niedziela, 24 lipca 2016

27.

30 listopad.

Gdyby kiedyś ktoś się mnie zapytał gdzie widzę siebie za kilka lat na pewno nie umiałabym odpowiedzieć na to pytanie. Moje życie od opuszczenia domu dziecka to była ciągła podróż. Z miejsca do miejsca. Z miasta do miasta. Z państwa do państwa aż w końcu wylądowałam na zupełnie innym kontynencie szukając szczęścia. Teraz w końcu zrobiłam przystanek. Dłuższy niż zwykle. Znalazłam swoją oazę, swoje miejsca i ludzi, z którymi bez dwóch zdań chcę spędzać czas. Czasami człowiek musi po prostu zwolnić. Musi przemyśleć, co jest a czego nie ma. Czasami ciężko jest siedzieć w głupim fotelu i myśleć nad niedokończonymi rozmowami. Co mogło się powiedzieć a co mogło się zrobić. Wiem jedno przeszłości nie zmienię. Zostawiam ją, bo nie widzę potrzeby wracania do niej. Liczy się tu i teraz oraz może plany, które zdążyłam stworzyć z Ianem. Właśnie…Ian. Nigdy nie spodziewałabym się, ze wszystko tak się potoczy. Minęło tak niewiele czasu, a ja totalnie straciłam głowę dla faceta. Co więcej czuję się bezgranicznie szczęśliwa. Noc przed wyjazdem Iana spędziliśmy na rozmowach. Długie godziny rozmów, wyznawania prawdy, przepraszania się i właśnie planowania. Remont, podróże, zakupy i zmiany. Cała masa planów, które naświetlają tylko mi fakt jak cudowna będzie moja przyszłość w tym domu. Oczywiście dzieci nie mają pojęcia, że ja i ich ojciec tworzymy parę i planujemy wspólne życie. Na razie są szczęśliwe, że wróciłam do domu i wszystko wróciło do normy, ale czy będą szczęśliwe, kiedy dowiedzą się o tym, jak sprawa teraz wygląda? Mam nadzieję, że zaakceptują pewne fakty i nic się nie zmieni. W nowy rok planujemy z Ianem podróż do moich korzeni. Chcę odnaleźć rodziców i zadać im kilka pytań. Chce poznać ludzi, którzy mnie stworzyli i w jakiś sposób ukształtowali. W końcu jestem na to gotowa, a Ian chce mnie w tym wspierać. Uda się, musi.

***

-Siadaj na kanapie, zrobię kawę. – Powiedziała Emma, gdy przekroczyłam próg jej domu. Niewielki budynek otoczony zielenią znajdował się od posiadłości jej brata jakieś pół godziny samochodem. Rzuciłam torebkę na kanapę i rozglądałam się po pomieszczeniu. Pomimo chaosu i różnorodności barw oraz materiałów salon wydawał się w jakiś sposób artystyczny. Czerwień przeważała zdecydowanie podobnie zresztą w kuchni, którą widziałam z salonu. Usiadłam na kanapie naprzeciwko rzeźby przypominającej barana. Może to był kozioł? Nie wiem, w każdym bądź razie było w niej coś niepokojącego.
-Wybacz za bałagan, ale niedawno wróciłam ze sklepu. – Uśmiechnęła się stawiając na czarnym stoliku tacę z dzbankiem i dwiema filiżankami.
-Daj spokój. – Zaśmiałam się. – Poza tym nie widzę nigdzie bałagan.
-Bo nie byłaś na górze. – Puściła mi oczko. – Jesteś u mnie pierwszy raz prawda? Matko tyle czasu już tu mieszkasz, a nigdy mnie nie odwiedziłaś.
-Nigdy nie miałam czasu. Obecnie się nudzę samotnością w domu. – Zaśmiałam się biorąc od niej oczywiście czerwoną filiżankę z pięknie pachnącą kawą. – Dziękuję.
-Dobrze, że wróciłaś. Martwiłam się, że mój brat już totalnie Cię stracił. Wiesz, on jest jak kwiat. Normalnie usychał bez Ciebie.
-Naprawdę? – Zaśmiałam się słysząc jej określenie i upijając łyk kofeinowej dawki energii. – Wydaję się taki twardy.
-Właśnie, wydaję się. – Zaśmiała się. – Mam nadzieję, że wszystko sobie wytłumaczyliście i w końcu nastała zgoda.
-Owszem, rozmawialiśmy. Bardzo długo, na wiele tematów i myślę, że wszystko jest już jasne i klarowne, nic tylko się cieszyć. – Uśmiechnęłam się i zamilkłyśmy na chwilę popijając kawę. – Nie miałyśmy nigdy okazji porozmawiać tak we dwie. Mogę zadać Ci pytanie?
-Oczywiście, pytaj. – Powiedziała podekscytowana odstawiając filiżankę na stolik.
-Co się stało z Twoim mężem? – Spojrzałam na nią, ale widząc jej minę szybko pożałowałam pytania. – Oczywiście, jeżeli nie masz ochoty to nie odpowiadaj, nie naciskam.
-Nie, nic się nie stało. Po prostu dawno o tym nie mówiłam. – Wytłumaczyła odgarniając włosy na jedną stronę. -John, bo tak się nazywa był najwspanialszym mężczyzną pod słońcem. Znaczy na początku naszej znajomości tak myślałam. Szybko wzięliśmy ślub i zaczęliśmy bawić się w rodzinę. Urodziła się Meghan, a my byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Była naszym oczkiem w głowie i wiedzieliśmy, że nie chcemy, aby czegokolwiek jej zabrakło. W między czasie John założył firmę, która w mgnieniu oka wspięła się na szczyt. Razem z sukcesem wiązał się upadek mojego męża. Zaczął pić, zmienił się. Bywał kłótliwy, ale następnego dnia od razu przepraszał. Całość ciągnęła się tak w nieskończoność. Urodziłam Melissę, która była naprawdę cudem w naszym życiu, ale on się nie zmienił. Pił więcej, bywał agresywny, ale kiedy próbował uderzyć dziewczynki powiedziałam dość. Spakowałam się, pojechałam do Iana, a następnego dnia złożyłam pozew rozwodowy i wniosek o pozbawienie go praw ojcowskich. Zgodził się bez protestu i tak zostałam sama. – Zakończyła swoją historią porządnym łykiem kawy.
-Przykro mi. – Wyszeptałam patrząc na nią uważnie.
-Nie potrzebnie. Gdyby nie on nie miałabym tak pięknych, cudownych i mądrych córek. Dał mi dwa prezenty i kilka lat szczęśliwego życia, a cała reszta jest nieistotna. – Uśmiechnęła się w czarujący sposób i spojrzała przed siebie. - Czasami brakuje mi miłości. Takiej partnerskiej. Brakuje mi bycia kochanym. Twarzy, która na mnie patrzy i uśmiecha się, dlatego, że jestem. Dłoni, która szuka mnie przez sen. Kogoś, z kim jestem cały. Kogoś, kogo twarz chciałabym widzieć, zasypiając na zawsze. Kogoś, kto jest moim domem, kochankiem, przyjacielem i współtowarzyszem. Rozumiesz?
-Rozumiem. – Uśmiechnęłam się widząc jej zamyśloną twarz. – Jestem niepoprawną optymistką i wierzę, że i ty znajdziesz szczęście, w końcu dobrzy ludzie zasługują na happy end.
-Wierzysz w to? – Spojrzała na mnie zdziwiona. – Rozumiem, że ty także będziesz miała happy end?
-Oczywiście. – Odparłam pewnie. – Jak się sam nie pojawi, to go namaluje, ale właśnie tak zakończę moje życie. Szczęściem i uśmiechem, bo czym by było życie bez tych dwóch cech? – Puściłam jej oczko ponownie upijając łyk kawy.

