jasne, daj znać tylko, o której masz planowane
lądowanie. Uprzedzę szefa.
-Pana lepkie dłonie? – Zaśmiała się, a raczej ryknęła
śmiechem. Wywróciłam oczami odwzajemniając jej śmiech.
-Słuchaj, nic Ci więcej nie powiem. – Zagroziłam
nakrywając do stołu. – Nie po to Ci się zwierzam żebyś tak jawnie się z tego
naśmiewała.
-Słuchaj, ale to jest mega komiczne. Pracujesz tam ledwo
tydzień, a już rzucasz się na swojego szefa!
-Słuchaj, to nie moja wina, że między nami jest jakieś
dziwne przyciąganie. On jest kurewsko przystojny, a zresztą sama się przekonasz
jak go zobaczysz.
-Słuchaj, ale to nie zmienia faktu, że możesz tak jawnie
pchać mu się do wyra.
-Słuchaj, ale ja jeszcze nigdzie się nie wepchnęłam. – Powiedziałam
oburzona.
-Dzień dobry. – Usłyszałam za sobą Iana.
-Oho, Pan lepkie ręce przyszedł obmacać Ci dupsko. Baw
się dobrze! – Zaśmiała się.
-Zgiń. – Szepnęłam do telefonu rozłączając połączenie. –
Dzień dobry. – Uśmiechnęłam się w kierunku Iana. – Za chwilę będzie śniadanie.
-Umieram z głodu. – Zmierzył mnie siadając na krześle. Po
chwili przy stole pojawiły się dzieciaki.
-Smacznego. – Powiedziałam stawiając na stole dzbanek z
pomarańczowym sokiem i usiadłam na swoim miejscu.
-Od wtorku drugiego listopada idziecie do szkoły. – Powiedział
Ian zerkając na swoje dzieci.
-Na miesiąc, a potem wrócimy do matki? – Zapytała Becky z
przekąsem smarując tost z dżemem.
-Nie zaczynaj. – Upomniał ją ojciec pijąc kawę.
-Taka prawda. Wiecznie jesteśmy przerzucani. Co mam
odpowiadać znajomym, kiedy pytają mnie gdzie mieszkam? Co drugi miesiąc w Nowym
Yorku, a tak to w Chicago? – Spojrzała na niego z wyrzutem. Miałam pewność, że
Bec się nie wyspała, ale z drugiej strony miała jak najbardziej rację w tym, co
mówi.
-Nie mogę się oddać pasji, bo co rusz musze zmienić
szkółki, treningi i znajomych. – Dodał Sebastian jedząc jajecznice.
-Dzieci mają rację. – Wtrąciłam widząc jak Ian zaciska
pięść, aż jego kłykcie zrobiły się białe. – Nie mają czasu na samorealizację.
Szkoła jest bardzo ważna, a oni wiecznie muszą zmienić szkołę, klasy, zajęcia.
To nie wpływa na nich zbyt dobrze.
-Co ja mam zrobić? – Zapytał Ian uspokajając się.
-Zabrać nas od mamy i sprawować nad nami pełną kontrolę.
– Powiedziała Becky. – Mam dość mieszkania w Chicago, z dala od rodziny,
znajomych. Z dala od Ciebie. – Spojrzała na niego, a smutek malował się na jej
twarzy.
-Ja też nie chce wracać do mamy. – Powiedziała Belle
skupiając na sobie wzrok wszystkich osób przy stole. – Ona wcale się nami nie
interesuje. Chce zostać z Tobą tatusiu i z niunią. Chce jeździć do babci i
bawić się z wujkiem Chacem, chce bawić się lalkami z Melissą. – Zaczęła
wyliczać oblizując palce od miodu. – Tutaj jest fajniej.
-Widzisz. – Powiedział Sebastian zerkając na ojca.
Spojrzałam na Iana, który w tym samym momencie spojrzał na mnie. Na jego twarzy
widniały emocje, których nie potrafiłam rozszyfrować. Uśmiechnęłam się
pocieszająco wzruszając ramionami i wróciłam do jedzenia śniadania.
***
-Julia! – Do kuchni wpadła Becky. – Musimy jechać na
zakupy.
-Coś się stało? – Zapytałam myjąc naczynia.
-Wiesz, co jest za osiem dni?! Halloween! Nie mamy
kostiumów, ozdób. Tak mało czasu, na śmierć zapomniałam.
-To już za osiem dni? – Podniosłam na nią wzrok. – No
dobrze pojedziemy, ale nie sądzę żeby Sebastian chciał z nami jechać. – Zaśmiałam
się wycierając dłonie.
-Tata ma dziś wolne, na pewno zajmie się nim i Bells.
-No dobrze, porozmawiam z nim. –Wyminęłam ją idąc do
salonu, w którym cała trójka oglądała coś w telewizji. – Becky chce jechać na
zakupy związane ze zbliżającym się Halloween, zajmie się Pan Sebastianem i
Belle?
-Halloween? O matko. – Ian podniósł się. – Zaprosiłem
wszystkich na przyjęcie z tej okazji. Pewnie, niech Pani jedzie i proszę dla
siebie też kupić przebranie.
-Jasne. – Uśmiechnęłam się. – Szykuj się, za dwadzieścia
minut jedziemy. – Rzuciłam do Becky i poszłam do swojego pokoju. Godzinę
później już chodziłam z nią po centrum handlowym.
-Jakie Ty masz plany na Halloween? – Zapytałam idąc obok
blondynki i ściągając szal.
-Taki jak co roku. – Odparła, a po chwili stuknęła się w
czoło. – No tak, nie wiesz jak to wygląda tutaj. Więc zawsze razem z Meg, Mel,
Belle i Sebastianem chodzimy po domach zbierając cukierki. Potem Sebastian i
Bells jadą do babci, która zawsze robi dyniowe ciasto i ciasteczka, a ja i Meg
jedziemy do niej i robimy sobie całonocny maraton horrorów.
-Ambitnie. – Zaśmiałam się przeglądając półki.
-Tata w tym czasie bawi się w najlepsze w domu z nasza
rodziną i znajomymi. Dobra imprezka, ale ja z Meg zawsze się nudzimy. – Zaśmiała
się. – Masz pomysł na swój kostium?
-Worek po kartoflach i trampki? – Spojrzałam na nią, a
ona tylko skreśliła mnie wzrokiem. – Ok, ok. Nie mam zielonego pojęcia za co
się przebrać.
-Wiedźma.
-Nie wyzywaj mnie smarkulo. – Pogroziłam jej palcem.
-Masz się za nią przebrać, głupia. – Skwitowała
wywracając oczami. – Chociaż i bez przebrania…
-Skończ. – Zaśmiałam się. – Mam się przebrać za wiedźmę?
One są brzydkie.
-Ty będziesz seksowną wiedźmą, spójrz. – Pokazała mi
fioletowy komplet. – Tata oszaleje.
-Słucham? – Spojrzałam na nią mrużąc oczy.
-Nie udawaj, lecicie na siebie. – Zaśmiała się
przeglądając rozmiarówki. – Jaki nosisz rozmiar?
-Taki jak ty. – Powiedziałam opierając się o wózek. –
Nikt na siebie nie leci, przestań. Jestem opiekunką jego dzieci, a nie
kochanką. Poza tym zobacz jaka dzieli nas różnica wieku.
-Głupoty gadasz. – Stwierdziła. –Ostatni komplet, widzisz,
jakie szczęście? – Zaśmiała się wrzucając foliową torbę do wózka.
-Raczej prawdę, nie baw się w swatkę droga panienko. – Zaśmiałam
się idąc dalej.
-Nie muszę, sami się zabawicie. I to nie koniecznie w
swatkę. – Poruszała zabawnie brwiami chowając się za regał.
-Jesteś chora psychicznie. Wariatka. – Krytykowałam ją
idąc za nią.