***

Chwilę po dwunastej wyjechałam od Emmy. Miałam jeszcze trochę czas, aby odebrać dzieci ze szkoły, a więc postanowiłam spotkać się na szybkim lunchu z Bonnie, która męczyła mnie o spotkanie już kilka dni. Umówiłyśmy się w barze niedaleko firmy, w której pracowała. Oczywiście przez korki spóźniłam się kilka minut i wpadłam jak burza do środka. Mulatka uśmiechnęła się na mój widok z drugiego końca sali machając energicznie.
-Cześć, wybacz, ale korki straszne… - powiedziałam zdyszana całując ją w policzek.
-Nie przejmuj się, zamówiłam nam spaghetti. – Uśmiechnęła się. – Skąd wracasz?
-Byłam u Emmy na kawie. Pierwszy raz od czasu, kiedy się tu przeprowadziłam. Piękny dom, najbardziej urzekła mnie jej turkusowa sypialnia. – Śmiałam się siadając naprzeciwko.
-Mnie pokój Melisy, czy to nie jest dziwne? – Zaśmiała się ogarniając włosy z czoła. – Opowiadaj, co u Ciebie się dzieję.
-Cóż. Wróciłam do domu Iana, dzieciaki są szczęśliwe, a przed wczoraj poznałam chłopaka Becky.
-Becky ma chłopaka?! Przecież Ian się zesra z zazdrości. – Śmiała się. – Jaki jest?
-Ma na imię Alex, ma dwadzieścia trzy lata i jest naprawdę gorący. Wysoki, blondyn, piękna twarz, szerokie plecy. Czarujący, inteligentny, przesympatyczny i szalenie zakochany w Bec. Wiesz jak on na nią patrzy? Słuchaj, zazdroszcze jej. On patrzy na nią tak jak ja na pączka podczas menstruacji, możesz to sobie wyobrazić?
-Nie? Tak na nią patrzy. Skubana, ale szczęściara. – Powiedziała Bonnie wyraźnie smutna. – Też chce żeby ktoś na mnie tak patrzył!
-Nie tylko ty. – Westchnęłam. – Myślę, że Ian go polubi. Chłopak pracuje w firmie z ojcem, niedawno tutaj się przeprowadzili, ale on już planuje kupić jakieś mieszkanie i żyć na własną rękę no i goni Bec do nauki, a więc same plusy. – Zaśmiałam się spoglądając na kelnera, który postawił przed nami talerze.
-Kiedy go poznamy?
-Na przyjęciu urodzinowym Iana. Bec chce żeby wszystko poznali go w tym samym czasie. Smacznego. – Uśmiechnęłam się wbijając widelec w makaron.
- Właśnie, co z tymi urodzinami?
-Rozmawiałam wczoraj z mamą Iana i powiedziała, ze w żadnym wypadku nie będę stać przy garnkach i gotować. Urodziny odbędą się w jakieś restauracji, ale jutro ma podać dokładniejsze szczegóły.
-Oho, trzeba znaleźć sukienkę. – Zaśmiała się jedząc. – Tak poza tym z Ianem już okej?
-Tak, jak najbardziej. Wytłumaczyliśmy sobie wszystko, długo rozmawialiśmy i jest dobrze. W styczniu chcemy lecieć do Wielkiej Brytanii, odnaleźć moich rodziców.
-Naprawdę?
-Tak, jestem gotowa, aby stawić czoła przeszłości. Nie wyobrażam sobie za dużo, ale po prostu chcę ich znaleźć i zadać kilka pytań, a potem wrócić i już w stu procentach oddzielić się od tego grubą kreską.
-Trzymam kciuki żeby się udało. – Uśmiechnęła się, a ja bez słowa odwzajemniłam jej uśmiech.

***

Robiłam kolację i obserwowałam Bells siedzącą na blacie i opowiadającą o wydarzeniach w przedszkolu. Dowiedziałam się, że Pani przedszkolanka bardzo często ma czerwone paznokcie oraz dziwny rysunek na nadgarstku, a także o tym, iż David i Nicholas bardzo jej dokuczają, ale ona i tak wie, że im się podoba.
-W końcu jestem księżniczką. – Powiedziała pewna siebie odrzucając włosy.
-Oczywiście. Jesteś najpiękniejszą księżniczką w tym zamku. – Zaśmiałam się czochrając jej włosy.
-Niuniu. Księżniczce nie wypada być nieuczesaną. – Pomachała wymownie palcem poprawiając swoimi małymi dłońmi włosy.
-Wybacz, ale nawet potargana jesteś śliczna. – Pocałowałam ją w głowę. – Głodna?
-Nie bardzo, a co będzie na kolację? – Przekręciła głowę obserwując mnie uważnie.
-Taty nie ma, a więc będziemy się opychać pysznymi kanapkami, w salonie, na kanapie i oglądając bajkę.
-Będę mogła kruszyć? – Spojrzała na mnie podejrzanie.
-Będziesz, ale nie możemy powiedzieć nic tacie. – Odparłam podając jej do rączki kawałek sera.
-Zgoda. Zdejmij mnie, proszę. Muszę iść po mojego kucyka. – Powiedziała z pełną buzią.
-Leć, ale uważaj na schodach. – Zdjęłam ją z blatu i w tym momencie zadzwoniła moja komórka, Ian.
-Halo? – Odebrałam wesoło układając kanapki na talerzu.
-Cześć. – Usłyszałam ciepły i spokojny głos Iana. – Wszystko w porządku? Cały dzień się nie odezwałaś.
-Wybacz, ale byłam w ciągłym ruchu. Rano wpadłam do Twojej siostry, potem do Bonnie, a w końcu dzieciaki i cała masa obowiązków. – Powiedziałam usprawiedliwiająco. – Co u Ciebie?
-Dobrze, ale tęsknie za wami. Za tobą.
-Ooo..-Rozczuliłam się. – Słodko. Jeszcze trochę i będziesz w domu.
-Wiem, ale i tak tęsknie. – Zaśmiał się. – Leżę już w łóżku i zaraz idę spać.
-Sam?
-Oczywiście. – Parsknął śmiechem. – Uciekam spać, dobranoc kochana.
-Dobranoc. – Uśmiechnęłam się chowając telefon do kieszeni.
-Mamo…- wbiegła Belle do kuchni. – Nie mogę znaleźć kucyka…
-Mamo? – Podniosłam głowę wpatrując się w nią przez dłuższą chwilę. Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę milcząc. Poczułam dziwne i naprawdę przyjemne ciepło w okolicach klatki piersiowej, ale nie mogłam wydusić z siebie słowa.
-Przepraszam…-Bąknęła spuszczając głowę.
-Nic się nie stało. – Podeszłam do niej szybko i ukucnęłam. – Patrzyłaś pod swoim łóżkiem? – Podniosłam jej głowę delikatnie za podbródek.
-Tak, ale nie ma…-powiedziała smutno bawiąc się swoimi palcami.

-Chodź. – Wzięłam ją na ręce. – Poszukamy razem, hm? – Pocałowałam ją w policzek i poszłam na górę wciąż czując na sercu ciepło i ogromną radość.

__
Cześć! Wrzucam na szybko rozdział i niestety, ale nie mam na tę chwilę czasu, aby zajrzeć do Was :(
Nadrobię wasze rozdziały za kilka dni oraz uzupełnie tutaj galerię. Ściskam mocno! :*
Jak mijają wasze wakacje? :>
Pozdrowienia! 

niedziela, 17 lipca 2016

26.

27 listopad.

Nie zmrużyłam w nocy oka. Cały czas kręciłam się z boku na bok chcąc zasnąć, ale moje starania poszły na marne. Chwilę po szóstej poszłam do sklepu po świeże bułki i kilka produktów na śniadanie, a po drodze spotkałam swojego sąsiada, Jensena.
-Cześć. – Uśmiechnął się wyciągając słuchawki z uszu. – Gdzie idziesz?
-Do sklepu, nie mam nic na śniadanie. – Odwzajemniłam jego uśmiech. – Może…dołączysz do mnie? Miło by było zjeść śniadanie w towarzystwie.
-Pewnie, ale pozwól, że dołączę do Ciebie potem, musze wziąć prysznic.
-Jasne. Lecę na zakupy, a Ty się ogarniaj w międzyczasie. W pół do ósmej u mnie?
-Nie ma sprawy, do zobaczenia. – Uśmiechnął się i wbiegł do klatki. Ruszyłam w kierunku osiedlowego sklepiku, który jak zawsze zaopatrzony był w najpotrzebniejsze artykuły spożywcze. Mimo tego, iż nie mieszkam tutaj długo zaczęłam rozpoznawać sąsiadów z okolicy. Kobieta po czterdziestce z dwójką dzieci, starsza kobieta wyjątkowo zadbana oraz starszy Pan zabiegający o jej względy i uśmiechający się do każdej napotkanej kobiety.
-Miłego dnia panienko! – Ukłonił się ściągając kapelusz.
-Nawzajem. – Uśmiechnęłam się serdecznie wchodząc do sklepu. Włożyłam do kosza wybrane artykuły i podeszłam do kasy.
-Zapowiada się na deszcz. – Kasjer zainteresował się moją osobą i skanując towary postanowił zacząć rozmowę. – Wole deszcz niż śnieg, a Pani?
-Zdecydowanie deszcz. – Uśmiechnęłam się. – Kartą zapłacę. – Dodałam widząc, że skanuje ostatnią rzecz.
-Dziękuję. Miłego dnia i zapraszam ponownie. – Powiedział podając mi ekologiczną torbę. Skinęłam głową i rzucając krótkie „wzajemnie” wyszłam ze sklepu. Ciekawe, kto jeszcze będzie życzył mi miłego dnia. Listonosz? Bezdomny pan pod sklepem monopolowym? Policjant przeprowadzający dzieci przez pasy? Kurde, nie oszukujmy się. Ten dzień wcale nie będzie miły. Moje myśli wiecznie krążą obok Iana i tego, co dowiedziałam się wczoraj. Pomimo tego, iż starałam się o tym nie myśleć, niestety wracało do mnie jak bumerang. Czułam dziwne ukłucie zazdrości, uczucie, które jest mi naprawdę obce. Myślałam, że po wczorajszym dniu wszystko wróciło do normy, ale niestety…normalność nie jest dla mnie. Ciągłe komplikacje, komplikacje i komplikacje. Zero stabilności. Odstawiłam zakupy na kuchennym blacie, spojrzałam na zegarek i mając jeszcze pół godziny do przyjścia Jensena poszłam szybko pod prysznic.

***

-Wiesz…zaskoczyłeś wszystkich tym ślubem. – Zacząłem przy lunchu patrząc na Paula.
-Pheobe też jest tego zdania. – Zaśmiał się. – Nie ma, na co czekać, lata lecą, a skoro wiem, że jest tą jedyną, na co mam czekać?
-Skąd w Tobie tyle mądrości?
-Wyssałem Twoją. – Odgryzł się krojąc steka. – O co chodzi z Julią? Dlaczego wczoraj wyszła tak nagle?
-Dowiedziała się czegoś, czego nie powinna. Julia jak to Julia nie dała mi nawet pięciu minut na wytłumaczenia, więc znów nie rozmawiamy.
-Co zrobiłeś? – Spojrzał na mnie, a raczej przeszywał mnie wzrokiem. – Co odjebałeś?
-Przespałem się z Candice.
-Żartujesz? – Zaśmiał się. – Jaja sobie robisz?
-Nie. – Uciąłem pijąc wodę. – Przyjechała do mnie pewnego dnia, krótko po wyprowadzce Julii. Byłem w trakcie picia, a ona jak zwykle przyjechała z jakimiś dokumentami. Dołączyła się do mnie i to ostatnie, co pamiętam. Rano obudziłem się obok niej, w moim łóżku, a potem powiedziała, że uprawialiśmy seks. Nie raz tej nocy.
-Ty kretynie.
-Dobra stary, wiem. Ok? Rozumiem, że zrobiłem źle i naprawdę chciałem powiedzieć o tym Julii, ale nie zdążyłem, bo posłyszała moją rozmowę z Bec. Wyszło jak wyszło.
-Musisz z nią pogadać, przeprosić ją. Powinieneś do niej pojechać.
-Ona na pewno nie będzie chciała ze mną rozmawiać, była wściekła. Widziałem to, a więc nie chce na razie wchodzić jej w drogę, bo wiem, że tylko bardziej ją rozzłoszczę.
-Stary, wiem, że nie jest Ci obojętna. Lepiej ją pilnuj tym bardziej, że jak sam mówiłeś w jej mieszkaniu był ten Jensen. Myślisz, że ona wiecznie na Ciebie będzie czekać?
-Nie. Nie wiem. Boże to takie skomplikowane, ona jest skomplikowana. Zołza totalna.
-Dlatego za nią latasz. Czas stary żebyś i ty sobie życie ułożył. Może jakiś ślub? Wieczór kawalerski w stylu Las Vegas?
-Śnisz.
-O tak, o Las Vegas prawie codziennie. – Zaśmiał się dokańczając obiad.

***

Leżałam na kanapie pijąc zieloną herbatę i czytając jedną z powieści Nicholasa Sparksa. Cały dzień spędziłam na sprzątaniu – znowu, a teraz mam zasłużoną chwilę na odpoczynek. Podczas tych kilku godzin zastanawiałam się nad całym swoim życiem. Doszłam do jednego, bardzo ważnego wniosku i planu, jednocześnie. Chcę odnaleźć moich biologicznych rodziców. Nie chcę, aby byli w moim życiu, ani żeby nagle zaczęli udawać jak bardzo za mną tęsknili i jak bardzo żałowali swojej decyzji przez te wszystkie lata. Chce ich poznać i zadać kilka pytań. Dlaczego mnie zostawili? Czy nie czuli się winni? Chce zobaczyć czy oczy mam po mamie, a może po tacie. Chce ich poznać, po prostu. Kiedy dopijałam drugą filiżankę herbaty na moim stole zadzwoniła komórka. Numer nieznany.
-Halo? – Odebrałam po kilku sygnałach.
-Witam. Rozmawiam z Panią Julią Morrison?
-Tak, przy telefonie. Z kim rozmawiam?
-Lauren Holton, dyrektorka szkoły, do której uczęszcza Sebastian i Belle.
-Coś się stało? – Zaniepokoiłam się od razu odstawiając filiżankę na blat.
-Właśnie w moim gabinecie siedzi ta cudowna dwójka, niestety oby dwoje bardzo chorzy, proszę jak najszybciej po nie przyjechać.
-Oczywiście, już wychodzę z mieszkania. – Powiedziałam pośpiesznie zabierając z komody klucze i dokumenty. Podczas drogi do szkoły próbowałam dodzwonić się do Iana, ale nie odebrał żadnego z moich telefonów. Pod budynek zajechałam po dwudziestu minutach i jak najszybciej pobiegłam do szkoły. Zapukałam do gabinetu dyrektorki i po chwili weszłam do środka.
-Niunia. – Usłyszałam Bells, która siedziała na kanapie wyglądając jak po trzech nieprzespanych nocach.
-Skarby, co się dzieję? – Podeszłam do nich uprzednio kłaniając się Pani Holton. – Bardzo źle się czujecie? – Przyłożyłam dłoń do czoła Bells.
-Zimno mi. – Skarżyła się.
-A mnie boli gardło. – Dodał Sebastian trzęsąc się zimna.
-Nie wiem, co się stało, wczoraj czuli się świetnie. – Zwróciłam się do dyrektorki zakładając Bells kurtkę.
-Taka pogoda, proszę zabrać dzieci do lekarza. Mam nadzieję, że przez weekend wyzdrowieją i nie jest to nic poważnego.
-Też mam taką nadzieję. – Uśmiechnęłam się do niej delikatnie.

***

Oczywiście nadal nie dodzwoniłam się do Iana. Nie mogłam zabrać dzieci do lekarza, bo nie wiedziałam gdzie jest ich przychodnia oraz nie miałam żadnych ich dokumentów ani numeru ubezpieczenia. Dzieciaki leżały w salonie pod kołdrą i oglądały bajki. Temperatura znacznie zmalała, ale niestety wciąż nie było dobrze. Chwilę po osiemnastej do domu wpadł Ian.
-Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś?! – Krzyknął na mnie odstawiając na podłogę aktówkę. – Jak się czujecie? – Podszedł do dzieci, a ja w między czasie ulotniłam się do kuchni po ciepłą herbatę dla Sebastiana i kakao dla Bells. – Odpowiesz mi czy nie?! – Wszedł do kuchni buchając złością.
-Dzwoniłam. Kilkakrotnie. W drodze do szkoły, w drodze powrotnej i będąc już w domu, ale zapewne miałeś ciekawsze zajęcie niż odebranie telefonu.
-Miałem zebranie. – Powiedział ze skruchą wyciągając telefon z kieszeni. – Rozładowany.
-Oh. Może po prostu pieprzyłeś na biurku swoją sekretarkę? – Uśmiechnęłam się ironicznie wymijając go, ale po chwili wróciłam po syrop. – Jedź z nimi do lekarza. Podam im syrop na zbicie gorączki i ciepły napój. Sebastian skarży się na ból gardła, a Bells ma podejrzany kaszel.
-Nie pojedziesz ze mną? – Zapytał zaskoczony nalewając do szklanki soku.
-Nie, ale zapewne Candice z Tobą pojedzie. – Odparłam biorąc buteleczkę do ręki.
-Czy Ty jesteś zazdrosna? – Zaśmiał się upijając łyk.
-Ja? Nie. Po prostu oszukana i zawiedzona, ale przecież Tobie wszystko wolno, nie? – Spojrzałam na niego i wyszłam z kuchni.