-Możesz mieć rację. – Odparła lekko. – Pielęgniarka
zombie czy stewardessa?
-Stewardessa. – Zaśmiałam się oglądając dekoracje.
-Mój ojciec Ci nie mówił o tych imprezach, które
organizuje? – Spojrzała na mnie.
-Nic mi nie wspominał.
-Często robi imprezy tematyczne. Urodziny, domówki i tak
dalej. Zaczynając od prehistorii, a kończąc na latach osiemdziesiątych. – Uśmiechnęła
się ładując do wózka różnego rodzaju ozdoby.
-Jednym słowem lubi przebieranki.
-Nie wiem, co preferuje w łóżku i nie chce wiedzieć. – Zaczęła
się śmiać, za co od razu dostała ode mnie w ramię. – W piwnicy mamy świetne
nagrobki do postawienia przed domem i jeszcze inne ogrodowe ozdoby. Jedynie w Halloween
trzeba będzie pojechać po dynie.
-Ciekawe, kto to wszystko będzie rozstawiał… -
powiedziałam nadąsana pchając wózek.
-My. – Zaśmiała się Becky całując mnie w policzek.
***
-Wykupiłyście cały sklep? – Zaśmiał się Ian widząc jak
wchodzimy do mieszkania obładowane zakupami.
-Na mnie niech Pan nie patrzy, ale pańska córka na pewno
ma jakieś zaburzenia. – Zaśmiałam się ściągając jeansową kurtkę.
-Sama się rzucałaś na te małe pajączki, nie kłam. – Odgryzła
się Rebecca stawiając siatki na stole. – Opowiadałam Julii o Twoim zamiłowaniu
do imprez tematycznych.
-O tak. – Zaśmiałam się. – Nie mogę się doczekać.
-Najbliższa pewnie będzie na moje urodziny, ale może w
listopadzie się coś uda zorganizować. – Powiedział Ian przeglądając siatki. –
Dobrze moje drogie Panie, zapraszam do stołu. Przygotowałem z Sebastianem
najpyszniejszy obiad pod słońcem. – Uśmiechnął się i zniknął za drzwiami.
Spojrzałam na Rebecce podejrzanie i razem za swoim pracodawcą wyszłam z kuchni.
Usiadłam przy stole, nad którym unosił się przepyszny i zachęcający zapach -
kurczak w sosie curry.
-Kiedy was nie było rozmawiałem z tatą o wyjeździe w
góry. Sezon narciarski czas zacząć. – Powiedział Sebastian.
-W sumie to nie głupi pomysł. Można by było skoczyć w tym
roku znowu do jakiegoś ośrodka narciarskiego w Kanadzie. – Ian uśmiechnął się
patrząc na mnie. – Jeździ Pani na nartach?
-Wole snowboard. – Uśmiechnęłam się w jego stronę.
-Dobrze! Narty są nuuuudne. – Powiedziała Becky pokazując
kciuka skierowanego w dół.
-Nie znacie się. – Skwitował Sebastian.
-Ja to wole sanki. – Powiedziała Bells słodkim głosem
jedząc kurczaka palcami. – Te deski wcale nie są kobiece. -Dodała unosząc głowę
ku górze.
-Masz rację. – Zaśmiałam się. – Sanki są super kobiece.
-Owszem. Zwłaszcza różowe i z świecącymi diamencikami. – Oblizała
palce uśmiechając się szeroko.
-Tata z pewnością się na takie przerzuci w tym roku. –
Bec zaśmiała się patrząc to na młodszą siostrę, to na ojca.
-Widzisz mnie na różowych saneczkach? – Spojrzał na nią
unosząc ku górze brew.
-Ja widzę. – Zaśmiałam się. – Do tego różowy kombinezon i
gogle.
-Tak, też to widzę. – Sebastian parsknął śmiechem.
-No to jesteśmy umówieniu. – Powiedziała Bells wpychając
kurczaka do buzi.