***

-Dobra Sarah, ja kończę, bo stoję w samym ręczniku i marznę. – Zaśmiałam się. – Zadzwonię jutro wieczorem to pogadamy dłużej.
-Boże, jak Ci nie wstyd rozmawiać ze mną pół nago. Żegnam ekshibicjonistko. – Zaśmiała się. Odłożyłam telefon na stół i poszłam w kierunku swojej sypialni, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Kogo niesie o tej porze? Jest grubo po dwudziestej trzeciej. Poprawiłam ręcznik i otworzyłam drzwi.
-Dobrze, że nie śpisz. – Uśmiechnął się Ian opierając jedną ręką o futrynę. – Zawsze otwierasz drzwi tak skąpo ubrana?
-Czekam na kogoś, czego chcesz? – Spojrzałam na niego trzymając mocniej ręcznik.
-Ciebie, to proste. – Uśmiechnął się robiąc krok w przód. – Wiem, że na nikogo nie czekasz. Słyszałem Twoją rozmowę z Sarah. Te ściany są naprawdę cieniutkie.
-Somerhalder. Spadaj, co? – Mruknęłam chcąc zamknąć drzwi jednak on sprawnie mi to uniemożliwił i wtargnął do środka zamykając za sobą drzwi na wszystkie możliwe zamki. Chciałam już protestować, ale jednym ruchem pchnął mnie na ścianę.
-Przestań udawać tą złość, obojętność. Nie do twarzy Ci w takich emocjach. – Mruknął obserwując moją twarz. – Mam dość tych ciągłych kłótni, cichych dni. Chce Cię mieć przy sobie. – Szepnął opierając swoje czoło o moje. Wpatrywałam się w jego oczy oddychając ciężko. Bałam się go? Nie, raczej nie. Czułam narastające podniecenie czując jego bliskość. Objął mnie jedną ręką w talii przyciągając do siebie mocniej. Myślałam, że mnie pocałuje, w końcu to była jego taktyka na wszystko, ale nie tym razem. Położył głowę na moim ramieniu wtulając nos w moją szyję. Oddychał głęboko masując dłonią moje plecy. Wysunęłam spod niego swoje dłonie i położyłam je na jego ramionach.
-Kocham Cię. – Szepnął spoglądając na mnie. Podniosłam wzrok ponownie patrząc w jego oczy. Czułam się tak jakby odebrało mi mowę. Bez słowa przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam mając nadzieję, że ten pocałunek wyrazi wszystkie moje odczucia, które nie byłam w stanie obrać w słowa. Zrozumiał mnie bezbłędnie rzucając mój ręcznik w kąt.

***

Przebudziłam się w nocy lekko zdezorientowana. Spojrzałam na zegarek – 2:34. Rozejrzałam się po pokoju, ale po Ianie nie było śladu. Wstałam przeciągając się, a po założeniu na siebie szlafroku wyszłam z sypialni. W salonie na kanapie siedział Ian z laptopem na kolanach.
-Nie za późno na pracę? – Oparłam się o ścianę wkładając dłonie do kiszeni.
-Wyjeżdżam jutro w delegację, muszę dokończyć kilka rzeczy. – Uśmiechnął się delikatnie.
-Wyjeżdżasz? – Podeszłam bliżej niego przyglądając mu się uważnie. Miał na sobie tylko spodnie i przy delikatnym świetle stojącej nieopodal lampy wyglądał, co najmniej uroczo.
-Tak, wieczorem. Lecę do Luizjany razem z bratem. Duży, duży naprawdę duży kontrakt się szykuję. Jeżeli zawale…przejdzie mi koło nosa ogromna kasa. – Wytłumaczył patrząc w laptop.
-Czemu mi nie powiedziałeś?
-Byłem zajęty. – Zaśmiał się mierząc mnie od stóp do głów. – Chodź… - wyciągnął dłoń w moją stronę zamykając komputer. Usiadłam obok niego wtulając się w jego klatkę piersiową. – Wrócę za pięć dni, zajmiesz się dziećmi? – Pocałował mnie w czubek głowy.
-Oczywiście. – Odpowiedziałam. – Kiedy im powiemy? No wiesz, o nas…
-Jak wrócę, w moje urodziny. To będzie świetna okazja, cała rodzina razem. Co o tym myślisz?
-Tak, masz rację. Twoje urodziny będą odpowiednią porą. – Uśmiechnęłam się całując go w brodę.


czwartek, 14 lipca 2016

25.

26 listopad.

Obudził mnie potworny ból głowy. Każdy dźwięk, szelest odbijał się na mnie ze zdwojoną siłą. Przetarłam oczy i niechętnie podciągnęłam się na łokciach. Nie pamiętam nic z poprzedniego dnia i zupełnie nie rozumiem, jakim cudem leżę w łóżku, swoim łóżku przebrana w piżamę. Zamknęłam oczy skupiając się z nadzieją, że przypomnę sobie zdarzenia z wczorajszego wieczoru. Zamiast tego usłyszałam w salonie telewizor i odgłos smażenia. Wstałam powoli z łóżka i wyszłam z sypialni. Nie miałam siły podnosić nóg, a więc w całym mieszkaniu było słychać szuranie moich kapci.
-Dzień dobry. – Przy kuchence stał Ian ubrany do połowy. Smażył jajecznicę i jednym okiem patrzył na wiadomości w telewizji.
-Co Ty tu robisz? – Spojrzałam na niego zdziwiona opierając się o lodówkę.
-Opiekowałem się Tobą wczoraj i w nocy.
-Nie potrzebuje niczyjej pomocy…
-Rozumiem, że jesteś silną i niezależną kobietą, ale myślę, że Twoja niezależność kończy się w momencie, w którym zdobisz swoimi wymiocinami otoczenie.
-Słucham? – Otworzyłam szerzej oczy.
-Rzygałaś jak kot. – Sprostował stawiając talerze na stół. – Idź weź prysznic, a ja dokończę śniadanie. – Spojrzał na swój zegarek. – Piętnaście minut i nie dyskutuj ze mną. – Uśmiechnął się w moją stronę i jak gdyby nigdy nic wrócił do gotowania.

***

Jedliśmy wspólnie śniadanie w totalnej ciszy. Czułem jak Julia zerka na mnie, ale gdy tylko podnosiłem wzrok ona go opuszczała.
-Smakuje Ci? – Zapytałem dopijając kawę.
-Ujdzie. – Powiedziała nadąsana. Zaśmiałem się pod nosem patrząc na nią uważnie. – Coś Cię bawi?
-Mnie? Skąd Ci to przyszło do głowy? – Przekręciłem głowę uśmiechając się.
-Czuję się już dobrze, możesz wracać do domu.
-Nie chcę. Pojedziemy razem na wieczorną kolację. Mam nadzieję, że zrobiłaś placek dyniowy, na który wszyscy czekają?
-Czemu udajesz, że między nami nic się nie stało? To jakiś Twój sposób na życie? Zawsze tak sobie radzisz z komplikacjami? – Zapytała z wyrzutem odkładając widelec. Podniosłem wzrok znad talerza patrząc na nią.
-Widzisz. – Oparłem się na łokciach. – Nie chciałaś ze mną rozmawiać..
-Poprawka. – Przerwała mi. – Ty nie chciałeś, a ja mam teraz pełne prawo olewać Cię.
-Dobrze, moja wina. – Uniosłem ręce w górę. – Ja nie chciałem z Tobą rozmawiać i to ja nadal nie znam prawdy. Skoro nie chcesz podjąć próby rozmowy ze mną, cóż innego mi pozostało jak denerwowanie Cię moją osobą? Widzisz… denerwuje Cię, a więc się do mnie odezwałaś. Gdyby mnie tu nie było prawdopodobnie nigdy by do tego nie doszło.
-Mam rozumieć, że będę miała Cię na karku dopóki nie porozmawiamy?
-Owszem, a dziś spędzimy ze sobą cały dzień.
-Śnisz. – Burknęła wstając od stołu.
-Dąsaj się ile chcesz, ja się nigdzie nie wybieram. Nie chcesz się odzywać? Dla mnie lepiej, mam kilka spraw do załatwienia, więc chętnie posiedzę z laptopem w ciszy i spokoju.
-Dupek. – Syknęła trzaskając drzwiami od sypialni.
-Zołza! – Krzyknąłem za nią śmiejąc się pod nosem.

***

Siedząc nadal przy kuchennym stole zerkałem kątem oka na Julię, która krzątała się po mieszkaniu sprzątając. Nie odzywała się słowem, a ja również w milczeniu starałem się pracować. W ciągu zaledwie trzech godzin brunetka zdążyła posprzątać kuchnie, odkurzyć, wytrzeć kurze, umyć wszędzie podłogi, podlać kwiaty, wywietrzyć pomieszczenia i zmienić pościel w swojej sypialni. W telewizji włączone MTV towarzyszyło nam od rana. Chciałem z nią porozmawiać i usłyszeć prawdę, ale gdy tylko próbowałem zacząć rozmowę ona od raz się denerwowała. Chciałbym dziś się z nią pogodzić i zabrać ją do domu. Do mnie, do dzieci, do nas. Jej miejsce było w moim domu, a nawet mógłbym śmiało powiedzieć, że w mojej sypialni.
-Julia…
-Co? – Burknęła układając czasopisma na stoliku.
-Porozmawiajmy. – Zacząłem po cichu wstając od stołu. – Proszę. – Spojrzałem na nią wkładając dłonie do kieszeni. Patrzyła na mnie chwilę, wróciła do układania gazet, a po chwili znów na mnie spojrzała.
-Dobra. – Westchnęła siadając na kanapie. Usiadłem obok niej zachowując bezpieczną odległość i uważnie zerkałem na brunetkę. Wyglądała jakby przez chwile biła się z różnymi myślami, jednak po chwili odgarniając włosy z twarzy zaczęła mówić.
-Miałam ciężkie życie, ok? Nie było usłane różami, nie miałam gotowych rozwiązań na tacy. Nie miałam też ludzi, którzy wskazaliby mi drogę. Nie miałam mamy, która powiedziałaby mi, co kobiecie przystaje robić, a co nie. Nie miałam ojca, który mówiłby mi o tym, jacy chłopcy mogą być źli i jakie niebezpieczeństwo może na mnie czyhać za rogiem. Nie miałam rodzeństwa, z którymi miałabym wspólne tajemnice przed rodzicami. Nie miałam dziadków, którzy akceptowaliby każdy mój wybór. Byłam sama, zupełnie sama. Opuściłam dom dziecka i nie wiedziałam nawet, w którą stronę powinnam się skierować. Nie miałam nic. Rodziny, pieniędzy, wiedzy, a przede wszystkim odwagi. Zrobiłam kilka błędów, ale to już wiesz. Postąpiłam źle, bardzo źle, ale to przeszłość, której nie zmienię.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś? Myślałem, że mi ufasz.
-Ufam. – Odpowiedziała pewnie. – Jednak, co miałam zrobić? Dzień dobry Proszę Pana. Chciałabym przed podpisaniem umowy zaznaczyć, że brałam narkotyki, siedziałam na odwyku, a jedyną przyjaciółką była dla mnie moja Pani psycholog? Zastanów się. Miałam od razu pokazać Ci dłonie, że cięłam się. Miałam Ci powiedzieć, że należałam do grona nastolatków nieradzących sobie z życiem? Chciałam żebyś zaakceptował i polubił mnie taką, jaka jestem, a nie przez pryzmat tego, jaka byłam. Rozumiesz? Chce być w Twoich oczach tą osobą, którą poznałeś jakiś czas temu, która mieszkała w Twoim domu, opiekowała się Twoimi dziećmi i od czasu do czasu budziła się w Twoim łóżku. To wszystko. – Przełknęła ślinę. Widziałem, że powstrzymywała łzy i biła się z myślami. Czekałem jeszcze chwilę z nadzieją, że może będzie chciała coś dopowiedzieć, ale milczała patrząc w swoje dłonie.
-Hej…-szepnąłem siadając bliżej niej. Złapałem w dłonie jej dłonie i pocałowałem ich wierzch. – Wyszło fatalnie. Zachowałem się jak dupek, ale chce żebyś wiedziała, że to wszystko nie ma dla mnie znaczenia. Dla mnie nadal jesteś ideałem i małą, bezbronną, przebojową kobietą. Nie obchodzi mnie Twoje przeszłość, ale chce Cię w teraźniejszości i przyszłości. – Patrzyłem jej w oczy analizując, jakie piękne miała tęczówki.
-Przepraszam, że Cię oszukałam… - szepnęła drżąc.
-Nie przepraszaj. – Uśmiechnąłem się delikatnie obejmując jej twarz dłońmi. – To ja przepraszam za te okrutne słowa, które Ci powiedziałem i za to, że Cię uderzyłem. Nigdy sobie tego nie wybaczę, ale najbardziej żałowałbym tego gdybym Cię stracił. – Dodałem cicho patrząc na jej twarz. Zszokowało ją to wyznanie i zdezorientowana patrzyła na mnie.  Obserwowałem ją jeszcze chwilę i niepewnie zbliżyłem do jej twarzy swoją twarz. Przymknęła oczy wychodząc mi naprzeciw. Musnąłem jej usta, a gdy tylko lekko rozchyliła wargi pocałowałem ją przyciągając ją mocniej do siebie.

***

Siedzieliśmy wspólnie przy stole. Przy moich stopach leżały psy, na moich kolanach siedziała Bells, a obok mnie Sebastian. Dzieciaki nie odstępowały mnie na krok podobnie jak szczeniaki, które rosły z dnia na dzień. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi. Każdy się uśmiechał, opowiadał historię i w ogóle nie zawracał sobie głowy tym, co wydarzyło się w ostatnim czasie. Traktowali mnie tak samo jak przed całą chorą akcją na temat mojej przeszłości, co niezwykle mi schlebiało.
-Musimy wam coś powiedzieć. – Zaczął Paul łapiąc Pheobe za dłoń. – Zaręczyliśmy się i planujemy ślub w najbliższym czasie. Prawdopodobnie na początku przyszłego roku staniemy już na ślubnym kobiercu.
-O matko. – Powiedziała Emma i wszystkie kobiety zleciały się żeby obejrzeć jej pierścionek zaręczynowy. Instynktownie spojrzałam na Iana, który również patrzył na mnie. Uśmiechnęłam się delikatnie i od razu spuściłam wzrok przytulając do siebie mocniej Bells, która wygodnie oparła głowę o mój biust.
-To teraz tylko dzieci! – Powiedziała Becky śmiejąc się.
-Chyba Ty. – Zaśmiała się Pheobe poprawiając bluzkę.
-Ona ma jeszcze czas! – Zagrzmiał Ian. – Najpierw nauka, nie czas na miłości.
-Tak, tak. Nie czas na miłości. – Zaśmiałam się zerkając na blondynkę. Cień uśmiechu przeleciał przez jej twarz i wróciła do jedzenia kolacji. Na szczęście Ian nie zrozumiał ironii i nie drążył bardziej tematu.
-W sobotę 5 grudnia widzimy się na moim przyjęciu urodzinowym. – Powiedział Ian dopijając wino.
-Dlaczego tak szybko? – Zapytała Pani Evelyn przytulając do siebie Melisse.
-Wyjeżdżamy do rodziców Pheobe 10 grudnia, a Bonnie wyjeżdża dzień przed nami. Ten termin nam pasował najbardziej. – Wytłumaczył Paul obejmując Pheobe.
-Czy będę mogła zaprosić osobę towarzyszącą? – Zapytała cicho Rebecca wycierając usta.
-Kogo? – Zaciekawił się Ian.
-Mojego chłopaka.
-Co? Jakiego chłopaka? – Spojrzał na nią otwierając szerzej usta.
-No tato… chłopak…dwie nogi, coś po środku, długie, grube…-zaczęła, a wszyscy ryknęli śmiechem. – Mój chłopak. Rozumiesz tato? Związek. Takie coś, inwestycja taka. Oh, chyba nie muszę Ci tego tłumaczyć?
-Ty nie bądź taka mądra. Lekcje masz zrobione? – Burknął tym samym wywołując kolejną salwę śmiechu.
-Oczywiście, że może przyjść. – Powiedział Chace. – Szkoda, że nie chlapniemy sobie szkockiej.
-Jest pełnoletni. – Zauważyła Bec nalewając do szklanki soku.
-Ile ma lat? – Ian patrzył na córkę uważnie.
-Ty zaraz musisz wywiad robić? – Wtrąciłam gdyż wiedziałam, że rozpęta się burza. – Jak go poznasz to się wszystkiego dowiesz.
-Dokładnie. – Poparła mnie Emma zerkając na mnie. Nie miałam wątpliwości, że znała prawdę odnośnie wieku chłopaka jej siostrzenicy. Ian wiedząc, że z nami nie wygra uniósł ręce w geście poddania i wstał od stołu.
-Pójdę po placek dyniowy. – Rzucił krótko wychodząc.
-Zaczekaj. – Powiedziała Becky wstając od stołu.
-Zasnęła. – Pheobe spojrzała na Bells.
-Oh…nawet nie zauważyłam. Zaniosę ją do łóżka. – Uśmiechnęłam się biorąc ją na ręce. Wyszłam po cichu z kuchni i powoli poszłam w kierunku jej pokoju. Ułożyłam ją na łóżku, okryłam kocykiem i włączając małą lampkę na oknie wyszłam z pomieszczenia. Przechodziłam obok kuchni, kiedy przypadkiem usłyszałam rozmowę Iana z Rebeccą.
-Powiedziałeś jej?
-O czym?
-O Twojej nocy z Candice. – Zabolało. Przybliżyłam się bliżej ściany, aby nikt mnie nie zauważył.
-Nie powiedziałem. Dopiero co ją odzyskałem. Mam już jej sypać z rękawa, że podczas jej nie obecności przespałem się z blondynką?
-No pewnie, Ty możesz zatajać, ale jak ona coś zataiła, to zrobiłeś z niej najgorszą. Jesteś hipokrytą. – Syknęła blondynka zabierając talerze ze stołu.
-Hipokryta jak cholera. – Mruknęłam stając w kuchni. – Fajnie było?
-Julia ja… - zaczął Ian obserwując jak jego córka opuszcza kuchnię.
-Daruj sobie. – Machnęłam ręką wychodząc. Poszłam w stronę frontowych drzwi zakładając na siebie płaszczyk.
-Zaczekaj… - powiedział Ian idąc za mną.
-Nie mam już ochoty siedzieć tutaj. Belle śpi na górze, przeproś za mnie gości. – Rzuciłam krótko nie patrząc na niego.
-Julia…-próbował mnie złapać za rękę, ale sprawnie umknęłam. – Proszę…
-Przestań, jesteś żałosny. – Zaśmiałam się ironicznie wychodząc z domu i zatrzaskując za sobą drzwi. 

__

Po lewej stronie możecie obejrzeć mieszkanie Julii :)

niedziela, 10 lipca 2016

24.

25 listopad

Obudził mnie budzik. Podniosłem się zaspany do pozycji siedzącej i zaniemówiłem, kiedy zobaczyłem wokół łóżka porozrzucane ubrania. Spojrzałem w bok i ujrzałem nagą Candice śpiącą obok.
-O boże. – Szepnąłem sam do siebie chowając twarz w dłonie. – Candice. Blondi wstawaj. – Szturchnąłem ją zakładając na siebie pośpiesznie szlafrok.
-Co się stało? – Jęknęła półsennie.
-Wstawaj i ubieraj się. – Powiedziałem zbierając jej rzeczy z podłogi. – Słyszysz?! Wstawaj.
-No już, już. Tygrysie. – Ziewnęła siadając na brzegu łóżka. – Nie wyspałeś się?
-Nie za bardzo. Idę zrobić śniadanie, a Ty doprowadź się do porządku. – Powiedziałem chłodno wychodząc z kuchni. Boże jestem idiotą. Przygotowałem szybko śniadanie, kiedy w kuchni pojawiła się Becky.
-Minęłam się z Candice. Możesz mi to wyjaśnić? – Zapytała wyciągając z lodówki sok.
-Pracowaliśmy do późna i kazałem jej zostać. – Powiedziałem nie patrząc na nią.
-Oczywiście z dwóch, a raczej już trzech pokoi gościnnych wybrała Twoją sypialnie? Bystra.
-Becky, daj spokój. – Westchnąłem kładąc pudełka na kuchennej wysepce.
-Jasne, jasne. Już się nie odzywam. – Uśmiechnęła się ironicznie. – Pójdę obudzić Sebastiana i Belle.
-Zaczekaj. – Zawołałem za nią. – Pojadę po południu przeprosić Julię.
-Za co dokładnie? Za kłótnie czy za dzisiejszy poranek? – Spojrzała zła i nie czekając na moją odpowiedź zniknęła za ścianą.

***

-Jestem prawnikiem i pracuje w kancelarii wraz z ojcem. Jestem starym kawalerem. Nie mam nawet kota. Prowadzę dość nudne życie. – Zaśmiał się popijając wino. Zaprosiłam Jensena na obiad. Spotkałam go przypadkiem w windzie i chyba z powodu samotności zaproponowałam mu wspólny posiłek. Zgodził się od razu, a nawet wydawał się podekscytowany popołudniem.
-Rozumiem. Ja jestem obecnie bez pracy, ale uwielbiam gotować. Panna, ale serce oddałam trójce cudownych dzieci, którymi się zajmowałam.– Śmiałam się nawijając makaron na widelec.
-Trójka dzieci? Ładnie zaczynasz w tak młodym wieku. – Puścił mi oczko. – Żadnego szalonego eks?
-Niestety. Może urozmaiciłby mi trochę życie, co nie?
-Z pewnością. – Śmiał się. – Świetna dziewczyna, aż dziwne, że samotna.
-Czy Ty mnie podrywasz?
-Ja? Skąd. Nie szukam związku. Stwierdzam fakty.
-Kręcą Cię przelotne numery?
-Owszem, jakbyś była chętna wiesz gdzie mnie szukać. – Uniósł kącik ust dolewając mi wina.
-Znasz Chacea? – Zmieniłam temat upijając trunek.
-Somerhalder? Owszem.
-Pracowałam u jego brata. – Wytarłam usta chusteczką opierając się wygodnie.
-Poważnie, pracowałaś u Iana?
-Znasz go? – Zdziwiłam się.
-Pomagałem mu podczas rozwodu i ostatnio dzwonił właśnie w sprawie dzieci.
-Oh. Jaki ten świat mały… - powiedziałam lekko zirytowana. Może on specjalnie dał mi to mieszkanie tutaj, aby mieć na mnie oko z każdej strony? Rozmowę przerwał nam dzwonek do drzwi.
-Zaczekaj sekundę, pójdę otworzyć. – Uśmiechnęłam się do swojego gościa wstając od stołu. Poprawiłam białą bluzę od dresu i jednym ruchem otworzyłam ciemne drzwi, za którymi stał Ian z bukietem herbacianych róż.
-Co Ty tu robisz? – Spojrzałam na niego opierając się o futrynę.
-Musimy porozmawiać.
-Nic nie musimy, ewentualnie możemy, ale nie, nie możemy gdyż nie mam na to czasu, a po drugie mam gościa. Tak więc żegnam. – Uśmiechnęłam się zamykając drzwi. Jednak Ian nie ustawał i prawdopodobnie oparł się o dzwonek.
-Kto to? – W korytarzu pojawił się Jensen.
-Ian. – Mruknęłam otwierając ponownie drzwi.
-Cześć stary. – Uśmiechnął się do bruneta i zerknął na kwiaty. – To ja was zostawię, dzięki za obiad. – Pocałował mnie w policzek i szybkim krokiem wyszedł z mieszkania.
-Masz dziesięć minut. – Powiedziałam do Iana wchodząc w głąb mieszkania.
-Masz jakiś wazon? – Zapytał idąc za mną.
-Tak, stoi pod zlewem i zamiast wody ma worek na śmieci. Nie chce tych kwiatów, a więc możesz się ich pozbyć. Wiesz…mam uczulenie na sztuczność.
-Przestań, proszę.
-Bo co? – Odwróciłam się patrząc na niego i opierając się o kuchenny blat. – Znowu mnie uderzysz? – Przechyliłam głowę patrząc na mnie, nie odpowiedział tylko spuścił wzrok. – Czego chcesz?
-Przeprosić. Porozmawiać. – Położył kwiaty na stole i usiadł na kanapie.
-Przeprosin nie przyjmuje, a rozmawiać nie mamy o czym. Coś jeszcze?
-Julia do cholery! – Krzyknął tak, że aż podskoczyłam. – Naprawdę mi przykro, ok? Nawet nie wiesz ile kosztuje mnie to, że siedzę tutaj i zbieram się na odwagę.
-Przepraszam bardzo, ale to ta scena, w której wzbudzasz we mnie litość? Mam bić Ci brawo, bo szanowny Pan Somerhalder zjawił się w moich skromnych progach z bukietem kwiatów przepraszając za to, że jest dupkiem? Sorry stary, ale jakoś nie robi to na mnie wrażenia.
-Daj mi dokończyć…
-Dokończyć, co? Proszę bardzo, mów. Za co mnie przepraszasz? Za to, że mnie uderzyłeś? Za to, że pchnąłeś na kant komody i zrobiłeś ogromnego siniaka na moich plecach? Może przepraszasz mnie za to, że grzebałeś w mojej przyszłości i poniżyłeś w najgorszy z możliwych sposobów? No dalej! Za którą pierdoloną część przepraszasz? Czekaj… może to ja powinnam przeprosić Ciebie? Jaki scenariusz ułożyłeś na dzisiejsze spotkanie?
-Chciałem przeprosić za to, że Cię skrzywdziłem. – Podniósł się i podszedł do mnie. – Przeprosić za te okropne słowa, które powiedziałem. Przeprosić za cierpienie, jakim Cię obdarzyłem. – Szepnął zbliżając się do mnie na niebezpieczną odległość.
-Mam to w dupie. – Powiedziałam zacięcie wbijając się bardziej w kuchenne szafki.
-Wiem, że źle zrobiłem. Żałuję, że nie dałem Ci wytłumaczyć tego wszystkiego. Żałuję, że kazałam Ci się wynosić. Zależy mi na Tobie. Tęsknie za Tobą, wszyscy tęsknimy.
-Gówno mnie to obchodzi! – Krzyknęłam zła. – Trzeba było myśleć wcześniej, a teraz spierdalaj i ponieś jak facet konsekwencje za swoje czyny.
-Julia…-złapał moją twarz w dłonie. – Proszę…
-Ja też prosiłam. – Powiedziałam ze łzami w oczach. – Prosiłam o rozmowę, prosiłam o chwilę pieprzonej rozmowy. – Odepchnęłam go.
-Julia..
-Wynoś się. Rozumiesz? Wynoś się. Nie masz za grosz honoru. Co z Ciebie za facet?! Wynoś się! – Krzyczałam rzucając w niego wszystkim, co tylko miałam pod ręką.
-Dobrze. – Powiedział cicho idąc w kierunku korytarza. – Jutrzejszy wieczór dalej aktualny. Rozumiem, że nie chcesz przyjść ze względu na mnie, ale dzieci oczekują Twojego przyjścia. – Dodał znikając. Usiadłam przy stole chowając twarz w dłonie. Zalałam się łzami. Czułam się totalnie bezsilna, wypompowana. Krew buzowała mi w żyłach, a wściekłość sięgała zenitu. Wyjęłam z lodówki butelkę wina, które nalałam do lampki. Piłam jedną za drugą opróżniając butelkę w szybkim tempie. Druga butelka była już opróżniona do połowy, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Chrzanić to. – Wybełkotałam do siebie przechylając szkło. Dzwonek dzwonił i dzwonił, aż w końcu nie wytrzymałam i chwiejnym krokiem podeszłam do drzwi.
-Pali się szy so? – Mruknęłam odkluczając zamek.
-W końcu, co z Tobą?! – Warknął Chace wchodząc do środka.
-Pefnie. Bes krępacji, wchodź i się rozgość. – Machnęłam ręką i wróciłam na kanapę.
-Boże, jesteś kompletnie zalana.
-Może trosieczke. Halo, jestem dorosła tak? Mogę pić, pić, pić i jeście raz pić. – Nalałam kolejną lampkę wina.
-Julia do cholery. – Zabrał mi ją odstawiając na bok.
-Halo, halo. Prosie Pana, ja miałam zamiar to wypić. – Opadłam na oparcie kanapy czkając.
-Co z Tobą? Co się dzieje? – Zapytał z troską w głosie.
-Słuchaj. Wyjaśnijmy sobie coś… żadnych pytań i spowiedzi ok? No. – Skuliłam się w kącie przykrywając kocem.
-Zrobię Ci herbatę. – Westchnął wstając. Kilka minut później siedział obok mnie z kubkiem parującego naparu.
-Wino. Rozumiesz? Chce wino, a nie jakieś herbatki. Nie jestem emerytką.
-Julia, opanuj się, bo Cię wrzucę pod lodowatą wodę. Co się stało?
-Twój brat tu był i pierdolił jakieś farmazony. Mam go dość. – Zbliżyłam się do niego. – Dość rozumiesz? Dość. – Wróciłam do swojej pozycji.
-Co Ci zrobił?
-Nic. Gadał, przepraszał, kwiaty przyniósł i myśli, że jest jebanym bogiem i może zbawić świat. Nie, nie, nie. Nie ze mną te numery. Znam takich jak on, myśli, że może wszystko, a wiesz co? Gówno może. O, misia w pędzel może cmoknąć, bum! – Krzyknęłam kładąc się. – Bo co? Bo może mi jednego dnia ubliżać, a drugiego przepraszać? Opiekunki mu brakuje czy może towaru do dymania? – Spojrzałam na niego. – Ah, nie wiesz? Owszem, pieprzyliśmy się raz, dwa, a może i trzy. Wtedy już nie byłam ćpunką i złą osobą, wtedy byłam pierdoloną boginią. – Bełkotałam bez sensu plując się na prawo i lewo.
-Wypij herbatę i połóż się spać. – Powiedział cicho nie patrząc na mnie.
-Taaa. – Mruknęłam podnosząc się.

***

Położyłem brunetkę do łóżka i przykryłem szczelnie kołdrą. Zdążyła już zwrócić zawartość żołądka, popłakać się, a potem śmiać niczym totalna wariatka. Po wszystkich tych przebojach mogłem patrzeć jak spokojnie śpi pochrapując pod nosem. Wyszedłem z pokoju przymykając drzwi od jej sypialni i usiadłem w salonie na kanapie. Zabolały mnie słowa Julii. Spała z moim bratem i bez dwóch zdań zależało jej na nim, a jak znam Iana zapewne z wzajemnością. Szkoda, że musze patrzeć na to z boku wiedząc, że brunetka nie jest mi obojętna. Zależy mi na niej w zupełnie innym znaczeniu niż przyjaciółka. Kiedy była obok wszystko dookoła zanikało. Niestety, teraz musi zaniknąć także moje uczucie, gdyż wiem, że Julia traktuje mnie tylko i wyłącznie, jako przyjaciela i nigdy nie wskoczę na poziom wyżej. Obracałem w dłoni telefon długo zastanawiając się czy powinienem zadzwonić do mojego brata. Ostatecznie zdecydowałem, że powinien tu przyjechać i czuwać nad nią.
-Totalnie się upiła. – Powiedziałem do niego zamykając za nim drzwi.
-Gdzie teraz jest? – Zapytał ściągając skórę.
-Śpi, ale może być trochę niespokojna, bo wymiotowała. Sytuacja już opanowana, tak myślę.
-Dobrze, że byłeś przy niej. Pojedziesz do mnie? Nie chce żeby Bec została sama z dzieciakami.
-Jasne, nie ma problemu, tylko zajdę do siebie po ubrania. – Uśmiechnąłem się zabierając telefon ze stolika. – Zawalcz o nią.
-Co? – Spojrzał na mnie.

-Jest tego warta, nie poddawaj się stary. Poważnie. – Poklepałem go po ramieniu wychodząc z mieszkania. 

niedziela, 3 lipca 2016

23.

24 listopad 

Nie mogłem zebrać myśli. Miałem okropne wyrzuty sumienia. Nie za słowa, nie za złość, ale za to, że ją uderzyłem. Czemu to zrobiłem? Boże, jestem podły. Julia była taka delikatna, a ja…na samą myśl mam mdłości. Nie miałem odwagi, aby jechać do niej i ją przeprosić. Nawet nie wiem, co miałbym jej powiedzieć w takiej chwili. Wszystko schrzaniło się totalnie. Becky nie chce ze mną rozmawiać, Sebastian też mnie unika, chociaż zapewne nie wie do końca, co się stało. Tylko Bells nieświadoma niczego cieszy się życiem. W domu panuję smutna, przygnębiająca i dość ciężka atmosfera. Mam wrażenie, że wraz z brunetką odeszła cała radość.
-Mogę? – Zza drzwi wychyliła się Bonnie.
-Wejdź. – Powiedziałem chłodno. – Jeżeli przyjechałaś do firmy, aby znów prawić mi morały to możesz już wracać.
-Też miło Cię widzieć, PRZYJACIELU. – Spojrzała na mnie krzywo siadając przy biurku. – Zamierzasz wiecznie siedzieć w tej pracy? Nie ma już Julii, Becky nie będzie robić Ci za gospodyni.
-Przyjechałaś się czepiać?
-Przyjechałam przemówić Ci do rozsądku. Byłam u Julii, rozmawiałam z nią. Czemu nawet nie chcesz poznać jej zdania?
-Mówiłem Ci już. Temat tej osoby jest dla mnie zamknięty. Nie mam ochoty poznawać jej zdania. Zrozum to wreszcie.
-Twoja własna córka ma do Ciebie żal. Nie wspominając o matce, której włosy posiwiały zaraz po tym jak dowiedziała się, że uderzyłeś kobietę.
-Nie przypominaj mi. – Szepnąłem wstając od biurka.
-Ian, wiem, że Ci na niej zależy. Czemu jesteś taki uparty?
-Oszukała mnie Bonnie. Rozumiesz? – Spojrzałem na nią. – W jakim mnie to świetle stawia? Zostałem oszukany. Nic tego nie zmieni.
-Czy ludzie nie zasługują na drugą szansę?
-Nie wiem, nie praktykowałem tego i praktykować nie zamierzam. Czy możemy wreszcie skończyć ten temat?
-Jak chcesz. – Wstała zabierając torebkę. – Jednak przemyśl to nim Julia wyjedzie z Chicago na dobre.
-Co? – Spojrzałem na nią zdziwiony. – Ma tu mieszkanie, nie wyjedzie.
-Zastanawia się nad tym. W końcu nic ani nikt jej tu nie trzyma, a mieszkanie może sprzedać bądź wynajmować. Miłej pracy, na razie. – Rzuciła krótko wychodząc z gabinetu. Opanował mnie strach. Naprawdę boję się tego, że ona wyjedzie? Nonsens.

***

Postanowiłam wziąć się w garść. Sarah wyjechała wczoraj i dała mi porządnego kopa. Mówi się trudno i idzie się dalej. Mam piękne mieszkanie, a nawet okazało się, że są ludzie, którym na mnie zależy. Czas ogarnąć swoje życie i wziąć je do kupy. Zaczęłam od zakupów – wazony, świeczki, talerze, miski, doniczki i cała masa innych rzeczy, które upchałam w dwa, ogromne kartony. Oczywiście ja – silna i niezależna postanowiłam wnieść do mieszkania na raz pudła. Wychodziłam z windy, kiedy na kogoś wpadłam i jedno z pudeł osunęło mi się na jedną stronę.
-Mam je, trzymam. – Usłyszałam męski, głęboki głos. Po chwili zrobiło mi się znacznie lżej gdyż mój wybawca zabrał jeden z kartonów. – Gdzie mieszkasz?
-Mieszkanie 45. – Uśmiechnęłam się. Puścił mnie przodem, a ja starałam się zakodować w myśli jego twarz. Wysoki, dobrze zbudowany i elegancki. – To tutaj. – Rzuciłam krótko otwierając drzwi. Wszedł za mną pewnym krokiem i postawił pudło na stole.
-Nowa sąsiadka, miło. – Uśmiechnął się. Jego zielone, głębokie oczy otoczone były ledwo widocznymi zmarszczkami, które stawały się wyraźniejsze przy szerokim uśmiechu, jakim mnie obdarzał.
-No nie taka nowa, ale fakt. Mieszkam tu krótko. Dziękuję za pomoc, gdyby nie Ty pewnie straciłabym trochę „szklanej” gotówki.
-Cała przyjemność po mojej stronie. Jestem Jensen Ackles, mieszkam pod 40. – Wyciągnął w moją stronę dłoń.
-Julia Morrison. – Uśmiechnęłam się ściskając jego rękę.
-Niestety śpieszę się na spotkanie, ale mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli okazję porozmawiać.
-Również mam taką nadzieję. – Powiedziałam odprowadzając go do drzwi. – Jeszcze raz dziękuje za pomoc.
-Miłego dnia. – Pomachał mi znikając za drzwiami windy. Kopnęłam nogą drzwi i wróciłam do mieszkania. Wystawiłam kilka naczyń na wierzch, kiedy zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz – Pani Somerhalder.
-Pani Evelyn? Miło, że Pani dzwoni. – Powiedziałam pogodnie odbierając.
-Witaj Julio, nie przeszkadzam?
-Nie, oczywiście, że nie.
-Chciałabym się z Tobą spotkać, mogę do Ciebie przyjechać?
-No jasne. Mieszkam tam gdzie Chace, mieszkanie 45.
-Świetnie. Przyjadę za dwadzieścia minut. – Powiedziała radośnie rozłączając się. W między czasie wsadziłam nowe naczynia do zmywarki i ogarnęłam względnie salon. Punktualnie dwadzieścia minut od telefonu usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Zapraszam. – Uśmiechnęłam się otwierając drzwi. – Przepraszam za nieład, ale dopiero się urządzam.
-Nic nie szkodzi. W końcu ja wpadłam prawie bez zapowiedzi. – Uśmiechnęła się stawiając torebkę na szafce i ściągając płaszcz. Odwiesiłam go na wieszak i gestem zaprosiłam ją do środka.
-Herbaty?
-Nie dziękuje. Ja tylko na chwilę, muszę jechać do Emmy. – Uśmiechnęła się siadając na kanapie.
-Rozumiem. – Odparłam siadając obok niej. Milczała przez chwilę, a potem złapała mnie nagle za dłoń.
-Becky wszystko mi opowiedziała. – Szepnęła przełykając ślinę. – Nie mam słów, aby wyrazić to jak bardzo zawiodłam się na moim synu. Nie tak go wychowałam, ale wiedz, że dla mnie jesteś wciąż cudowną, piękną i mądrą Julią.
-Dziękuję. –Powiedziałam cicho spuszczając głowę. – Nie chciałam o tym mówić. Chciałam to ukryć, ale niestety, ktoś zadecydował za mnie.
-Zawsze możesz na mnie liczyć. – Położyła dłoń na moim policzku. – Zawsze.
-Wiem. – Uśmiechnęłam się przytulając ją mocno. – Jest Pani niezastąpiona.
-Oh kochana, żebyś wiedziała. – Śmiała się gładząc moje plecy. – Mam nadzieję, że w święto dziękczynienia usiądziesz z nami przy stole.
-Dziękuje za zaproszenie, ale chyba polecę do mojej przyjaciółki. Nie sądzę, aby Ian chciał ze mną spędzać wieczór. – Spojrzałam na nią.
-Nigdzie nie polecisz. Masz przyjść dla mnie, dla dzieci i dla tych wszystkich ludzi, którzy Cię wspierają. Rozumiemy się?
-Postaram się, ale nie chce nic Pani obiecywać.
-Dobrze, ale gdybyś jednak się zjawiła to wiesz…z plackiem dyniowym. – Śmiała się zakładając kosmyk moich włosów za ucho.
-Oczywiście. – Odparłam uśmiechając się szeroko.

***

Zegar wskazywał już wyjątkowo późną godzinę. Siedziałem w gabinecie przy laptopie przeglądając dokumenty. Towarzyszyła mi szklanka whisky, bo tylko przy niej potrafiłem się skupić.
-Proszę. – Powiedziałem słysząc delikatne pukanie do drzwi.
-Mogę? – Zapytała Becky uchylając je lekko. Skinąłem głową odkładając dokumenty. Weszła niepewnie do środka siadając na fotelu.
-Coś się stało?
-Tęsknie za Julią. Wszyscy tęsknimy. – Powiedziała drżącym głosem.
-Bec. Rozumiem, ale jest tak jak jest i musisz się z tym pogodzić.
-Ty nie tęsknisz? – Spojrzała na mnie z żalem w oczach.
-To nie ma znaczenia.
-Nie udawaj. Nie przede mną. Brakuje Ci jej. Brakuje Ci jej tak bardzo jak nam! Dlaczego nam to robisz? Dlaczego tak się zachowujesz?
-Córciu. Wiem, że bardzo ją kochacie, wiem, że spędziliście z nią masę czasu, ale taka jest kolej rzeczy. Niektóre sprawy po prostu się dzieją.
-Nie rozumiesz. Ona jest dla nas jak matka. Bells i Sebastian potrzebują matki.
-Przypominam Wam, że macie matkę. – Spojrzałem na nią opierając się o biurko.
-Tak? – Zaśmiała się ironicznie. – Gdzie ona jest? No proszę. Gdzie jest moja mama? Nawet mieszkając z nami nie interesowała się naszym życiem. Zapominała o naszych szkolnych występach. Nie odrabiała z nami lekcji. Nie spędzała z nami czasu. Wszystko robiła Julia. To Julia przygotowywała nam śniadania, to Julia oglądała z nami bajki, to Julia robiła z nami lekcje, to Julia zabierała nas do kina i na basen, to Julia opatrywała nam rany i uczyła jak się zachowywać. Julia, wszystko Julia. To Julia ocierała moje łzy, kiedy pierwszy raz się zakochałam, to Julia czytała bajki Bells, to Julia dopingowała Sebastiana na wszystkich zawodach. Gdzie w tym wszystkim była mama? Nie było jej, jak zawsze. Nie usunę z życia Jules tylko, dlatego, że ma smutną i przygnębiającą przeszłość. Rozumiesz? Będę przy niej tak jak ona była i jest przy mnie. Może Ty tego nie rozumiesz, ale nie zabieraj nam kogoś, kto jest dla nas prawie wszystkim. – Płakała wycierając policzki.
-Rebecca…-szepnąłem wstając z fotela.
-Nie. – Wstała szybko. – Nie będziesz znowu puszczał mi tej idiotycznej i żałosnej gadki. Idę spać, a Ty przemyśl to wszystko. Dobranoc. – Powiedziała zamykając drzwi. Przechyliłem szklankę wypijając duszkiem jej zawartość. Łzy moich dzieci to najgorszy widok w moim życiu. Chciałem wyjść już z gabinetu, kiedy zadzwoniła moja komórka.
-Somerhalder. – Warknąłem.
-Cześć, Candice z tej strony. Jesteś w biurze?
-Na łeb upadłaś? W domu jestem, późno już.
-Będę za dziesięć minut, mam coś ekstra. – Powiedziała rozłączając się. Pewnie, po co pytać się o zdanie. Wyszedłem z pomieszczenia do kuchni po butelkę alkoholu, po czym znów wróciłem do „siebie”. Zanim przyjechała Candice wypiłem jeszcze dwie szklanki szkockiej, która w pewien sposób ukoiła moje nerwy. Po chwili do gabinetu z hukiem wpadła blondynka.
-Halo, ciszej. Mam trójkę śpiących dzieciaków w domu. – Burknąłem nalewając kolejną szklankę.
-Boże, jesteś pijany, a ja przyjechałam do Ciebie z projektami.
-Przepraszam Pani doskonała, ale jestem tylko człowiekiem, który ma czasami gorsze dni. Uwierzysz?
-Uwierzę. – Zaśmiała się kładąc dokumenty. Obeszła biurko i stanęła naprzeciwko mnie. – Może dotrzymam Ci towarzystwa?
-Spoko, alkoholu starczy nam na całą, długą noc. – Zaśmiałem się ironicznie.